ßßß Cookit - przepis na Szwecja – na ryby i nie tylko!

Szwecja – na ryby i nie tylko!

nazwa

Wykonanie

Wakacje! W tym roku dla odmiany nie wybrałam się do ciepłych krajów nad morze, ale postanowiłam pojechać na północ do Szwecji! To była moja pierwsza wizyta w tym kraju i mam szczerą nadzieję, że nie ostatnia! Również dla odmiany pojechałam z moimi rodzicami, co sprawia że wakacje spędziłam relaksując się i odpoczywając, a nie imprezując do białego rana 😉
Wybraliśmy się do miejsca zwanego Nysjons Fiske, ponieważ mój tata jest zapalonym wędkarzem zdecydowaliśmy się wynająć piękny, drewniany domek nad jeziorem w środku lasu. Warunki były skromne, ale było czysto i było wszystko czego potrzeba. Jak trafnie stwierdził mój tata w Szwecji panuje dostatek, ale bez przepychu. Kraj jest stosunkowo pusty, wszystkie drogi (po których niestety porusza się z małymi, ze względu na ograniczenia, prędkościami np. 110 km/h na autostradzie), prowadzą przez lasy, pola, lub obok jezior. Domków i miasteczek jest tak naprawdę nie wiele, a jeśli już się jakieś napotyka, to często są to tradycyjne Szweckie małe domki pokryte z zewnątrz czerwonym, drewnianym sidingiem.
Po długiej i męczącej podróży, wreszcie docieramy na miejsce. I co? Od razu na ryby! Domyślam się, że pewnie nie każdy z was zna się na łowieniu ryb, więc troszeczkę wam wyjaśnię na czym to polega. My wędkowaliśmy na trzy sposoby: na spławik, na spinning i na muchę.
Wędkowanie na spławik: Doskonała metoda, kiedy wędkujemy na jeziorze i nie ma zbyt dużego wiatru. Wędka jest dość długa i na samym końcu żyłki przymocowany jest haczyk z przynętą (najczęściej jest to robaczek, biały lub czerwony, ale żebym mogła sama sobie zakładać przynętę zdecydowaliśmy się użyć ugotowanej al dente kaszy pęczak). Później mamy ciężarki, które zakładane są po to, aby nasz haczyk nie pływał sobie na powierzchni tylko spadł głęboko do wody (głębokość na którą opada przynęta również można regulować, oddzielnym ciężarkiem, co określa się ustawianiem gruntu). Następnie mamy spławik, który dryfuje sobie na tafli jeziora i którego zanurzenie, lub przesuwanie się sygnalizuje nam, że ryba bierze! Oczywiście jak nie bierze to jest nuda, siedzimy, wpatrujemy się w spławik, który stoi nieruchomo i tyle (pewnie dlatego większość ludzi uważa wędkowanie za nudne zajęcie). Natomiast w momencie, kiedy ryby wychodzą żerować zaczyna się zabawa. Nie wystarczy, żeby głodna rybka podpłynęła i zainteresowała się naszą przynętą… Kiedy spławik się zanurza lub przesuwa, trzeba jeszcze w odpowiednim momencie „zaciąć”, czyli mocno pociągnąć cały zestaw, tak aby ryba dziubiąca jedzenie została, że tak nie ładnie określę, nadziana na haczyk (oczywiście w większości przypadków jest to dla ryby nieszkodliwe, gdyż haczyk jest mały i bez większych problemów można go wyjąć). Nie jest to prosta sztuka i czasem można się sporo namęczyć, żeby wyciągnąć z jeziora jakąś sztukę. Ta metoda najlepsza jest na nie zbyt duże ryby takie jak np. płotki, ale też leszcze czy liny.
Wędkowanie na spinning: Tą metodą łowiłam tak naprawdę po raz pierwszy. Jest ona dość prosta. Mamy przynętę, którą często jest albo jakaś gumowa rybka, albo, jak w naszym przypadku metalowa błystka. Przynęta ma imitować prawdziwą rybkę i niejednokrotnie posiada elementy, które pod wodą się ruszają. Zarzucamy daleko, czekamy chwilę aby błystka opadła i zwijamy, szybko lub powoli, jak chcemy, licząc na to, że akurat obok będzie przepływała jakaś głodna ryba. Kiedy czujemy na wędce opór zacinamy i staramy się doholować zdobycz do brzegu. Bardzo dużo zależy od błystki, musi ona być wyjątkowo dobrze dobrana żeby jakaś ryba się na nią skusiła. Nasza okazała się idealna, gdyż działała zarówno na szczupaka, jak i na pstrąga czy okonia. Niestety problemem tej metody są tzw. zaczepy, czyli kiedy zamiast ryby na haczyk nadzieją nam się glony lub inne dziwne rzeczy z dna i za żadne skarby nie możemy ich wyłowić, co często kończy się urwaniem i zostawieniem przynęty na dnie jeziora:(
Wędkowanie na muchę: Trudne 😉 Mi nie udało się opanować skomplikowanej sztuki zarzucania, gdyż zawsze tylko wszystko poplątałam i zamiast muchy leżącej na wodzie miałam siebie i wszystkie okoliczne krzaki oplątane w żyłce 😉 Mój tata natomiast po wielu próbach w końcu okazał się mistrzem zarzucania. W metodzie tej mamy przynętę, która przypomina muchę, zarzucamy ją tak żeby pływała sobie na wodzie i wtedy głodna ryba podpływa i ją zjada. Zacinamy i gotowe. Brzmi łatwo, ale niestety podczas wyjazdu na muchę nie wzięło nam nic (poza jedną małą uklejką).
Oczywiście każde ryby mają swoje wymiary i okresy ochronne, kiedy nie można ich łowić. Za małych, nie dorosłych ryb, nie zabieramy ze sobą. Często słyszane pośród wędkarzy jest hasło „złów i wypuść”, które oczywiście jest słuszne, ale nie dajmy się zwariować i czasem możemy zabrać ze sobą wymiarową rybkę, albo dwie na kolację. A więc, jak wiemy już w teorii jak łowić ryby, mogę wam spokojnie opisać swoje wyjazdowe osiągnięcia.
Jezioro, na którym łowiliśmy jest całkiem duże, ma ok 8 km długości, ale za to jest dość wąskie. Nazywa się Stora Bjan . Jak to jeziora polodowcowe jest głębokie (112 m), ale ma również dużo umiejscowionych zaraz pod taflą wody kamieni, na które trzeba uważać płynąc łódką. Pierwszego wieczora po przyjeździe zdecydowaliśmy się na spinning z pomostu. Niestety nasze kilku godzinne zarzucanie zakończyło się wyłowieniem jedynie patyka i straceniem dwóch błystek. Kolejny dzień, kolejna fala niepowodzeń. Wybraliśmy się na łódkę… Całe szczęście pogoda nam dopisała, więc codziennie było ok 24 – 26 stopni i słońce. Po takim pływaniu na łódce wszyscy wróciliśmy opaleni jak raki, ale niestety bez ryb. Moja mama zaczęła tracić cierpliwość. Wieczorem znowu wypływamy na jezioro i znowu nic, szukamy cały czas jakiegoś miejsca gdzie ryby zechciałyby łaskawie brać. Dla poprawienia humoru kąpiemy się w jeziorze, woda jest raz ciepła, raz rześka, ale pływa się przyjemnie. Następnego dnia zrezygnowani jedziemy do sklepu na zakupy, po coś do jedzenia 😉 Później wypływamy na jezioro i trach! Mamy miejsce gdzie biorą! Gdzieś pod drzewami, w zatoczce, gdzie są nenufary i lilie wodne i całe stado płoci. Udaje mi się na spławik wyłowić ilość ryb starczającą na kolacje dla naszej trójki. Niestety wszyscy jesteśmy lekko rozczarowani… Tyle się nasłuchaliśmy o wielkich, szwedzkich rybach, o jeziorach, w których jest aż gęsto od ryb, a tymczasem mamy tylko kilka płotek na kolację …. (Przepis na najlepszą płotkę lub ukleję: wypatroszyć, posolić, popieprzyć, trochę soku z cytryny i na gorącą patelnię z olejem. Wysmażamy! Dzięki temu możemy jeść rybki, wyjmując im tylko kręgosłup i chrupać bez problemu resztę ości.)
Kolejnego dnia, mój tata już nie wytrzymał! Wstał o 5 rano i bez śniadania od razu pobiegł nad jezioro. Godzina 6, przewracam się beztrosko na drugi bok i nagle budzą mnie krzyki! Tata złowił! I to nie byle co, bo szczupaka . Ryba 60 cm, waga ok 1,6 kg, piękna! Szczupak ma chyba najlepsze mięso, ze wszystkich ryb żyjących w jeziorach. Jest ono zwarte i soczyste. Tata załatwił nam więc jedzenie na cały dzień, gdyż jak prawdziwi wędkarze z ryby nie możemy nic zmarnować. Na głowie i ościach gotujemy zupę rybną, natomiast z filety jemy na obiad (przepis tu). Cały dzień później już nie przykładamy wielkiej wagi do tego, aby coś złapać i wszystkie złowione płotki czy inne rybki wypuszczamy z powrotem do jeziora.
Zaraz obok „naszego” jeziora znajduje się drugie, dużo mniejsze, bardzo spokojne i pełne ryb… Na jeden dzień wykupujemy sobie licencję na łowienie. Jest to tzw. jeziorko pstrągowe i rzeczywiście patrząc na taflę wody widać, wielkie, tęczowe i mieniące się kolorami ryby. Powstaje pytanie, jak wydobyć je na brzeg? Pierwszego pstrąga łapie tata! Ogromnisty! Takiej wielkiej ryby to chyba jeszcze wyłowionej nie widziałam
Jest gruba i waży z 3 kg! Później kolejny pstrąg na konto taty, tym razem 1,5 kg, idealny do jedzenia. Oczywiście moja ambicja dała już o sobie znać. Zabieram spinning i łowie! Zarzucam, zwijam, zarzucam, zwijam i nic. Już jestem blisko, żeby obrażona na ryby i jezioro pójść sobie do domu i nagle trach! Czuję wielki opór, wędka się ugina a ja panikuje! Przybiega mój tata z podbierakiem i po kilku minutach moich krzyków i holowania (nie jest to łatwe, ryba ucieka pod pomost, albo na dno, nie można też prowadzić jej po powierzchni żeby nie wypluła błystki i wbrew pozorom jest całkiem silna…) ryba ląduje w podbieraku. 46 cm, 1,5 kg, piękne tęczowe barwy – dobra sztuka na tatara !
Mięso takiego pstrąga jest różowe i to myli nasze kubki smakowe. Jedząc tą rybę wydaje nam się, że powinna smakować jak łosoś i czujemy lekkie rozczarowanie, kiedy okazuje się, że wcale tak nie jest. Pstrąg jest oczywiście bardzo smaczny, ale pozostaje w tyle za szczupakiem 😉
Ze złowionych ryb mamy już wystarczająca jedzenia, więc przetrwamy 😉 Obok naszego domku rosną jeszcze maliny, borówki i jagody, więc jest nawet coś na deser 😉
Oczywiście nie samymi rybami człowiek żyje 😉 Raz na kolację postanowiliśmy zjeść raki . Niestety, nie złowione (gdyż nie umiemy tego robić, mimo, że jezioro jest pełne tych stworzeń), ale kupione w sklepie. Gotujemy je do czerwoności i podajemy z prostym sosem czosnkowym (majonez, jogurt naturalny, sok z cytryny, koperek, pieprz, wyciśnięte ząbki czosnku) i podpieczonymi grzankami. Masa zabawy! W raku części jadalne znajdują się w ogonie oraz w szczypcach, mięso jest różowawe i bardzo delikatne, trochę jak krewetki. Z 1 kg raków najedliśmy się wszyscy i mieliśmy zajęcie z rozłupywaniem skorupek i wyciąganiem mięsa. Pierwszy raz jadłam raki, wielka szkoda, że nie ma ich już w Polsce…
Będą w Szwecji nie można nie zjeść szwedzkich klopsików (tak bardzo popularnych dzięki IKEA). Poszliśmy na łatwiznę, kupiliśmy w sklepie gotowe, do tego frytki, słodkie borówki i obiad gotowy. Pulpeciki były pyszne, naprawdę lepsze od tych z Ikea, a były to pierwsze z brzegu, gotowe z lodówki (oczywiście etykieta przeczytana i sprawdzona pod kątem jakichś sztuczności!).
Robimy sobie odpoczynek od łowienia ryb i jedziemy nad morze, mała miejscowość Vastervik. Spacer po malutkiej nadmorskiej promenadzie i szukamy miejsca gdzie zjeść… Zależy nam na kuchni szwedzkiej, na czymś co jest regionalne i tradycyjne… Szukamy, szukamy, przechodzimy obok masy restauracji serwujących pizzę, kebaby, jest też nieśmiertelny McDonalds a szwedzkiej kuchni brak. Zrezygnowani zastanawiamy się jakim cudem nad morzem nie możemy zjeść świeżej ryby? I nagle w jakiejś bocznej uliczce, wchodzę w bramę a tam piękna knajpka, stoliki między drzewami, pełno ludzi i każdy je to samo: kanapkę wypełnioną po brzegi krewetkami. Bez wahania siadamy, bierzemy sałatkę z krewetkami i rakami (a właściwie trafniej byłoby powiedzieć krewetki raki z sałatką;)), jest w niej zielony groszek, pomidory, ogórek, sos majonezowo-keczupowy i oczywiście jajko. Do tego kanapka z krewetkami z majonezem, warzywami i jajkiem, wszystko świeże, nie oszukane i nie poskąpione składników. Na deser tarta z jagodami z sosem waniliowym! Poezja smaków, tak właśnie wyobrażałam sobie Szwedzką kuchnię! W miasteczku jest również masa sklepików z wyposażeniem wnętrz, miłośnicy skandynawskiego stylu dekorowania czuli by się tutaj jak w raju.
Ostatni dzień przed wyjazdem, pochmurno i chłodno. Mój tata ciągnie mnie nad jezioro zachęcając rymowanką „Pada słaby deszczyk, bierze gruby leszczyk” 😉 Pada deszcz, siedzę w kapturze naburmuszona, że wolę do domku czytać książkę… Zakładam pęczak na haczyk, zarzucam wędkę, pierwsze branie i jest! Coś ciągnie pod wodę, już myślałam, że to zaczep, ale nie… Oczywiście jak to ja zaczynam panikować i krzyczeć a tata biegnie już z podbierakiem i udało się
Jest leszczyk, piękny 34 cm, ląduje na stole na ostatnią, pożegnalną kolację. Jego mięso mimo, dużej ilości ości jest białe i delikatne, warto było zmoknąć 😉
Wyjeżdżamy…
Po tygodniu spędzonym w totalnej ciszy, w lesie nad jeziorem, z krystalicznie czystym powietrzem, wielka szkoda jest opuszczać to miejsce. Obowiązki wzywają, więc jedziemy, mkniemy (nie za szybko ;)) autostradą w kierunku Danii, zjadając po drodze kanapki z własnoręcznie złapanym i uwędzonym pstrągiem, jajkiem i majonezem. Zatrzymujemy się na stacji na ciastko, gdyż mamy ochotę na coś słodkiego no i smutek… Nie ma nic co nie byłoby wypełnione po brzegi dodatkami chemicznymi, spulchniaczami i poprawiaczami smaku… Nawet tutaj należy dokładnie czytać etykiety, gdyż cała masa produktów niestety nie jest do końca naturalna, pozostaje nam więc również na deser zjedzenie kanapki z pstrągiem 😉
Mała ciekawostka odnośnie alkoholu w Szwecji, jeśli chcecie go pić to kupcie sobie go wcześniej 😉 W sklepie są tylko piwa o maksymalnej zawartości alkoholu 3,5 % (są te smaczne cydry), a alkohol kupuję się w specjalnych sklepach, ale żadnego takiego po drodze nie widziałam 😉
I jeszcze kilka słów o pieczywie, w Szwecji pierwszy lepszy kupiony w sklepie chleb jest słodkawy… Więc niestety nie wpisuje się w standardowe gusta kulinarne 😉 Są za to smaczne chrupkie pieczywa, coś w stylu maca i to można dać z powodzeniem na kanapki.
Cały wyjazd, wyjątkowo udany. Mimo początkowego rozczarowania i już czarnych myśli, że w jeziorze nie ma ryb, okazało się, że po prostu trzeba jezioro rozpoznać. Wcześnie rano, pod krzakami bierze szczupak, w deszczu leszcz, okonie niestety złapaliśmy tylko dwa małe i poszły z powrotem do wody, płocie możemy spotkać o każdej porze, ale nie w każdym miejscu. Nie mniej ilości ryb nie można kwestionować – są i biorą, więc nie jest nudno
Z czystym sumieniem polecam wam wakacje w Szwecji, nie tylko miłośnikom łowienia ryb, ale również tym, którzy chcą się zrelaksować i odpocząć. Ludzie tutaj nigdzie się nie śpieszą, są zrelaksowani i zadowoleni (atutem jest też, że wszyscy płynnie mówią po angielsku, są bardzo pomocni i gościnni). W przyszłym roku chętnie tutaj wrócę i tym razem na mojej liście miejsc do zobaczenia na pierwszym miejscu jest Sztokholm
Z podziękowaniami dla moich kochanych rodziców, którzy zafundowali mi tą wspaniałą wycieczkę!!!
Źródło:http://www.followthetaste.pl/szwecja-na-ryby-i-nie-tylko