Wykonanie
Dzisiaj kolejna pozycja z cyklu Przy jedzeniu się (nie) czyta! Nie wiesz o co chodzi? Informacje o piątkowym cyklu felietonów kulinarno-literackich Przy jedzeniu się (nie) czyta! znajdziesz tutaj .

Przy takich książkach ludzie mówią zazwyczaj: „Nie wiem jak wytrzymam tyle czasu, czekając na trzecią część
Cukierni pod Amorem "... A ja nie wiem, jak wytrzymałam tyle czasu, czytając ją.Bo to cegła. Gruba, duża, ciężka. Do czytania, nie tylko do przeczytania. Zapomnijcie o szybkim pochłonięciu
Cukierni pod Amorem na raz, w jeden wieczór. Albo dwa. Nawet dziesięć nie wystarczy. I w tym właśnie tkwi cała zabawa – że można się rozsmakować, pozamyślać, zamknąć oczy i najzwyczajniej podelektować się książką. Lubię taką literaturę, bo są powolna, a przez to tak cudownie spokojna, nieśpieszna i przyjemna. Taka prawdziwa.
Cukiernia pod Amorem to powieść z wieloma
wątkami, jak serialowy tasiemiec w wersji na papierze. Z mnóstwem bohaterów, z wydarzeniami rozciągniętymi w czasie na ponad 100 lat. I ogromem pracy włożonej przez autorkę w jej napisanie i to jeszcze tak, żeby można się było efektem końcowym zachwycać. Historia
trzech wielkich rodzin, opisana pokolenie po pokoleniu, człowiek po człowieku, z których każdy przeżył coś niesamowitego, sam był wyjątkowy i robił wyjątkowe rzeczy. W tle pachnące jagodzianki z
cukierni przy rynku, archeologiczna tajemnica i całe mnóstwo tego, o czym trochę się zapomina i co czasami trudno sobie wyobrazić, choć to na pozór bardzo proste i oczywiste. Że ludzie zawsze
mieli takie same problemy - nieważne, czy żyli w XIX wieku, XX wieku czy żyją teraz. I podczas amorowego czytania, to jedno mi głównie przychodziło na myśl. Że wszystkie te postaci są bardzo ludzkie, nie taki odhumanizowane jak w książkach historycznych, w których życie wszystkich ludzi to ciąg faktów, dat, miejsc. Tu mają normalne marzenia, problemy i sukcesy.

W
Cukierni pod Amorem buzują emocje, pachnie słodkim
drożdżowym ciastem z kruszonką i wyplatanym
chałkowym warkoczem. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością, stare wpływa na nowe, losy postaci się splatają, rozplatają i krzyżują. Książka jest aż ciepła od uczuć. Taka pięknie napisana. Dawno nie miałam czegoś takiego w rękach. I chlubny wyjątek wśród książek: każda kolejna część jest przynajmniej tak samo dobra, o ile nie lepsza, od poprzedniej. I że się nie zużywa. Bo są takie historie (np. o wampirach), które przy którejś z kolei części (np. czwartej) są już pisane bardzo na siłę (oczywiście, bez wskazywania palcami). A
Cukiernia jest słodka od początku do końca. Od pierwszej strony pierwszej części do końca części trzeciej. Tak, że nie zdąży zgorzknieć.

Warszawa 2011Wydanie IStron: 504Wydawnictwo:
Cukiernia pod amorem pachniała jagodziankami. U mnie nie będzie jagodzianek. Bo to nie czas na
jagody, kiedy dookoła wszystko się mieni, migoce i pachnie wszystkim, co korzenne. Jakim cudem nie było w tym roku jeszcze na Book Me pierniczków? Aj aj aj! Godnie więc rekompensuję :)Są bardzo proste, szybkie, bez żadnych niespodzianek. Jak w przepisie - wszystko zagnieść i do pieca. Niech cały dom zapachnie
cynamonem,
goździkami,
gałką muszkatołową,
kardamonem... Cudne zapachy. Cudne pierniczki. I cudowne smaki.

Pierniczki pełnoziarniste
anno domini 2011przepis agiSkładniki na 40-50 sztuk w zależności od wielkości:150g
mąki pszennej50g
mąki pełnoziarnistej żytniej
jajko65g
cukru pudru50g
masła50g
mioduczubata łyżeczka
przyprawy do piernika1 łyżka
kakao½ łyżeczki
sodyszczypta
gałki muszkatołowej (np. świeżo mielonej z Kamisa *, tak jak w poprzednim przepisie na puchate dzwonki)Przygotowanie :Wszystkie składniki wsypać do naczynia, wymieszać i wyrobić. Ciasto może być klejące, ale nie dodawać
mąki. Ciasto rozwałkować na grubość 4 mm (nie cieniej) – ja wałkowałam pomiędzy dwoma kawałkami folii spożywczej. Wykrawać różne kształty pierniczków. Układać je na blaszce - podczas pieczenia trochę urosną. Piec w temperaturze 180ºC przez około 8 - 10 minut. Studzić na kratce.* O gałce
pisałam już w poprzednim przepisie, ale chodzi mi po głowie jeszcze jeden wątek
przyprawowy. Kamis zwrócił się do mnie z prośbą o przetestowanie ich nowych produktów, żeby wiedzieli, czy to, co wypuszczają na rynek, jest faktycznie dobre. I oprócz całego mnóstwa przypraw do słodkości: kory
cynamonu,
lasek wanilii czy
anyżowych gwiazdek, dostałam też różne mieszanki, np.
suszone pomidory z
bazylią i
czosnkiem czy
musztardy, np. z
czerwonym winem czy
płatkami wędzonej
papryki. Wypróbowałam już chyba wszystkie słoiczki i młynki po kolei (tu też fajna sprawa, że wszystkie
przyprawy są w młynkach, żeby można było je na świeżo zmielić, nie tracąc aromatu) i jestem coraz bardziej zadowolona. Wszystko jest pyszne, pachnące, aromatyczne. Jej. Z czystym sumieniem
mogę wam polecić. Też dlatego, że dzięki temu pojawiło się dużo nowych rzeczy, które można wykorzystać w kuchni, a których wcześniej nie było. Czyli takie pozytywne odloty, jak
musztarda z
żurawiną, z
rodzynkami i
miodem czy z
curry. Jestem bardzo miło zaskoczona.


Cykl recenzji Przy jedzeniu się (nie) czyta! powstaje we współpracy z portalem Bobyy.pl - także tam możesz znaleźć moje felietony literackie.