Wykonanie
Kiedy ostatnio byliście w szpitalu jako pacjent? Na krócej, dłużej, na chwilę, z nadzieją albo w sytuacji dramatycznej. Będąc pod opieką świetnych lekarzy, ciepłych i pomocnych pielęgniarek, czując, że jesteśmy zaopiekowani i zatroszczeni, otrzymujemy szpitalny posiłek . I ta chwila to moment, w którym nie wierzysz to co widzisz…Tak mnie nauczono, że chorych w szpitalu się odwiedza. Że choremu przynosi się
pomarańcze,
jabłka,
czekoladę, domowy rosół. Pierwszy raz do szpitala trafiłam w wieku ok 15 lat. Klasyka - nastolatkę brzuch boli, no to tniemy. Wyrostek. Po
fakcie się okazało, że niepotrzebnie, ale to już zupełnie inna historia. Byłam głodna. Cholernie głodna. Długa, chuda,
młoda i wygłodzona. Po operacji nie mogłam jeść przez 24 godziny, następnego dnia mama przyniosła mi kleik
ryżowy na wodzie. To był najwspanialszy, najcudowniejszy posiłek jaki w życiu
jadłam! Wspomnienie smaku kleiku
ryżowego pozostało ze mną aż do dnia, kiedy swoje małe dzieci zaczęłam dokarmiać
kaszkami i kleikami. Smak wciąż mi bardzo odpowiadał, tylko ilość
cukru już nie.Mama codziennie przynosiła na oddział coś dobrego do jedzenia - domowy rosół, kanapki,
owoce, sernik. Koleżanki z klasy wpadły z kruchymi
ciasteczkami. Nie narzekałam. Myślę, że po prostu nie zwracałam uwagę na jedzenie, bo nie było ono istotne - miałam pełną szafkę frykasów domowych.Mijają lata - w szpitalu ląduje mama, babcia, koleżanka, kolega, syn, drugi syn, mąż. Akcja odwiedzin i dokarmiania trwa. To tradycja. Jak bombki na choince albo
śledź w Wielki Piątek. Kanapka z domowych kotletem
schabowym, barszcz,
torebki z lepszą
herbatą,
soki,
owoce, rosół na wiejskiej kurze, pizza z pobliskiego lokalu,
ciasteczka, domowy murzynek, kawałek szarlotki.Zawsze szpital jest niedaleko, blisko, żeby podejść, podjechać. I nawet gdy mąż ląduje 240km od domu, w pobliżu jest jego rodzina, która go dogląda, odwiedza i … dokarmia. Pewnego razu mam wypadek samochodowy. W domu malutkie dziecko, ja trafiam do szpitala oddalonego o 200km od domu, 3 godziny samochodem. Jestem połamana, obolała, nieprzytomna ze stresu, opuszczenia, osamotnienia. Nikt nie ma szans mnie odwiedzić, ja chcę jak najszybciej wydostać się do domu. Leżę w 8-osobowej sali i płaczę. Pielęgniarki mówią "wariatka, przecież żyje". Znajoma ma rodzinę w
mieście, w którym jestem. Bez pytania, czy chwili zastanowienia wysyła do mnie swojego dalekiego kuzyna, który jest tam strażakiem. Przynosi mi torbę
owoców i kruchych
ciastek, jakąś
wodę, sok. Wciąż sama, bardzo skrępowana, a jednak ciut mniej samotna. Po tygodniu wreszcie w domu. Smakuje mi nawet zwykła
kiełbasa smażona na patelni. Jeszcze przez pół roku
będę leczyć złamania, a inne sprawy ciągnąć się będą przez kolejne lata.Mija 10 lat…Duży syn ląduje w szpitalu, jestem u niego codziennie, zupa, obiad, kanapka, pizza,
owoce. Narzeka, że głodny, że nie ma co jeść. Donoszę i proszę, żeby nie marudził. W sali jeszcze siedmioro dzieci, każde dokarmiane przez rodziców, babcie, kolegów, rodzeństwo. Jeden chłopiec odwiedzany jest tylko w weekendy. Z zazdrością spogląda na butelkę soku, która swoi na sąsiednim stoliku. Kupuję mu komiks, sok i paczkę
ciastek.Któregoś dnia dowiaduję się, że operacja, na którą miałam czekać pół roku może być natychmiast. Za 5 dni mam się stawić w szpitalu oddalonym od domu o 2 godziny
drogi. Krótkie ustalenie
planów rodzinnych i
jadę. Pierwszego dnia już tylko kolacja (dmuchany
chleb, żółte smarowidło o zapachu
margaryny, łyżka
serka ziarnistego bez przypraw). Jestem w nerwach, zjadam
pomarańczę i wegańskiego batona z
owoców i
kakao. Przetrwam.Personel szpitalny zagaduje, ordynator ma czas, żeby zamienić kilka słów. Lekarz, który będzie mnie operował przez kwadrans cierpliwie tłumaczy co mnie czeka. Pielęgniarki zmieniają pościel, salowe porządkują salę. To nic, że ściany obdrapane, że 30 łóżek na oddziale, 1 prysznic, 1 damska i 2 męskie toalety. Czysta, ładna pościel, fajne babki w dyżurce. Jestem marudna i w stresie. Uśmiechają się. Kupuję w aptece
woskowe zatyczki do uszu, bo nie
mogę wytrzymać jazgoczącego telewizora (pay tv) od 6 rano do 23ciej "pani, przecież wykupione, oglądamy do końca" .Dzień operacji. Od rana na głodzie, na prochach, kroplówce. Leżę,
siedzę, czytam, kręcę się. Nie
mogę ustać, czy usiedzieć w miejscu. Popołudniem idę na blok. Po 3 godzinach trafiam na pooperacyjną. Nie mam na nic siły, powieki takie ciężkie, żeby już było jutro. Będzie dobrze. Mam taką nadzieję.Następnego dnia budzi mnie rozgdakany telewizor. Na śniadanie jedyna zjadliwa potrawa -
kasza manna na
mleku. Zawsze ją
będę kochać! Wiedziałam, że mnie nikt nie odwiedzi, za daleko, za krótki pobyt. Zabrałam z domu
pomarańcze, kilka wegańskich batonów
owocowych, własny kubek termiczny i dobrą
herbatę. Mijają godziny, pojawia się obiad. Już wiem, że nie jest dobrze, po porannym "wędlinopodobnym" tworze i odprysku z margarynowej kostki nie spodziewam się wiele na obiad.
Ryż, który powstał chyba z granulatu wkładki szpitalnego chodaka, obrzydliwa "surówka". Sprawę ratuje
kurczak, który jest smaczny, chociaż bardzo nieapetyczny. Wrzucam kilka zdjęć wiktu szpitalnego na Fb. Niedowierzanie, zdziwienie, niektórzy żartują. Nie mam siły zjechać kilka pięter niżej do "kantyny". Następnego dnia okaże się, że jedzenie barowe, proste, ale smaczne i … dla ludzi!
Kolacja mnie dobija - 3 kromki dmuchanego, czerstwego już "
chleba", odprysk
margarynowy i … kawałek palca ? w plastikowej rękawiczce??? Nie, mój lekarz ma wszystkie palce, to "
wątrobianka". Obrzydliwa, cuchnąca, zrobiona z czegoś gorszego niż MOM. Prawie wymiotuję. Chwała komórce z internetem, wyszukuję najbliższą pizzerię i zamawiam z dostawą do szpitala. Są u mnie po 25 minutach.Ostatniego dnia jem już tylko owsiankę na
mleku. Osłabia mnie sam zapach tego co wygląda jak
ser żółty, a jest produktem seropodobnym. Na jeszcze pamiętam "wyrób czekoladopodobny"!! Nigdy, przenigdy nie spodziewałam się, że w wolnej Polsce,
kraju o jednym z wyższych PKB w Europie,
będę się czuła upodlona jedzeniem jakie podano mi w szpitalu.
Stać mnie było, by kupić sobie paczkę
ciastek, dokupić kotleta. Nie byłam na tyle unieruchomiona, by nie móc pójść do kantyny i coś dojeść. Czytelniczka bloga śledząc moją relację, przysłała kogoś z rodziny z pudełkiem ptasiego mleczka. W salach obok byli pacjenci, których nikt nie odwiedzał - mieszkali daleko, nie byli dobrze sytuowani. W ciągu
trzech, pięciu, czy dziesięciu dni w szpitalu byli zmuszeni jeść podłe, obrzydliwe racje szpitalne . Ponoć gorsze niż więzienne. Jestem skłonna w to uwierzyć. Czy wiecie ile warzyw, czy
owoców było przewidzianych w trakcie mojego 4 dniowego pobytu?- 1 liść
sałaty- 2 łyżki wymiętej surówki z
marchwi,
czerwonej kapusty i
selera- 2 dupki
ogórkówKROPKAOstatnio byłam na świetnych, bardzo kreatywnych warsztatach organizowanych w ramach wspieranego unijnie programu "lubię
kaszę" . Ja bardzo bardzo lubię
kaszę, jest tania, smaczna, pożywna, sycąca, dobra i zdrowa. Dlaczego zamiast gw**nej wartości
białego ryżu nie jest podawany w szpitalach pęczak, jaglanka,
kasza gryczana, czy jęczmienna?? Dlaczego
ziemniaki sa "
spod kopyta", a nie zamienione w kluski, pierogi, pyszne pure?Żeby było jasne - nie jestem wychowana na
szynce parmeńskiej i
mozzarella di bufalla. W dzieciństwie uwielbiałam
pasztetową i
czarny salceson, który ojciec kupował w małym sklepie wędliniarskim. Uwielbiam najtańsze potrawy - kapuśniak,
grochową, "barszcz na gwoździu", zwyczajne leniwe kluski i
ziemniaki z
koperkiem. Znam smak
kiełbasy "zwyczajnej" i grubaśnych serdelków, jadałam kiedyś byle jakie
dżemy i nie przeszkadza mi lurowaty, rozwodniony kompot. Nie spodziewam się carbonary, czy krwistego
steka w szpitalu, ale na boga (albo diabła!) niech to ma jakąkolwiek wartość odżywczą, smak, jakość! Gdzie
koperek,
natka,
szczypior,
por, gdzie
jabłko, prawdziwe
masło, czy kawałek ryby? Jak można w szpitalu podawać "
szynkę" z tektury (czy MOM), "wyrób seropodobny",
wątrobiankę, która gorzej cuchnie niż jedzenie dla psa !Nie wiem, jak, ale trzeba coś zrobić, to się musi zmienić! Musi powstać w Polsce jakiś pomysł na nadzorowanie jakości szpitalnych posiłków . I proszę ni nie opowiadać bajek, że niskie stawki dzienne. W stołówkach szkolnych nie jest lepiej, a jednak można. Wystarczy chcieć! Za przyznanych kilka złotych dziennie można na śniadanie podać
twaróg ze
szczypiorkiem.
Pastę jajeczną z
porem,
kaszę z
mięsem, kluski ziemniaczane. A gdzie tanie i pyszne o tej
porze buraki,
pure z
marchwi, pasta do
chleba z fasoli? Gdzie
soczewica,
fasolka,
kalafior,
brokuły. Gdzie
kapusta i ziemniaczane pyzy?Tak jak większość spraw w życiu i w szpitalu może być TANIO, SZYBKO, DOBRZE - wybierz z tego dwa elementy. Jeśli MUSI być tanio, niech będzie DOBRZE, a nie SZYBKO i byle jak. Jak chory ma wrócić do życia, zdrowia, jak ma być silny psychicznie i fizycznie, gdy trzy
razy dziennie, o 8, 12:30 i 17:30 upodlenie przyjeżdża na wózku gastronomicznym i gdy każdy kęs wywołuje obrzydzenie lub łzy?Nie godzę się na upodlanie pacjentów szpitali. A co jeśli dla wielu, bardzo wielu z nich ta
wątrobianka jest ostatnim posiłkiem w życiu ? Jaką podłością, okrucieństwem i jakimi grzechami uczynionymi w życiu sobie na to zasłużyli?? Bo czyż można tak ludzi niewinnych, chorych, słabych karmić?A jakie są Wasze historie wiktu szpitalnego?