ßßß Cookit - przepis na Rozgrzewająca zupa z soczewicy

Rozgrzewająca zupa z soczewicy

nazwa

Wykonanie

Nic nie działa na chłód tak dobrze, jak rozgrzewające, sycące jedzenie. Gdy jesień przygniata listopadem, zima skuwa mrozem policzki i uszy, gdy wiosna wciąż nie nadchodzi, a plucha i słota wywiewają ostatnie ciepło zza pazuchy, zrób na kolację rozgrzewającą, pełną warzyw i przypraw zupę z soczewicy . To jedna z najszybszych i najprostszych zup jakie znam. Mimo, iż nie zawiera mięsa, czy śmietany i składa się wyłącznie warzyw, uwielbiają ją moi mięsariańscy synowie. Ta zupa smakuje wybornie!
Z pewnej podróży do Turcji, jedynej póki co w naszej historii, oprócz smaku kuminu i czerwonej soczewicy, przywiozłam też kolejny rozdział miłości do muzyki arabskiej, tureckiej, która podobnie jak mocno przyprawiona kuchnia, fantastycznie rozgrzewa. Posłuchajcie dziś ze mną Baba Zula i "Bir Sana Bir de Bana" ...
Lubiłam arabskie i tureckie klimaty, muzykę i smaki jeszcze zanim w Polsce wybuchły kebaby, zanim na widok wschodnich rysów w ludziach zaczęły się rodzić agresja lub strach. Żaden kebab w Polsce nigdy jednak nie mógł się równać shaormie kupowanej z dziury w ścianie na dubajskiej ulicy. Swego czasu pracowaliśmy z maużem w Emiratach Arabskich, gdzie otwieraliśmy pierwszy w tym rejonie hotel Marriott, to tam uczyliśmy się arabskich smaków, przypraw, połączeń. Kilka lat później pojechaliśmy na wakacje do Turcji z naszym najstarszym, a wówczas jedynym synem. Pamiętam wyśmienitą kuchnię i smak czerwonej soczewicy, rewelacyjne owoce morza i wspaniałą muzykę. Wakacje w Turcji przyćmiła wówczas tragedia 11 września, który dział się dokładnie w czasie tego naszego pamiętnego urlopu. Ale miłość do wschodnich smaków i brzmień pozostała.
Z dubajską przygodą, poniekąd łączy się mój... wegetarianizm! Zaraz po naszym powrocie z Emiratów, zachwycona fantastyczną kuchnią arabską i indyjską w jej bezmięsnej wersji, zapragnęłam zostać wegetarianką. O tak! byłam wegetarianką, jeszcze zanim stało się to modne! Perspektywa jedzenia warzyw, kasz, strączków, zrezygnowania z kotleta schabowego i nóżek w galarecie, dwudziestokilkulatce wydawała się jasną i świetlistą drogą. Jak się okazało, wcale nie najprostszą...
Na początku lat 90tych XX wieku, w Warszawie były tylko dwie restauracje wegetariańskie - jedną prowadziła Marta Gessler na Rynku Nowego Miasta, a druga była nieopodal Parku Morskie Oko, na Madalińskiego. Obie karmiły wybornie, wręcz zjawiskowo! Pamiętam ciepłą pszenicę w miodzie z bakaliami (nie miała nic wspólnego z kutią), którą na deser jedliśmy na Rynku Nowego Miasta. I doskonałe "kotlety" sojowe w bardzo esencjonalnym sosie. Mauż był przekonany, że oszukali, ze to musi być mięso, tak było delikatne, pyszne i pełne umami. I w zasadzie to by było na tyle, jeśli chodzi o jadanie "w mieście". W każdej innej restauracji mogłam poprosić o opcję "bez mięsa", ale liczyć na ciekawe danie nie było szans. Ziemniaczki i surówka, oczywiście, i tylko ciut sosiku na ziemniaczkach. Ale te restauracyjne wpadki nie były głównym problemem, szczególnie że nie stać mnie było na "stołowanie się" na mieście zbyt często, raczej były to sporadyczne i odświętne wyjścia, z których starałam się czerpać inspirację, dla własnego wege-garnka.
Próbowałam sama coś kombinować w kuchni, wybierałam w hotelowej pracowniczej stołówce tylko jarzyny na obiad. Oj z marnym, niesmacznym i tak bardzo nudnym skutniem. Moja przygoda z wegetarianizmem trwała tylko rok, niestety. W tamtych czasach naprawdę nie było książek z fajnymi przepisami, nie było internetu, ani nawet sensownych składników, które pozwoliłyby mi przejść na pełnowartościową, zbilansowaną dietę wegetariańską. Gdyby jeszcze miała wegetariańskie tradycje w domu rodzinnym, no ale nic, żadnych. Na obiad był zatem barszcz na gwoździu i ziemniaki z kalafiorem, gdy pozostali domownicy jedli jeszcze mięso. Po nieco ponad roku, gdy zaczęły wypadać mi włosy, paznokcie stały się potwornie łamliwe, a kolejny lekarz straszył, ze nigdy nie będę mieć zdrowych dzieci, zrezygnowałam z przygody z niejedzeniem mięsa. Patrząc z perspektywy, trochę zazdroszczę dzisiejszym wegetarianom, że mają takie morze, ocean możliwości. Tak im łatwo, bezpiecznie i zdrowo. I mimo, iż w swojej kuchni już jestem po drugiej stronie mięsariańskiego mostu, to jednak dużo, sporo w mojej kuchni jest dań bezmięsnych, rzadziej zupełnie wegańskich. Ta jednak wegańska zupa z soczewicy zachwyca wszystkich domowników - zarówno zdeklarowanych mięsolubnych, jak i niedoszłe wegetarianki.
Zupa z soczewicy z kuminem, curry, chrupiącymi warzywami, fantastycznie doprawiona sokiem z cytryny jest cudownym, kojącym daniem, które rozgrzeje tego zmarzniętego na ciele i wychłodzonego na duszy. Można ją, jak w Turcji zmiksować na krem albo jak bliżej Indii jadać w najprostszej formie, z kawałkami warzyw. Jest wspaniała!
5 łyżek oliwy z oliwek
2 średnie cebule
2 marchewki
2 łodygi selera naciowego
4 ząbki czosnku
1 łyżka kuminu
1 czubata łyżeczka curry w proszku
1 łyżeczka listków świeżego tymianku
1 czerwona papryka
1 puszka pomidorów pelati
1 łyżeczka soli
200g zielonej lub czerwonej soczewicy
3 łyżeczki domowej vegety
1,5 litra wody
sok z 1/2 cytryny
płatki chilli i świeżo mielony pieprz do smaku
świeża kolendra
W szerokim garnku, na rozgrzanej oliwie z oliwek zeszklij cebulę pokrojoną w dość grubą kostkę, dodaj pokrojony w plasterki czosnek i razem krótko przesmaż. Po chwili dodaj pokrojoną w drobną kostkę marchew i selera pokrojonego w plasterki. Dodaj utłuczony w moździerzu kumin, curry i listki tymianku, wymieszaj i podduś z warzywami, aż przyprawy zaczną intensywnie pachnieć. Dodaj pokrojoną w kostkę paprykę i pomidory pelati. Wsyp soczewicę, dodaj domową vegetę i wlej wrzątek (lub bulion warzywny). Zamieszaj wszystko razem i duś ok 30-40 minut, do miękkości soczewicy. Pod koniec dopraw zupę sokiem z cytryny, solą, chilli i pieprzem. Podawaj z listkami świeżej kolendry. Zupa fantastycznie rozgrzewa!
Źródło:http://www.chillibite.pl/2016/03/rozgrzewajaca-zupa-z-soczewicy.html