Wykonanie
O
Krakowie trochę już
pisałam. M. in. o lodziarniach, restauracjach i o Najedzeni
Fest! . Ale to jeszcze nie wszystko. Na koniec zostawiłam najlepsze;) Zacznę od jednego z moich ulubionych miejsc. To Coca, malutki sycylijski bar na Kazimierzu. Słyszałam o nim już dawno, ale dopiero w tym roku mogłam przekonać się, że rzeczywiście jest świetny. Jedzenie jest tradycyjne, konkretne i mało wyszukane, ale jakie pyszne! Byłam tam kilka
razy. Najpierw
jadłam penne z
sosem pomidorowym,
bakłażanem i
ricottą (na pierwszym zdjęciu).
Makaron był al dente, a sos bardzo smaczny. Innym razem wybrałam placek z
ziemniakami i
serem, również niezły, podobnie jak i inne tego typu wypieki. Trochę mniej smakowała mi pizza, ale to chyba ze względu na to, że jedynym dodatkiem były
karczochy, a te według mnie najlepsze są w towarzystwie jakichś innych, np.
salami. Zachęcam również do skuszenia się na cannolo, rurkę z chrupiącego ciasta wypełnioną kremem z
ricotty.
Pierwszym obiadem, jaki zjadłam w
Krakowie, była zupa kimchi (kim chi jige) i sushi w Edo (ul. Bożego Ciała 3 na Kazimierzu). Nie miałam okazji sprawdzić, czy rzeczywiście jest tam najlepsze sushi w
mieście, ale to możliwe, bo jest naprawdę smaczne (na zdjęciu widać już trochę zjedzone, bo zapomniałam je uwiecznić od razu;D). Inne dania też były bardzo dobre, choć moja zupa chyba najmniej - w opisie umieszczonym w menu wspomniano coś o
tofu i
mięsie, ale moja porcja właściwie ich nie zawierała i była mało sycąca. Bardzo lubię kimchi, więc nastawiłam się na smakowite danie, ale trochę się zawiodłam. Za to inne zupy były lepsze. Poniżej widoczny jest ramen z
polędwicą wołową i zupa misoshiru . Warto wspomnieć też o podawanej w czajniczkach herbacie (na zdjęciu razem z zupą kimchi). Ja wybrałam gyokuro, podobno najszlachetniejszą z
herbat japońskich, która okazała się świetna.
Przez kilka miesięcy, które spędziłam w
Krakowie, nie odwiedziłam żadnego food trucku, chociaż cały czas miałam taki zamiar. Dopiero w ostatni weekend wreszcie sprawdziłam, czy burgery w Streat Slow Food (stojącego na ul. Kupa 10) naprawdę są tak dobre jak słyszałam. I muszą stwierdzić, że w Moaburger wydają mi się jednak trochę smaczniejsze, lepiej doprawione. Z kolei te widoczne na zdjęciach poniżej były ciekawiej skomponowane. Mój nazywał się Batataj! (
wołowina, grillowany
batat,
bekon, pikle marynowane na ostro,
pomidor,
sałata, chutney z
mango i
kolendrą) i smakował mi najbardziej, choć dwa pozostałe spróbowane też były niezłe - AniBurger (z
serem wędzonym,
żurawiną,
rukolą, piklami i niepasującym do reszty
pomidorem) oraz Zły Porucznik (z piklami,
pomidorem,
cebulą,
sałatą i sosem z
trzech ostrych papryk).
Mięso dobrze przygotowano, nie było przesuszone, ale dla mnie jego dymny posmak jest trochę zbyt wyczuwalny i dominuje nad całością.
A ostatnie miejsce, które odwiedziłam w
Krakowie, to restauracja Yellow Dog (ul. Krupnicza 9). Słyszałam o niej już dość dawno i bardzo chciałam do niej pójść. Jednak nie zrobiła na mnie do końca dobrego wrażenia. Może to przez to, że w moim daniu znalazłam włos;) (W miarę się zachowano i przyniesiono mi nową porcję.) Jedzenie było całkiem smaczne, ale spodziewałam czegoś więcej. Wśród przystawek udane były naleśniczki z
kaczką, a także edamame, czyli
młoda soja. Natomiast
sałatka z
łososiem okazała się, mimo wielu ciekawych składników, dosyć mdła. Wśród dań głównych dobrze wypadł
makaron pad thai, ale pozostałe (w tym mój rendang) też były niezłe. Podobnie desery:
tarta miso (z pysznym kremowym, lekko słonawym wypełnieniem) i suflet
czekoladowy z
lodami herbacianymi.
Hamsa (róg ul. Szerokiej i Miodowej) to klimatyczny restobar z kuchnią izraelską, która na razie jest raczej zbyt mało znana w Polsce. Będąc w Izraelu, próbowałam wielu pysznych rzeczy, więc cieszę się, że mogłam wrócić do tych smaków. Szczególnie do gustu przypadł mi hummus z piniolami i
granatem podany z
pieczywem laffa . To chyba dlatego że uwielbiam hummus;) Ale nie zadowolę się jakimkolwiek, musi być dobrze doprawiony, a taki właśnie był w Hamsie. Niezła była też harira - zupa z
ciecierzycą,
wołowiną i
makaronem orzo, doprawiona m.in.
cynamonem - oraz burekas ze
szpinakiem i
fetą. Chętnie zjadłabym tam jeszcze np. tażin,
rybę z Jaffy albo bliskowschodnie desery, ale to następnym razem.
Reszta zdjęć została zrobiona telefonem. Poniżej wnętrze Bagelmamy (ul. Dajwór 10), lokalu specjalizującego się w bajglach oczywiście. Byłam akurat jedyną klientką (choć pewnie były też zamówienia telefoniczne), co trochę mnie zdziwiło, zwłaszcza po spróbowaniu pysznego bajgla (do wyboru m.in.
cebulowy, z
sezamem czy z
cynamonem i
rodzynkami, ja wybrałam wersję pełnoziarnistą) z wędzonym
indykiem, hummusem,
pomidorem i
kiełkami lucerny. Taka kompozycja sprawdziła się doskonale, a
bajgiel był idealny, z wierzchu lekko chrupiący, a w środku sprężysty. Byłam pod wrażeniem.Na kolejnych zdjęciach możecie zobaczyć koreańskie dania z Oriental Spoon (ul. Paderewskiego 4). Bibimbap to różne smakowite składniki (
wołowina bulgogi,
jajko,
ryż, warzywa) w jednym pudełku podane z wyrazistymi sosami. Kimbap przypomina sushi, a japchae to
makaron z
batatów z
wołowiną. Odwiedziłam to miejsce w dniu otwarcia, więc dostałam do spróbowania dodatkowo te dwa ostatnie dania. A do domu zabrałam małą porcję kimchi, które również bardzo mi smakowało. Szkoda, że w Łodzi nie ma żadnego lokalu prowadzonego przez Koreańczyków, bo bardzo lubię tamtejszą kuchnię.
Poniżej zdjęcia z baru Sami Am Am, mieszczącego się na ul. Świętego Wawrzyńca 27. To najlepsze miejsce, by poznać syryjską kuchnię. Ja
jadłam tam szisz kebab z
baraniny (poniżej) podany z
ryżem, warzywami, hummusem i sosami. Porcja (za jedyne 18 zł) zdecydowanie za duża, ale danie całkiem smaczne. Innym razem
jadłam nawet niezły placek (manakish) z
ziołami. Był trochę zapychający i suchy, ale z
sosem jogurtowym smakował dobrze, szkoda tylko, że skończył się szybciej niż placek;) Ciekawa jestem innych propozycji, np. falafeli, ciasta z semoliny czy przekąsek wegetariańskich.Ostatnie miejsce, o którym chciałabym napisać, to Bistro Italiano Da Silvano (ul. Joselewicza 18). Przedpotopowy wystrój bardzo zniechęca, ale słyszałam, że gotuje tam rodowity Włoch, a pizza i
makarony są na wysokim poziomie. Miałam dylemat, na jakie danie postawić. Ostatecznie zdecydowałam się na zapiekane lasagnette z
sosem bolońskim, które możecie zobaczyć na ostatnim zdjęciu. Porcja była raczej mała, ale bardzo sycąca.
Makaron był dość gruby, a sos tłusty, ale całość
smakowo wypadła naprawdę dobrze. Specyficzne miejsce, ale chętnie odwiedziłabym je jeszcze raz, żeby spróbować pizzy. I chyba niczego więcej;)