Wykonanie
To o tych ciastkach
pisałam wczoraj. Na balu rozeszły się szybciej niż w oka mgnieniu. Dla D., siedzącego obok mnie, głównym zajęciem było opracowywanie strategii znalezienia talerzyka, na którym jeszcze są. Zanim nie zaczęliśmy tańczyć, cały czas spoglądał węsząc podstęp na każdego, u którego dojrzał w ręce
ciastko z
dżemem. Tak mi było przez to zabawnie, że obiecałam zrobić mu całą górę takich
ciasteczek :)Prostota się sprawdziła. Chyba każdy zna i lubi
ciastka z
owocowym, miękkim środkiem. Mi kojarzą się z dzieciństwem, babcinym domem i przegryzaniem ich na kanapie. Zawsze wyjadałam to, co było kruche, a środek – najlepsze – zostawiałam na koniec. Jako uwieńczenie całego żmudnego procesu zjadania
ciastka z
dżemem.A
potem wszystko zaczynało się od nowa.Pomysł wypatrzony u Liski .
Składniki:80 g miękkiego
masła80 g
cukru pudru2 łyżki
mleka1/2 op.
cukru waniliowego120 g
mąki1 łyżeczka
proszku do pieczenia40 g budyniu
waniliowego lub
śmietankowego100 g dowolnego
dżemuPrzepis:Nagrzej piekarnik do 180 stopni. Blachę do pieczenia wyłóż papierem do pieczenia.
Masło zmiksuj z
cukrem, dolej
mleko.
Mąkę, proszek,
budyń i
wanilię przesiej do miski. Ubijając
masło, powoli wsypuj do niego suche składniki. Nabieraj ciasto łyżeczką i formuj z niego małe kulki (sporo urosną i rozszerzą się). Końcem drewnianej łyżki rób w każdej z nich głęboką dziurkę, którą następnie wypełnij
dżemem. Układaj na blasze zachowując kilkucentymetrowe odstępy. Wstaw do piekarnika i piecz 12-15 minut, aż do zarumienienia się
ciasteczek. Ale uwaga! Nie mogą być brązowe – tylko lekko rumiane.Po upieczeniu ostudź na kuchennej kratce.
Ciasteczka możesz bez obawy przechowywać w puszce albo szklanym słoju przez tydzień. Nawet pozostawione na wierzchu nie stracą swojej świeżości.
Wiele z Was prosiło, żeby napisała coś więcej o swojej niedawnej wyprawie. Było mi bardzo przyjemnie, kiedy dostawałam takie prośby. I z chęcią trochę wam opowiem :)Wyprawa – to jest dobre słowo na określenie tego, co zrobiłam.Pod koniec kwietnia miałam urwanie głowy. Dwie praktyki robione naraz, studia, zaliczenia, organizacja balu, wolontariat… Za dużo. Byłam potrzebna każdemu, wszędzie i na już. Więc… spakowałam się i wyjechałam. W środku praktyk i zaliczeń. Powiedziałam tylko, że mnie nie będzie, wracam za 2 tygodnie i przez ten czas nie ma ze mną żadnego kontaktu. No i pojechałam. Autobusem z Krakowa do Rygi na Łotwie, stamtąd po paru dniach do Tallina w Estonii. Tam złapałam
prom do Helsinek. I z powrotem po Polski, przez Estonię, Łotwę i Litwę. Sama, bez nikogo, bez wielkich
planów. Za to z przygodami i dobrym jedzeniem :) Po dojechaniu do Tallina okazało się, że hostelu w którym miałam spać nie ma pod adresem, który miałam zapisany. Po kilku godzinach wreszcie się znalazł i to na swoim miejscu. W dodatku dostałam całe dwa piętra z kilkoma kuchniami i łazienkami do swojej dyspozycji. Wracając na Łotwę pomieszała mi się godzina odjazdu autokaru. Dzięki pani w
kasie międzynarodowej i jej znajomościom w firmach taksówkarskich, dogoniłam swój autokar na autostradzie już przy wylocie z miasta. Z podróży, oprócz zdjęć i książek, przywiozłam mnóstwo kuchennych inspiracji. Jak to możliwe, że Łotwa i Estonia, tak bliskie kulturowo i geograficznie
kraje, mają zupełnie różne kuchnie? Łotewska jest zbliżona do wschodniej: rosyjskiej, litewskiej. Łotysze kiszą wszystko, co tylko można wpakować do wiader i słoików. Od
kiszonej kapusty (kilku różnych wariantów
smakowych i stopni ukiszenia) i
ogórków (kiszonych, kwaszonych, małosolnych, średniorolnych, ledwosolnych), po kiszone całe główki
kapust,
marchewki,
pietruszki,
jabłka,
papryki,
cebule,
fasolki,
kukurydze… W stolicy jest ogromny targ, tuż przy dworcu centralnym. Największy, na jakim w życiu byłam. Wiem, że ciężko jest sobie wyobrazić jego rozmiary, kiedy nie widziało się go na własne oczy. Ale ja wam pomogę :) Podczas I wojny światowej w Rydze, nad kanałem
portowym, stało 5 hangarów. Każdy miał 8 tysięcy m2. Niemcy składowali w nich
broń.
Potem armia łotewska (
Armia Kurlandzka) trzymała w nich zeppeliny. W końcu postanowiono przystosować je tak, żeby można było w nich handlować. Obecnie w każdej z pięciu hal sprzedaje się inny towar. W pierwszej:
warzywa i owoce. W drugiej:
mięso. Dalej
ryby, w kolejnej
sery i wreszcie w piątek
bakalie,
suszone owoce, ciasta i
pieczywo. Wyobraźcie sobie, same
sery na ośmiu tysiącach metrów kwadratowych… A, plus targ na świeżym powietrzu przed
budynkami :) Zakochałam się w ich
serze z
kminkiem. Wygląda jak biały, w konsystencji jak miękki żółty, w smaku nieporównywalny z żadnym innym.
Ser z
rodzynkami.
Ser biały z
morelami i
daktylami. Kiszone krążki
cebuli.
Sałatka z
buraków, gotowanych
ziemniaków,
cebuli,
marchewki i
pietruszki, idealnie doprawiona.
Twarożek do każdego posiłku, nawet do obiadu jako dodatek. Mizeria, potrawa narodowa. Szary
groch, tradycyjnie podawany w wigilię ze skwarkami i
cebulą – w smaku przypominający połączenie
cieciorki,
grochu i
ziemniaków. I przepyszne drożdżówki z
ciasta francuskiego z nadzieniem
szpinakowym… Podobne zresztą sprzedawane były w Estonii. Tam moim faworytem były jeszcze francuskie
ciastka z
budyniem, u nich zwanym marcepanem oraz te nadziewane
marchewką i
pietruszką. Nadal nie
mogę rozgryźć jak to możliwe, że w Tallinie i Rydze, gdzie przecież jest chłodniej, bo północ, był wysyp
truskawek. I to nie tych sztucznych, ale prawdziwych, słodkich. Z nikąd nie sprowadzanych. A przecież to był początek maja, nawet u nas nie było jeszcze
krajowych.Z Tallina przywiozłam przepis na najlepsza na świecie
sałatkę z
buraków. Tak prostą, że aż nie do uwierzenia, że dopiero teraz ja odkryłam. Dwa ugotowane
buraki trzeba zetrzeć na tarce o grubych oczkach, dodać łyżkę
groszku z puszki, dwie
jogurtu greckiego (zamiast
majonezu –
jadłam obie wersje i z
jogurtem mi jednak bardziej smakowała) i wymieszać. Niczym nie doprawiać. Nie potrzeba, bo kombinacja smaków jest świetna sama w sobie. Spróbujcie :) Druga banalnie prosta
sałatka „5 minut i gotowe” to
marchewka z
kalafiorem. Oba
warzywa surowe –
kalafior pociąć na małe różyczki,
marchewkę zetrzeć na grube wiórki. I znowu:
majonez albo
jogurt, tym razem doprawić
pieprzem, ewentualnie
solą. I gotowe.Zarówno dla Łotyszy, jak i Estończyków podstawą są
ziemniaki i
mięso. W Tallinie także
ryby. Dużo
kaszy gryczanej, mniej
białego ryżu. Sałatki zazwyczaj na bazie
majonezu, jak u nas jarzynowa na święta.Helsinki to odrębny rozdział. To przedsionek Skandynawii i mimo że od Tallina dzielą je 2 godziny rejsu promem, kuchnia jest już typowo skandynawska. Zapiekanki i quiche o wyrazistym smaku: z
serami pleśniowymi,
feta,
szpinakiem. Na bazie
ziemniaków lub
mięsa. Obiad zastępuje się lunchem. Bardzo popularne są restauracje, w których na wejściu dostaje się talerz z różnymi rodzajami
sałat,
pomidorami i plasterkiem
arbuza i dopiero z ziemnej lub ciepłej lady wybiera się dodatki, które kelner wrzuca do miski (
suszone pomidory, kilka rodzajów
serów,
warzywa i owoce,
mięsa,
ryby i owoce morza i na końcu jeden spośród kilku
sosów do wyboru). Do talerza dostaje się kawałek świeżej
bagietki lub bułeczki razowej.Na każdym
rogu można dostać kanapki z różnymi rzeczami przygotowywane na świeżo. Gęste, kremowe zupy. Co mnie szczególnie zachwyciło, to ich obsesja na punkcie ekologii. Przykłady? Kosz na śmieci, do którego wrzuciłam jakies odpadki, zaczął dziękować mi w
trzech językach :) Jednorazowe sztućce - tylko drewniane.Przed podróżą na Łotwę, do Estonii i Finlandii, tylko bardzo chciałam tam jechać. A w pewnym momencie, w którymś dniu spędzonym na północy zorientowałam się, że to chyba było moje marzenie… I to był właśnie TEN dzień :)