Wykonanie

Gdy przed wyjazdem napomykaliśmy, gdzie się wybieramy, reakcje były za każdym razem takie same: "o, my też właśnie byliśmy", "właśnie się wybieramy", albo przynajmniej: "znajomi właśnie byli" albo "się wybierają". Krótko mówiąc - wszyscy jeżdżą do Gruzji.WizzAir fruwa z Pyrzowic, robi w Kutaisi nawrotkę na ręcznym, w jedną i drugą stronę transportując przedziwną mieszankę backpackersów, drobnych handlarzy, poślubnych wycieczkowiczów i wąsali w garniturach. A równocześnie to w żadnym wypadku nie jest jeszcze
kraj przemielony przez turystykę, podporządkowany rozwydrzonym grupom z banderolami "all inclusive" na nadgarstkach i maniakalnym turystom używającym
drogich lustrzanek jak Idiotenkamery . Gruzja, choć to może zabrzmi trochę protekcjonalnie - ciągle jest prawdziwa. A nawet najprawdziwsza.Z Gruzją mieliśmy tak: przez pierwsze dwie godziny - może winien był deszczowy świt po całonocnym locie, może szok kulturowy - mieliśmy miny nietęgie. Przeszło nam, gdy poszliśmy zobaczyć katedrę Bagrati, a zaraz
potem poszliśmy na obiad. Później było już tylko coraz bardziej powalająco, dech zapierająco, smakowicie i błogo. Po
trzech tygodniach włóczęgi od Kartlii po Kachetię i od Kaukazu po pustynię Udabno, wiedzieliśmy, że nic nie smakuje tak, jak Gruzja.O gruzińskiej kuchni można by pisać powieści przygodowe - i nie mam odwagi się na jej temat wymądrzać. Choć powiedzieć, że ledwo jej polizałem, byłoby grubym nieporozumieniem. Otóż gruzińskiej kuchni polizać się nie da, kontakt z nią oznacza nieodwołalnie obżarstwo do nieprzytomności. Piorunująca gościnność Gruzinów i ich przywiązanie do stołu sprawia, że posiłek nigdy nie jest tylko posiłkiem. Stół to miejsce spotkania, przeżywania, spędzania czasu. Legendarne są gruzińskie uczty pod
wodzą Tamady - mistrza toastów, ale nawet wizyta w knajpie skalibrowana jest jako mała uczta. Nie ma, że każdy zamawia dla siebie. Dania wylądują na środku stołu, każdy biesiadnik dostaje własny talerz, należy się zamówionymi potrawami dzielić - a każde z nich wymierzone jest tak, żeby najadł się dorosły żarłok. Więc koniec końców zjada się za jednym posiedzeniem przynajmniej półtorej obiadu.To jest niezwykła mieszanka wpływów - z jednej strony finezyjnych, lekkich smaków kuchni osmańskiej, z drugiej surowego stylu kuchni
kaukaskich górali. Więc fikuśnym zawijasom z grillowanego
bakłażana wypełnionym
orzechową pastą i posypanym pestkami
granatu może towarzyszyć mcwadi, szaszłyk z upieczonych nad węglami losowych kawałków świniaka bardziej rozszarpanego niż poćwiartowanego.No i nie można zapomnieć, że to kuchnia, która jako pierwsza w świecie wynalazła
wino, i do dziś produkuje je techniką niezmienioną od 8 tysięcy lat - fermentując swoje endemiczne
winogrona w olbrzymich, zakopanych w ziemi stągwiach glinianych kwewri, gdzie wyciskane są pod własnym ciężarem, a glina przydaje im charakterystycznego posmaku. Białe
grona szczepu R katsiteli, które prowadzone metodami europejskimi
daje sympatyczne, dobrze znane lekkie
wino, fermentowane w kwewri
daje trunek ciężki, o niezwykłym smaku kojarzącym się z wytrawną
pigwową nalewką. Z kolei gruzińskie czerwone Saperavi nieodwołalnie zawiera nuty
śmietanki, oznakę
mlekowej fermentacji. Zdarzyło nam się pić niezwykłe Saperavi o wręcz zwierzęcych, owczych nutach.Gruzja, chociaż od czasów produkcji słodkich ulepków na rosyjski rynek odeszła już daleko i tamtejsi winiarze uczą się błyskawicznie, jak robić świetne
wina, to jednak ciągle
kraj produkujący głównie dla kilku dużych spółdzielni. Ma to swoje dobre strony: importowane do Polski
wina to nie popłuczyny po prawdziwych gruzinach, jak to jest w przypadku np. tokajów, ale naprawdę przyzwoite flaszki. Ale też degustacje
winne podczas podróży po Kachetii, gruzińskiej Toskanii, to doświadczenie nierówne. Z ręką na
sercu mogę polecić "
Twin Cellar" w Napareuli, 20 km na północ od stolicy regionu Telavi. A przede wszystkim - wybitną, naprawdę wybitną winiarnię "Pheasant's tears" w niezwykłym miasteczku Sighnaghi. Założyli ją do spółki Gruzini, Amerykanie i Szwedzi, mają własne działki i wyrabiają
wina, które o kilka długości dystansują całą resztę gruzińskiej produkcji. To są
wina, o których można gadać godzinami, wąchać do upadłego, próbować coraz to nowych. Tanie nie są, ale warte każdego zapłaconego za kieliszek lari. A w dodatku w "Pheasant's tears" działa kapitalny szef kuchni, który - to też w Gruzji prawie niespotykane - ma odwagę wokół klasycznej kuchni gruzińskiej budować improwizacje, impresje, a nawet fusion ze
smakami Bliskiego Wschodu.Wiadomo, że gdy mówimy "Gruzja", myślimy chaczapuri . I słusznie - placek z
serem to coś, z czego Gruzja jest dumna i dumna być powinna. W Tbilisi, Kutaisi czy Telawi próżno szukać pizzerii. Bo i po co? Ale poprzestać na chaczapuri byłoby dużym nieporozumieniem - i stratą. To tak, jakby we Włoszech poprzestać na pizzy właśnie.Kanoniczne, obowiązkowe smaki gruzińskiej kuchni, to
orzechy włoskie,
estragon (w Gruzji bez porównania intensywniejszy, mocno
anyżowy, smakujący niemal jak fenkuł) i
kolendra. I gdyby to były trzy jedyne powody do zakochania w gruzińskiej kuchni - i tak by wystarczyło. Ale tych powodów jest, rzecz jasna, dużo, dużo więcej. A więc wspomniane chaczapuri, nadziane gruzińskimi
serami, które są jak bundz z turboładowaniem, a więc rozkoszne pierożki chinkali, z których najpierw wypić należy zawarty w nich
wywar, a więc warzywa, a więc mięcho pieczone na ogniu, potraktowane tylko
solą, a więc
pieczywa: płaskie lawasze i sierpowate szotis
puri pieczone na ściankach beczkowatego, ceramicznego pieca tone . Z resztą, zobaczcie sami - to szybki przegląd tego, co przez trzy tygodnie w Gruzji lądowało na naszych talerzach:Ale ponieważ właśnie zaczyna się jesień, a wychłodzony nagle organizm zaczyna się domagać czegoś konkretnego, obfitego i rozgrzewającego, dzisiaj będzie o charczo.Charczo (ხარჩო) to w zasadzie zupa. W zasadzie, bo najlepsze, które jadłem, było do tego stopnia zagęszczone
orzechami, że konsystencją przypominało potrawkę. To porządna porcja
wołowiny dopieszczonej
przyprawami i podkręconej
orzechowym umami. Przygotowanie sporo trwa, ale charczo pozostawia po sobie dużo ciepła, sytości i w ogóle szczęścia. Robi się tak:Potrzebujesz:0 , 7 kg udźca wołowego2 duże
cebulełyżkę
mąkiczubatą łyżeczkę adżiki - to legendarna
paprykowo-pomidorowa pikantna pasta, tajny składnik gruzińskich dań. Jeśli nie masz, pokombinuj: nada się ostra węgierska pasta paprykowa zmieszana z
koncentratem pomidorowym,
kolendrą, fenkułem,
czosnkiem,
oliwą,
solą i
cukrem.kubek (ok. 150 g)
orzechów włoskich zmielonych na proszek. Potraktuj je porządnie blenderem.porcję
włoszczyzny (2-3
marchewki, 1-2
pietruszki, kawałek
selera, kawałek
pora, małą
cebulkę, trochę naci
pietruszki), możesz też dodać dwa
liście laurowe i 4-5
jagód ziela angielskiego.puszkę
pomidorówpęczek naci
kolendrypęczek
estragonu2-3 łyżeczki mielonych nasion
kolendryłyżeczkę nasion fenkuła1/2 kubka
ryżu2-3 ząbki
czosnku2 łyżeczki
słodkiej paprykiłyżkę
masła2 łyżki
oliwysól i
pieprz do smakuNiech Cię nie zraża długość tej listy. Jak niedawno pisał na kulinarnych stronach "The New York Times"
Mark Bittman, potrawy można rozrysować na kontinuum
między czasem przygotowania a ilością pracy, gdzie t=1/W :) Innymi słowy, albo coś się robi szybko, ale pracując przy tym intensywnie i bez przerwy, albo przygotowanie trwa długo, ale niewiele wymaga zaangażowania. Charczo to zdecydowanie drugi przypadek.
Mięso potnij w poprzek włókien w niezbyt małą kostkę, jak na gulasz. Na dno dużego gara wlej
oliwę, a gdy się rozgrzeje, przesmaż na niej posiekany
czosnek z adżiką (albo Twoim autorskim substytutem), mieloną
kolendrą i
papryką, i roztartymi nasionami fenkuła. Wrzuć
mięso - najlepiej partiami, żeby się podsmażyło. Gdy wrzucisz wszystko od razu, jest spore ryzyko, że temperatura w garze za bardzo spadnie i
mięso, zamiast się zrumienić, zacznie się gotować we własnych sokach, z niewesołym, szarym skutkiem. Kiedy
mięso się zarumieni, zalej je dwoma litrami wrzątku i dorzuć całą
włoszczyznę. Zmniejsz ogień i gotuj pod przykryciem przez półtorej godziny. Masz teraz czas dla siebie, podczas gdy w garnku powstaje smakowity, lekko pikantny
wywar.Teraz wyjmij cedzakiem
włoszczyznę z
bulionu. Poszatkuj
cebule i przesmaż na
maśle, aż się zeszklą. Wtedy dosyp
mąkę, trochę
soli i
pieprzu, i pozwól się temu wszystkiemu nieco zrumienić, a przede wszystkim
mące spęcznieć. Wrzuć na patelnię
pomidory z puszki, posmaż chwilę, rozdrabniając, a pustą puszkę napełnij do połowy
bulionem z gara, wypłucz nim i wlej wszystko do
cebuli z
pomidorami, żeby zdeglasować to, co przywarło do dna patelni. Nie chcemy tego stracić. Zawartość patelni dodaj teraz do
bulionu z
mięsem. Wsyp mielone
orzechy i dobrze wszystko zamieszaj. Spróbuj, i jeśli trzeba, dosyp
soli i
pieprzu.Duś na małym ogniu, pod półprzykryciem, przez kolejną godzinę. Przez ten czas pozwolimy kolagenowi w
mięsie zmienić się w
żelatynę - w efekcie kawałki będą się pod naciskiem widelca rozkosznie rozpadać na miękkie włókna, a samo
mięso nabierze soczystego smaku (przypis dla kuchennych geeków: więcej o kolagenie i o tym, dlaczego
wołowiny nie da się udusić w 45 minut, pisałem tutaj >> ).Możesz teraz wsypać
ryż. Dosmakuj - sól? pieprz? Dodaj, jeśli trzeba. Posiekaj nać
kolendry i
estragon, i wrzuć na sam kniec. Daj charczo jeszcze 10-12 minut, aż zmięknie
ryż. Serwuj posypane
ziołami, z kawałkiem
pszennego pieczywa (dobra
bagietka może przyzwoicie udawać szotis
puri . Ale nie próbuj zastępować lawasza jakąś paczkowaną tortillą, po prostu użyj dobrej
pszennej bułki). I z porządnym kielichem Saperavi, koniecznie.

A tutaj drugie wideo, które nakręciłem w Napareuli, w Kachetii.
Chlebki szotis
puri w piecu tone piecze miejscowa mistrzyni: