Wykonanie

Spaceruję sobie. Po
Krakowie, po Kazimierzu. Bardzo sobotnio, cieplutko, aż
razi po oczach. W Kolorach na placu nowym utargałam z origami niebieskiego słonia, obok na straganie kupiłam persymonę (zaraz napisze jak się ją je), na koniec najpyszniejsze w
Krakowie naleśniki w Kolanku. Żeby przełamać sielankę, idę sobie ulicą Kupa. Tak, jest taka ulica w
Krakowie - nie pytajcie mnie skąd wzięła się nazwa, zatrzęsienia psów tam nie ma, za to ze trzy high level apartamentowce, synagoga, bar z dobrą podobno włoska kuchnią, ale wiara moja się zachwiała, jak zobaczyłam plastikowe balkonowe krzesła w środku. Obok osobliwej ulicy Kupy jest jakże osobliwy murek, na którym ktoś wyrysował wielkie
serce i podpisał: Jezus Cię kocha, przy czym, żeby było śmieszniej, wcale nie trąci ironią. Ktoś się chciał uzewnętrznić duchowo. Jak przeczytałam, że jeden z apartamentów nazywa się Off White Business & Leisure Apartments, stałam i patrzyłam czy dobrze widzę. A teraz uważajcie: - Gdzie
mieści się pańskie biuro? Na ulicy Kupa (dla odważnych: na Kupie). Utrudnienie: pyta się zagraniczny gość. Shit street? :)
Kraków jest wesołym miastem.


Persymona. Inaczej
kaki. Czasami khaki, ale nie jestem pewna, czy to jest poprawna nazwa, czy coś na modłę "ten
pomarańcz", "ta
szparaga" czy "ten
winogron". Jakie kupować? Musi być dojrzałe. Z persymoną jest ten problem, że nie wywąchamy, czy jest już dojrzała, bo przez skórkę nie pachnie, z żadnej strony. Musi być miękka, mocno pomarańczowa lub czerwonawa - dojrzała, a nawet przejrzała. Obiera się ją ze skórki (ma skórkę cienką jak
pomidor), która bardzo łatwo schodzi. Nie ma pestek, za to po przekrojeniu przez środek biegnie jaśniejsze włókno - ono też jest do jedzenia. Persymona jest bardzo słodka, w konsystencji nie wodnista, ale raczej taka "gęstsza", coś jak żółty
melon czy
mango. Mięciutka. Przepyszna.

- Widziałeś, widziałeś? Widziałeś?!- Co?- Tam idzie facet z
wózkiem, z chłopczykiem, i on jest tak do niego odwrócony, że się nie widzą, a ziewnęli w tym samym momencie!- No, ziewanie jest zaraźliwe.- Ale oni się właśnie nie zarazili, bo żaden nie widział, że drugi ziewa!! Fajne, co nie?Nie przeszliśmy 5 kroków.- Jakie fajne na tym
budynku, patrz!- Dla ciebie wszystko jest fajne. (za chwilę) O jaki fajny daszek tam na
budynku.- A nie mówiłam?- Ale ty mówisz za dużo fajnego.- Czego mówię za dużo?- Wszystkiego.E tam.

Ach, muffinki! Pierwszy raz od kupienia kolekcji książeczek z włoską kuchnią, 3 lata temu, w towarzystwie okrzyków radości i oznak ogólnego podniecenia (po czym od tej
pory nie sięgnęłam do niej ani razu), otwarłam w nadziei znalezienia czegoś fajnego. I pach, jest. Jak
chilli niesamowicie wydobywa smak
czekolady! Nie wiedziałam. I wcale nie jest ostre. Do tego inicjatywa własna: trochę
słodkiej papryki, trochę zmienione składniki, dodane
migdały. Mięciutkie i giętkie jak sprężynki.

Składniki na 20 sztuk:150 g ciemnej
czekolady (deserowej lub gorzkiej), połamanej na kawałki125 g
masła150 g
migdałów, sparzonych, obranych i posiekanych150 g
mąki60 g
cukruszklanka
mleka (250 ml)2
jajka2 łyżki niesłodzonego
kakao1 łyżeczka
chilli2 łyżeczki sproszkowanej
słodkiej papryki2 płaskie łyżeczki
proszku do pieczenia
Przygotowanie:1. Nagrzej piekarnik do 180 stopni C. Wysmaruj
masłem 12 foremek do muffinek.2. Rozpuść
czekoladę i
masło na parze w rondelku ustawionym nad garnkiem gotującą się
wodą. Zdejmij z ognia, zostaw do ostudzenia.3.
Mąkę przesiej do średniej miski, wsyp
kakao,
proszek do pieczenia, oba rodzaje
papryki i
sól. Dodaj posiekane
migdały i wymieszaj.4. Ubij
jajka,
cukier i
mleko w dużej misce mikserem pracującym na średnich obrotach. Zmniejsz obroty i stopniowo dodawaj na przemian suche składniki i
czekoladę, nie przerywając ubijania, aż masa będzie gładka i kremowa. Nie musi być gęsta.5. Nałóż ciasto łyżką do foremek. Piecz około 20 minut, tak aby muffinki wyrosły, ale nie były przesuszone. Odstaw do przestudzenia. Wyjmij z foremek. Pozostaw do całkowitego ostudzenia i dopiero podawaj lub zjadaj jeszcze ciepłe :)

Szymon Hołownia, Bóg. Życie i twórczość

Ładuję się ostatnio intelektualnie Hołownią. Lubię. Zostały mi jego dwie książki do przeczytania. Ale to o tej chciałam. Hołownia jak Hołownia, ma swój styl, swoje myślenie i chwała mu za to. Jego "girlandy próśb i łańcuchy pobożnych miziań", syn z niepełnej rodziny ze swoim niecodziennym milusińskim i "jak będziesz tarł oczy brudnymi łapskami, to na bank nikogo nie zauważysz" przebijają moje postrzeganie różnych rzeczy. Zresztą, niech Hołownia sam za siebie i za książkę
mówi: klik klik .