Wykonanie

Jest w kulinarnej telewizji jeden pan. Nazwijmy go Pan Olejarz, albowiem jeszcze niedawno prowadził program sponsorowany przez producenta rafinowanego
oleju, i bez mrugnięcia
okiem, patrząc prosto w obiektyw kamery zapewniał, że
olej taki z powodzeniem zastąpić może
oliwę z oliwek. No więc Pan Olejarz ma nowy program. Przychodzi do ludzi, zagląda im w gary, nosek marszczy,
oczętami przewraca, miny stroi, na koniec do stołu zasiada i orzeka, że gotującemu nie wyszło. I zanim go do swojej kuchni zaprosi, żeby mu pokazać, jak się gotuje, na lśniącym laptopie odtwarza delikwentowi nagrania jego
bliskich, przyjaciół, rodziny.Konwencja programu przewiduje, że owi bliscy i przyjaciele mają na delikwenta ponarzekać. Że gotuje wciąż to samo albo nie to, co by sobie stołownicy życzyli (sadzi
jaja na pomidorach zamiast gołąbki ugotować), że
przyprawia za bardzo albo wcale, że śmie serwować ciasto
kasztanowe zamiast pizzy (autentyk). Delikwent
siedzi i słucha,
kąciki ust mu drgają, oczy mgłą zachodzą, a z ekranu jego przyjaciele i rodzina szydzą zeń, kpią i narzekają. Pan Olejarz zaś
kiwa głową, czułym spojrzeniem zza okularów uracza i zaprasza do swojej kuchni, żeby delikwenta przyuczyć do spełniania zachcianek
bliskich i przyjaciół.O, bo Pan Olejarz to poważny szef kuchni, który w kuchni swej do żadnego sadzenia jaj na pomidorach by nie dopuścił. Nie, tam się uprawia kuchnię nowoczesną, profesjonalną, tu Pan Olejarz wygłasza swoje prawdy, w tle mając rozmyte kamerową nieostrością Kitchen Aidy, a prezentacja i serwis odbywa się przy zastosowaniu wszystkich tych technik, które zamieniają talerz w coś na kształt dna koszyka kwiaciarki. Delikwent biorący udział w programie ma tu stanąć w obliczu kuchni prawdziwej, zobaczyć co mistrz zaproponuje jako kontrapunkt względem jego bezczelnych i nieprofesjonalnych kuchennych prób i aspiracji, jak mistrz - tu znowu cytat - "się zainspiruje" jego niezdarnymi pomysłami, jak błoto w złoto zamieni. A gdy delikwent się tak
mierzy, Pan Olejarz czasem i nawet pochwali, dobre strony ujrzy, po metaforycznych plecach poklepie. Że wprawdzie delikwent kremu angielskiego nie umie zrobić, ale ładnie trzyma paluszki przy krojeniu. Bo Pan Olejarz to ludzki pan, chciałby pewnie być kumplem, ale mu się nie udaje, wychodzi raczej na swego rodzaju młodzieżowego belfra.Sprowadźmy to wszystko do sedna.Po pierwsze, to program, w którym znany szef kuchni udowadnia zwykłym gotującym ludziom, że jest od nich o niebo lepszy, lansuje się na porównywaniu się z szaraczkiem, co chciał zrobić amatorski obiad rodzinie albo przyjaciołom. No po prostu czapki z głów,
Panie Olejarzu, ale z ciebie miszczu i przekoleś. Warszawko, wal tłumnie do restauracji Pana Olejarza, wszelako gotuje on lepiej niż Leszek z Ursynowa! Gdzie byli eksperci Michelina, gdy Pan Olejarz tego dokonywał!?Po drugie, to program, w którym szczuje się rodzinę i przyjaciół na uczestnika, nakłania żeby z niego poszydzili do kamery, zrobili zeń idiotę przed tysiącami telewidzów, i to w imię tego, że oni chcieli pizzę albo gołąbki, a ten lebiega zrobił ciasto. A to już jest draństwo.Po trzecie - bo jest jeszcze trzecie, najgorsze chyba: nikt tych ludzi do programu siłą nie wpycha, zgłaszają się sami. A straszne to dlatego, że dla pokazania się w telewizji skłonni są na rzecz uciechy gawiedzi oddać nie tylko przestrzeń swojej kuchni, ale też swoje rodzinne i przyjacielskie relacje. Ciekawe, czy wiedzą, że to nie jest bezkarna zabawa: że widzowie, a wśród nich ich inni znajomi, sąsiedzi i krewni - zakładają, że to wszystko tylko taka gra, puszczenie oka, ustawka.Naoglądaliśmy się Kuchennych Koszmarów czy Rewolucji, Piekielnych Kuchni Masterszefów i Top Szefów, i wydaje nam się, że bez nabzdyczenia nie ma gotowania, że nieumiejętne sadzenie jaj dyskwalifikuje sadzącego nie tylko z kuchni, ale też z wszelkiego towarzyskiego życia. Wielkomiejska klasa średnia zamienia swoje kuchnie w
pola do popisu. Gotowanie z radości staje się konkursem, a stół z miejsca spotkań z bliskimi - w scenę talent show . Stołownicy nie chcą już być stołownikami, nie wystarcza im bycie gromadą przyjaciół skupionych wokół stołu. Chcą być jurorami, recenzentami, krytykami. Chcą być tacy, jak w telewizji. Więc
pieprzą rzewne bzdety o "prezentacji" czy "teksturze" potraw.A widzowie karmią się oglądaniem z bezpiecznej perspektywy tyłka na sofie, jak bliźni jest kompromitowany i wyszydzany. Jaki jest repertuar telewizji lifestylowych? Widz może sobie popieścić zbolałe ego, oglądając na przemian ludzi co nie umieją gotować, marzą o operacji plastycznej na cellulit bądź opryszczkę, źle urządzają mieszkanie, nie ogarniają odkurzacza albo - bagatela - nie utrzymali knajpy w ryzach rentowności.
Siedzi więc sobie widz tyłkiem na kanapie i myśli w ślad za
Panem Olejarzem: Boże, jak dobrze, że jestem od tych fujar lepszy. A telewizje robią na tym kasę.Myśląc to wszystko, gotuję danie, które pewnie poklasku telewizyjnych Panów
Olejarzy by nie zdobyło. Bo prezentacji szczególnej nie ma, jest staromodne, ciężko je wyserwować na łezce z sosu. Gdy każdy gotujący w telewizji stara się przekonać, że robi "swoją wersję" czegoś tam, tu będzie klasyk, trochę tylko odchudzony i uproszczony. To jest danie do postawienia na środku stołu, pośród wygłodzonych przyjaciół, w towarzystwie butli
wina i świeżej bagiety . Do cieszenia się intensywnymi,
dymnymi smakami, miękkością włókienek
mięsa ustępujących pod widelcem, obfitością i prostotą - bo choć to danie nazywa się po francusku, jest rozbrajająco bezpretensjonalne.A jak kto zacznie narzekać na teksturę albo prezentację - już wiecie co robić.Potrzebujesz:1,5 kg łaty wołowej - klasyczny przepis nakazuje użyć
łopatki albo
karkówki, ale pomyślałem, że spróbuję zmierzyć się z tym najbardziej poślednim kawałkiem krowy - ale za to wysokiej jakości. Obfitująca w kolagen łata po wytrymowaniu i długim duszeniu dała znakomity efekt za naprawdę małą kasę. Oczywiście, jeśli nie chce Ci się bawić z
mięsem, użyj śmiało
łopatki,
karkówki,
rozbratla,
udziec też da radę. Chodzi o
mięso do duszenia, z większą ilością kolagenu niż
polędwica (użycie jej do duszenia byłoby rozrzutnością i marnotrawstwem, a efekt i tak nie byłby fajny).3
szalotki i 3 małe
czerwone cebule (zwykłe też dadzą radę)2 duże
marchewki2
łodygi selera naciowego2 łyżki
mąkipuszka
pomidorów400 g drobnych
pieczarek, najlepiej brązowychpęczek łodyg naci
pietruszki2 szklanki
bulionu (wołowego albo warzywnego)3-4
liście laurowe3-4 liście
szałwigarść
rozmarynukilka
jagód ziela angielskiegobutelka
wina ze szczepu pinot
noir - to ukłon w stronę klasyki.
Wołowinę po burgundzku wypadałoby zrobić na burgundzie, a to właśnie z
winogron pint
noir powstają te szlachetne
wina. Nie ma natomiast większej potrzeby wlewać do dania butelki za kilkadziesiąt złotych, jeśli już się wykosztowałeś - zachowaj ją do postawienia na
stole. A do gotowania poszukaj fajnego, ale ekonomiczniejszego pinota (ale nie kupuj byle czego! To nieprawda, że do gotowania można używać gorszych win. Użyłbyś do gotowania gorszego mięsa?)łyżka
masła +
oliwa do smażenia - klasyczny przepis każe podsmażyć
mięso na tłuszczu wytopionym z
boczku, a nawet z obgotowanej
słoniny, ale zlitujmy się nad swoim układem krążenia.
Masło to ukłon w stronę kuchni północnej Francji, która bez
masła istnieć nie może.
sól i
pieprzZacznij rozgrzewać piekarnik do 160 stopni. Oczyść
mięso z grubych błon i nadmiaru tłuszczu. Oczyszczona łata okaże się naprawdę apetyczna. To z tego kawałka półtuszy, o pięknych, długich i grubych włóknach, wykrawa się przecież doskonałe
steki bavette.
Mięso pokrój we w miarę równe, niezbyt małe kawałki. Przygotuj resztę składników: poszatkuj
seler,
marchew,
cebulę i
szalotki ciachnij w półplasterki, łodygi
pietruszki pokrój drobno,
pieczarki oczyść i pokrój w ćwiartki.


W dużym rondlu rozgrzej
masło z
oliwą. Oprósz
mięso mąką,
solą i
pieprzem, i wrzucaj do rondla. Najlepiej partiami, żeby temperatura nie spadła za bardzo - wtedy
mięso zacznie się dusić, a nie smażyć. Nie mieszaj zbyt ochoczo, pozwól się mu zrumienić.

Obsmażone
mięso wyjmij, na to, co zostało w rondlu wrzuć
cebulę z marchwią i
selerem. Przesmaż, po chwili dorzuć
pieczarki,
liście laurowe,
szałwię i
ziele angielskie.


Gdy wszystko się przesmaży, dodaj
mięso i
pomidory. Wlej do puszki
bulion, wypłucz ją i przelej do rondla. Teraz
wino. Wlej do pełna.Reszta
wina, jeśli zostanie - jest dla Ciebie.Przykryj rondel i wstaw do rozgrzanego do 160 stopni piekarnika na 3-3,5 godziny. Sprawdzaj
mięso. Do pewnego momentu będzie nieprzyjemnie twarde, aż nastąpi magiczny moment (chemicy wolą mówić o denaturacji kolagenu i jego zamianie w
żelatynę), kiedy zacznie się ono rozpadać pod naciskiem widelca na włókna, a płyny zagęszczą się, połączą z pozostałymi składnikami i zmienią w oszałamiający sos (żeby wspomóc ten proces, na ostatnie pół godziny możesz odkryć naczynie). Dopiero wtedy danie jest gotowe.

To jedna z najsmakowitszych postaci, w jakich występuje krowa. Wielki, parujący gar żarcia, smaku, radości i wrażeń, idealny do celebrowania z przyjaciółmi. Prawdziwymi, takimi co za żadne skarby świata nie daliby się namówić na obrabianie ci czterech liter w programie Pana Olejarza.