Wykonanie
No i stało się, nawet ja czekam na
dynie, poszukuję nowych ich odmian, chociaż z tym to akurat największa bieda. Już nie boję się wycinania dyń dla ozdoby w różne kształty, kombinuję jak
dynię upiec, usmażyć, ugotować, czy zmiksować -
curry z
dynią, zupy z
dynią,
dyniowy sernik wyśmienity, babeczki
dyniowe i słodkie desery z
dynią. Dziś polecam Wam dwa przepisy na zupę z dyni - krem
dyniowo-rydzowy na
mleku kokosowym oraz słodko-ostrą zupę
dyniową z
batatami,
lubczykiem i
curry . I jeszcze relacja z wycieczki na Farmę Dyń .
Gdybym miała własne
dynie w ogrodzie, wyłuskiwałabym je
spod jesiennych liści, których setki, tysiące opadają jak motyle w chłodne październikowe dni. Lekarstwem na jesienne chłody i zimne oddechy jest dla mnie pewien stary, stareńki klasyk jazzowy w 1945 roku skomponowany przez Josepha Kosmę, do którego słowa w pierwszej, oryginalnej wersji francuskiej napisał Jacques Prévert. Ten utwór śpiewali chyba wszyscy - Edith Piaf, Yves Montand, Dee Dee Bridgewater, a nawet Iggy Pop (i to po francusku), ale jeszcze bardziej znany jest w wersji angielskiej, uuu tu już bardzo długa lista wykonawców - Frank Sinatra, Sarah Vaughan, Eric Clapton, Eva Cassidy i wielu innych. Jednak wykonanie
Milesa Davisa jest moim ukochanym, czasem nie trzeba słów... posłuchajcie tej właśnie tej wersji " Autumn Leaves "Jak tam u Was z
dynią - kochacie, macie dość, czy nie wiecie jak się do niej zabrać? jaką
dynię przygotowujecie najczęściej "
pomarańczową"? a może szukacie hokkaido, makaronowej, muszkatołowej, albo buttrernut. Czy mi się zdaje, czy niektórym z Was wcale a wcale nic nie mówią wymienione nazwy? Otóż w wielkiej, gigantycznej blogosferze, jest pewna "dyniowa wariatka", której bloga uwielbiam, a która zaraziła mnie m.in
dyniami i nawet troszkę nauczyła je odróżniać, a już na pewno szukać najciekawszych
dyniowych odmian. Pewnie czasem czytacie na blogach kulinarnych o "nagrodach", "typowaniu" i "konkursach" na ulubione blogi kulinarne itepe. Nie biorę w nich udziału, ot takie łańcuszki dla zabawy, na które niespecjalnie mam czas. W to miejsce wolę napisać słów kilka o blogach, które rzeczywiście lubię czytać, inspirują mnie, namawiają "do dobrego", a czasem "do grzesznego". Dziś pierwszy z moich najukochańszych blogów, który zapewne wszyscy znacie, ale jeśli nie - biegiem pędźcie czytać!Blog No1 - Bea w KuchniBea nauczyła mnie bardzo wiele m.in o dyniach . Co roku urządza festiwal dyni, zaprasza do zabawy, konkursów, zbierania przepisów na
dyniowe specjały. Autorka bloga opowiada o najróżniejszych odmianach dyń, pięknie je fotografuje i kategoryzuje - to jeden z moich ulubionych jej wpisów, do którego zawsze sięgam, gdy kupię na targu
dynię: Bea w kuchni. Festiwal Dyn cz.1 (z 2008 roku!!) - w jednym
poście macie furę
wiedzy o rodzajach, gatunkach, odmianach. No niestety, z żalem przyznaję, że wielu sprzedawców kompletnie nic nie wie o gatunkach dyń jakie sprzedają. Bea ma też wspaniałą wiedzę o domowym przygotowywaniu
przetworów, pasteryzowaniu, wymyśla też ciągle nowe pomysły na cuda zamknięte w słoiku - sami zobaczcie (klik). Oczywiście
dynie i
przetwory to tylko mała część jej pięknego bloga. Czytajcie!
We wrześniu w Zielonym Jazdowie na stoisku państwa Majlert kupiłam kilka ciekawych dyń, dostałam wydrukowane przepisy i zaczęłam zabawę w odkrywanie własnych smaków. Nauczyłam się m.in piec i gotować
dynie hokkaido bez obierania (mają cienką skórkę i można je piec w całości). Gdy znajomi opowiedzieli mi o Farmie Dyń, myślę sobie - cudownie! Zebraliśmy się grupą klasy szkolnej naszej córki by wyjechać w weekend na rodzinny piknik. Nawet nie wiecie jaki apetyt na fantastyczne odmiany dyń obudziła we mnie perspektywa tego wyjazdu!Farma Dyń w Powsinie oferuje "opowieść o dyniach" i animacje dla dzieci z
dynią w roli głównej oraz mini-zoo, wycieczkę na
dyniowe pole i labirynt. Niestety, mimo umówionych wcześniej terminów okazało się, że "animacji nie będzie", ale dzieci mogą zwiedzać przygotowane atrakcje. I tu muszę przyznać, że dzieci bawiły się naprawdę dobrze. Jest maluśki "labirynt" ułożony z kostek słomy, wielkie stosy dyń ułożone wokół namiotów, a największą atrakcją okazało się mino-zoo, gdzie dzieciaki karmiły
króliki, głaskały małe i duże owieczki,
kaczki, prosięta. Trochę jednak zdziwiło mnie, że to nie "farma" (no wiecie tak z amerykańska), ale raczej kawałek
pola z miejscami na zaparkowanie samochodów, gdzie można kupić
dynie. Jest wprawdzie
pole, z którego dzieci mogą przynieść wybraną przez siebie
dynię, ale wszystko to raczej w stylu "kupujemy
dynie na halloween", niż "zobacz oto
dynia i piękne jej odmiany". Znajomi, którzy z nami byli opowiadali, iz kiedyś to po prostu była sprzedaż dyń prosto z
pola, a dziś miejsce świetnie się rozwinęło. Farma Dyń to jednak miejsce, w którym można kupić
dynię do wycinania na Halloween, nie dla smakoszy, czy chętnych na więcej informacji o tym ciekawym warzywie. Oprócz zabawy z kolegami i możności dotknięcia zwierząt dzieci niestety nie wyniosły z tej wycieczki żadnej
wiedzy o dyniach, ich smaku, czy rodzajach.
Myślę, że to pomysł na przyszłość dla właścicieli. Jest wprawdzie wystawa z różnymi gatunkami dyń, ale gdy zapytałam o konkrety, osoba nas oprowadzająca wykazała się
brakiem wiedzy. i niestety niewiele mogła powiedzieć nawet o dyniach, które były w sprzedaży (innych niż "pumpkin pie"). Nie wiedzieliśmy, czy były bardziej dekoracyjne, czy jednak jadalne. Dzień był dość chłodny, ale tylko dla dorosłych, dzieciaki rozgrzały się zabawą, a rodzice przy ogniu, wyciągnęliśmy własne koszyki piknikowe i upiekliśmy przyniesione
kiełbaski. Może kiedyś, za lat kilka właściciele pomyślą by jeszcze ciekawiej przygotować to miejsce - bez ogłupiającej muzyki (to niestety był koszmar!), z nieco bardziej uporządkowanym otoczeniem, różnymi gatunkami dyń i możliwością skosztowania ciekawych
dyniowych potraw. Pomysł jest, szkoda, że tak komercyjnie i mało ambitnie realizowany, ale mam nadzieję, że to początek w dobrym kierunku.Jeśli macie blisko, jeśli szukacie dyni na Halloween, albo Wasze dzieci nigdy nie miały kontaktu ze zwierzętami gospodarskimi, jeśli mają nie więcej niż 8 lat, warto chociaż na chwilę podjechać w
słoneczny dzień Farmę Dyń. Naszej dzieciarni się podobało, jednak 4 godzinną zaplanowaną wycieczkę skróciliśmy o połowę, a szkoda.
Wracam zatem do mojej pani na targu, kupuję hokkaido i
dynię piżmową. Ugotuję zupę, a nawet dwie - jedna będzie łagodna na
mleku kokosowym z
olejem rydzowym. Druga ostrzejsza, w której połączę smaki słodkiej dyni i
batatów z
lubczykiem i odrobiną
curry. Obie wspaniałe i doskonałe na jesień.
To delikatna, łagodna zupa o bardzo kremowej konsystencji, rozlewa się ciepłem po podniebieniu. Świetnie pasują do niej uprażone na suchej patelni pestki, a smaku i aromatu dodaj jej
olej rydzowy.3
szalotki2 łyżki
masła3 łyżki
oliwyok 1 kg dyni hokkaido800g
mleka kokosowegopieprz do smaku
olej rydzowy
pestki dyni lub
słonecznika uprażone na suchej patelniNa rozgrzanym
maśle z
oliwą zeszklij pokrojoną
cebulę, dodaj pokrojoną w grubą kostkę
dynię - nie musisz jej obierać ze skóry i podsmaż. Całość przełóż do blendera i zmiksuj na mniejsze kawałki, dzięki
czemu zupa będzie się szybciej gotowała (ja robię to w Tm). Wlej
mleko kokosowe i gotuj ok 15-20 min. Po tym czasie
dynia powinna być już miękka. Zmiksuj zupę na gładki krem, dopraw świeżo mielonym
pieprzem i wmieszaj listki
tymianku. Podawaj z prażonymi na suchej patelni
pestkami dyni lub
słonecznika. Koniecznie
skrop przed podaniem
olejem rydzowym, pięknie pachnącym, nieco korzennym w smaku. I wiecie co, ta zupa nie wymaga
soli!
mleko kokosowe z prażonymi pestkami i
olejem dają jej mnóstwo smaku,
sól można pominąć*.Ten fantastyczny
olej tłoczony na zimno nie ma nic wspólnego z rydzami, powstaje z rdzawych nasion lnianki, jednej z najstarszych uprawnych roślin oleistych.
Olej rydzowy jest bardzo trwały i ma mnóstwo wartościowych składników odżywczych, od 2009 roku znajduje się na europejskiej liście produktów regionalnych z Wielkopolski. Warto
mieć go w swojej kuchni.
Zupa z dyni i
batatów z
lubczykiem i
currynie wierzcie temu zdjęciu obok, było zrobione w dniu "foto-niemocy-twórczej" . Ot nie zawsze jest faza na dobre zdjęcie, a szkoda nie podzielić się dobrym smakiem. Zupa jest naprawdę wspaniała - nieco ostrzejsza, słodkawa, pachnie
lubczykiem i
dynią - pycha!3
szalotki3 ząbki
czosnku2 łyżki
masłaok 1 kg dyni piżmowej500g
batatów400g
mleka kokosowegook 300ml
bulionu warzywnego1-2 łyżeczki żółtej pasty
curry(w zależności od tego jak bardzo ostrą chcesz zupę)**2 gałązki świeżego
lubczykuNa rozgrzanym
maśle zeszklij pokrojoną
cebulę i
czosnek, dodaj pokrojone w grubą kostkę
bataty, miąższ dyni i chwilę podsmażaj razem, aż
dynia nieco zmięknie. Dodaj
mleko kokosowe,
curry i
bulion. Gotuj ok 25-30 min, aż warzywa będą zupełnie miękkie. Zmiksuj je w blenderze lub mikserze, ale niezbyt dokładnie. Ja pozostawiłam wyraźnie wyczuwalne, chociaż niewielkie kawałki warzyw. Posiekaj drobno liście
lubczyku i wmieszaj do zupy.* lubicie odkrywać dania bez soli? ta zupa jest fantastyczna i bez jednego kryształka
soli!** dzięki doprawieniu zupy pastą
curry, nie musimy jej doprawiać
solą - pasta
curry jest świetnie skomponowana jeśli chodzi o składniki, mniej
soli = więcej zdrowia!