Wykonanie
Dzień dobry. Mam na imię
Manuna i jestem słodyczoholikiem. Ostatnio przeszłam trzytygodniowy detoks
cukrowy i moje życie nabrało lepszego smaku. Holikiem się jest na zawsze, ale ważne, żeby do nałogu nie wrócić. Żegnaj
chałwo. Żegnajcie
sezamki. Żegnajcie żelki. Było miło, ale się skończyło.Ostatnie miesiące były dużą rewolucją dla mojej diety. Z osoby żywiącej się głównie
nabiałem, musiałam przeistoczyć się w kogoś, kto żyje na diecie bezmlecznej. Trudno mi było wyobrazić sobie, jak można żyć bez
mleka,
twarogu,
sera,
jogurtów,
maślanek i innych
mlecznych pyszności. Motywacją było dla mnie zdrowie mojego dziecka, które karmię piersią, więc rozstanie nie było zbyt bolesne. I tak oto stałam się niemal weganką, pochłaniającą spore ilości
słodyczy (bezmlecznych, bo takie też są i to w jakich ilościach!) Ale to do czasu. Do czasu, aż natknęłam się na akcję Kasi z Cook it Lean . Przyszedł Nowy Rok, a wraz z nim znów kilka noworocznych postanowień. No i tak się złożyło, że detoksowa akcja bardzo się w nie wpasowała i na zasadzie "
Jaaa nie dam rady, jaaa?!" dołączyłam do antywęglowodanowego
grona.Pierwszy dzień. Poszło jak po
maśle. Sałatki, jajeczniczka, ziarenka...Pod wieczór jeszcze 40 minutowy trening.
Herbata i jakis kawałek
mięsa na kolację. Nawet nie byłam głodna.Drugi dzień. Poranek. To był koszmar. Jakaś fala gorąca, osłabienie, drgawki, kompletne rozmemłanie. Mysłałam, że nie wstanę z łóżka. A tu na domiar złego u piersi wisiał mlekopijca i energopodbieracz. Wisiał i domagał sie swego. A ja nie miałam siły. Po dawce solidnego śniadania i wsparcia na fejsowej grupie, stanęłam na nogi. Postanowiłam jeść więcej, solidniej, lepiej,ale zgodnie z zasadami. No i się zaczeło. Co? Jajowcinanie i mięsożerowanie! O raaaany! W życiu tyle mięcha nie
jadłam, co na detoksie. Stałam się jaskiniowcem, rozmiłowanym w miesiwie, przegryzającym dla równowagi
marchewkę i
ogórka. I
paprykę (moją namiastkę słodkich przyjemności).
MIĘSO. Tak! Energia, żelazo,
białko! To było to. Poszły w niepamięć słabe poranki, anemiczne popołudnia i mętne wieczory. Zaczęło się dziać dobrze. Mijały dni, a ja rozpieszczałam rodzinę
kurczakiem,
indykiem, świnką,
rybką. Aż miło! Śniadania to były głównie jajecznice (które uwielbiałam równiez przed detoksem), takie jak ta z
suszonymi pomidorami.

Drugie śniadania stanowiły zwykle
warzywne soki przecierowe (bez
cukru), surowe albo parowane warzywa w postaci sałatek lub niezobowiązujących kawałków, koniecznie z
oliwą albo jakimś
olejem (ukłon w stronę witamin;). Obiady podczas detoksu były czystą przyjemnoscią. Słuszny kawał
mięsa i mnóstwo warzyw, na ciepło, w surówkach, sałatkach. Dumna jestem z
męża mego, który dopingując mnie, nie marudził na menu, a był wręcz zadowolony, ze względu na pojawiające się nowości. I przekonał się do warzyw. Teraz nawet się ich domaga! No, ale kto by tam marudził po spróbowaniu czegoś takiego jak fattoush!

Mijały tygodnie, jeden za drugim. Coraz mniej brakowało mi
chleba (dodam, że z
pieczywa mąż nie zrezygnował, więc codziennie przechodziły przez moje ręce pachnące pszenne
kajzerki, ślicznusie
grahamki albo
cebulowe ciabatty, kiedy to przygotowywałam prowiant jakem dobra żona), placków, słodkiej
herbaty, a przede wszystkim
słodyczy! Z lekkim zażenowaniem i obrzydzeniem wspominałam chwile, gdy mogłam przy jednym posiedzeniu wciągnąć pączka,
chałwę, dopchać to jakimś innym słodkim "przysmakiem" i popić
kawą z cukrem.Były kryzysy i były drobne wpadki. Kryzysy były dwa. Jeden, kiedy to przegapiłam
porę lanczu i dopadła mnie trzęsiawka, której doświadczyłam drugiego dnia detoksu. Kryzys dwa był podczas weekendu u rodziców. Dom rodzinny słodko mi się kojarzy, więc było ciężko, ale wyszłam z tego zwycięsko. Wpadkę zaliczyłam z
sosem sojowym i
waflami ryżowymi. Więcej grzechów nie pamiętam, bo nie było. Za to (tak wiem, już to
pisałam) była masa wybornego
mięsa.

Detoks się skończył. Co teraz? Miałam pójść na
torta do koleżanki, ale juz napisałam sms, żeby go za mnie zjadła.
Słodycze pozostawiam w odstawce i na liście UNIKAJ. Pewnie raz na jakis czas skuszę się na coś z
cukrem, ale pod warunkiem, że będzie zrobione w domowym zaciszu, z wiadomych składników, bo to, co zyskałam na detoksie, to większa świadomość konsumencka. Czytam etykiety jak opętana. Do plusów, wielkich i godnych podziwu zaliczę to, że
mięso naprawdę mi posmakowało. Moi wege znajomi będą oburzeni, ale teraz naprawdę:

A poza tym, do pozytywów podetoksowaych włączę kilka kulinarnych odkryć,
kaszę jaglankę, ładniejszą cerę, lepszy humor i chęć na trwanie w zdrowym odżywianiu. A gdyby ktos pytał co straciłam, to odpowiedź mam jedną: 5 kilo ;)Ave SUGARFREEstylowcy :)
Manuna Dejakdanuta(KuchniaZdwóchStron)