Wykonanie
Ostatnio wybraliśmy się do lasu po
maliny. Zaopatrzeni w woreczki, w pełnych butach i skarpetkach mimo upału, ruszyliśmy w
drogę (nie jakoś specjalnie daleką, ale jednak). Okazało się, że zadanie wcale nie jest takie łatwe. Owszem,
malin jest sporo, ale już takie jakieś... Przebrane. I malutkie. A dostępu do nich broniły pokrzywy wyższe ode mnie (nie jestem jakoś specjalnie wysoka, ale ponad półtorametrowe pokrzywy to już lekka przesada).U Dziadka na działce
maliny rosły za
domkiem. Całe chaszcze, niesamowicie gęste, kujące gałęzie, a
między nimi pyszniły się dorodne
maliny. Zbieranie ich, owszem, bywało bolesne, ale jak znalazło się odpowiednie miejsce i się tam wcisnęło, to można się było objadać do woli. Tutaj sprawa nie wyglądała tak różowo. Poddaliśmy się po jakiejś godzinie. Do domu przynieśliśmy zaledwie trzysta gram zdobyczy. Starczyło akurat na
lody, o których opowiem Wam innym razem (choć w zasadzie powinno to nastąpić jak najszybciej, bo sezon na
lody w pełni).Wieczorem wybraliśmy się na spacer z Ptysią. Ot, taki niezobowiązujący. Przechodziliśmy w okolicach naszego
poziomkowego miejsca, i postanowiliśmy nadrobić kawałek
drogi, żeby sprawdzić, czy jeszcze się coś uchowało. Miałam nadzieję na kilka poziomek, które mogłyby od razu trafić do buzi. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że poziomek jest cała masa! Najpierw się najedliśmy, a
potem jeszcze uzbieraliśmy trochę do woreczka (akurat na mały, pyszny deser, o którym innym razem).I tu chciałabym zwrócić Waszą uwagę na rzeczony woreczek.Macie psy? A sprzątacie po swoich pupilach?Wiele osób się krzywi, że to obrzydliwe, kiedy zbieram kupki po moim psie, ludzie czasem patrzą na mnie zdziwieni lub zniesmaczeni (jakbym nie wiem co
potem z nimi robiła). A ja uważam, że nie ma w tym nic
dziwnego ani uwłaczającego, wręcz przeciwnie - nie stresuję mojego psa, może się załatwić, gdzie chce. Po to ma mnie, żebym
potem po nim posprzątała, a Bogu ducha
winni przechodnie nie wdeptywali później w psie kupki. Bo naprawdę, ogromnie denerwuje mnie widok odchodów na środku chodnika. I nie, nie czerpię z tego żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie, ale zbieram kupki po moim psie. Bo tak trzeba. I już. (Oczywiście nie popadam w paranoję; w lesie nie biegam za psem w gąszczu, bo to już by była lekka przesada. Ale na ulicy - zawsze.)W związku z tym zawsze mam ze sobą woreczki. Które czasem się przydają na co innego. Na
poziomki na przykład. Albo
jeżyny.Następnego dnia znów sobie spacerowaliśmy, aż zupełnie niespodziewanie wpadliśmy na krzaki pełne dorodnych
jeżyn. Przynieśliśmy do domu pół kilo. Pachniały obłędnie. A ja zaczęłam się zastanawiać, co by teraz z nimi zrobić...I wtedy, zupełnie przypadkowo, na blogu Vegazone znalazłam przepis na tartę. Niezbyt skomplikowaną, choć troszkę czasochłonną. Łączy w sobie mocno
kakaowy, przyjemnie kruchy spód, delikatną masę
serową o wyraźnym smaku
chałwy i kwaskowaty,
owocowy wierzch. Wygląda bajecznie, a smakuje wybornie. Wszystkie smaki doskonale się ze sobą łączą i pasują do siebie idealnie.Poczyniłam w przepisie drobne zmiany, podyktowane zawartością szafek i lodówki. Nie miałam więcej
chałwy, za to miałam
mascarpone. Dodałam też trochę
śmietany, żeby nadzienia wyszło nieco więcej. Spód zrobiłam ze swojego ulubionego, sprawdzonego przepisu. Nie wiem, jak smakował oryginał, wiem za to, że moja
tarta wyszła boska! (Nie chwaląc się.)Jeśli gdzieś znajdziecie albo kupicie
jeżyny, ta
tarta to najlepszy wybór, jakiego możecie dokonać.
Serio!

Składniki:(na formę do tarty o średnicy 28 cm)spód:230 g
mąki pszennej20 g
kakao1 łyżeczka
cukru1/2 łyżeczki
soli125 g zimnego
masła1
jajkonadzienie:200 g
chałwy waniliowej200 g
serka mascarpone2
jajka1,5 budyniu
waniliowego (proszek)2 łyżki
cukru100 ml
śmietany kremówki (38%)wierzch:400 g
jeżyn150 ml zimnej
wody1,5 łyżki
mąki ziemniaczanej4 łyżki ciemnego
brązowego cukru2 łyżki
soku z cytrynyMąkę przesiać z
kakao, wymieszać z
cukrem i
solą. Dodać
masło, rozetrzeć dokłądnie
między palcami. Wbić
jajko, zagnieść jednolite ciasto.Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.Schłodzone ciasto rozwałkować na okrąg nieco większy niż średnica formy. Formę wysmarować
masłem, wyłożyć
ciastem, odcinając wystające brzegi.Ciasto przykryć kawałkiem papieru do pieczenia, obciążyć
fasolą lub
grochem.Piec w 190 st. C. przez 15 minut.Ciasto wyjąć z piekarnika, wyjąć papier z obciążeniem.Dopiekać jeszcze 5 minut w 190 st. C.Wyjąć ciasto z piekarnika, lekko przestudzić.W tym czasie zmiskować
chałwę z
mascarpone,
jajkami,
budyniem,
cukrem i
śmietaną. Jeśli zostaną kawałeczki
chałwy, nie szkodzi. Wylać masę na podpieczony spód.Piec w 175 st. C. przez 30 minut, aż wierzch się zezłoci.Ostudzić w uchylonym piekarniku.
Jeżyny umyć i osuszyć.
Cukier zagotować z połową
wody i
sokiem z cytryny. Gotować kilka minut, aż
syrop nieco zgęstnieje. Dodać
jeżyny, krótko gotować.
Mąkę rozrobić w pozostałej wodzie, wlać do garnuszka, wymieszać. Zagotować.Zdjąć z palnika, lekko przestudzić, ale jeszcze ciepłe
jeżyny rozłożyć na tarcie, polać sosem.Schłodzić w lodówce przez kilka godzin, a najlepiej całą noc.Smacznego!Ja wiem, że temat psich kupek może nie za bardzo pasuje do kulinarnego bloga. Ale moim zdaniem to temat ważny, w Polsce zaniedbywany. Bo panowie ze straży miejskiej potrafią wlepić mandat dziewczynie z małym psiakiem, który załatwił się w krzakach, ale obok łysego pana z dobermanem, który akurat załatwia swoje potrzeby na środku ulicy, przejdą obojętnie. I to zdecydowanie w porządku w nie jest.