Wykonanie
Targ. Magiczne miejsce od wiosny do późnej jesieni. W moim
mieście jest dość przypadkowe, nieokiełznane i chaotyczne. Pełne ogrodników, zielarzy, handlujących
jajami, przekupek. Mam wrażenie, że wszyscy się tutaj znają i nikomu nie przeszkadza, że sąsiad też handluje
ziemniakami. Weekendowe miejsce, gdzie ładuję, bardzo pozytywnie, akumulatory na następny tydzień. C zuję patriotyczne uniesienie, kiedy przechadzam się
między alejkami z polskimi produktami. Nie potrafię dłużej udawać, że jestem obojętna. Wbrew cotygodniowym obietnicom, że tym razem obejdę cały targ, znjadę najlepsze ceny, już w połowie
drogi, mam siaty pełne bulw,
ziół,
miodu, a tym razem, jeszcze doniczek z wrzosem...
Rozmawiam z
panią sklepikarką, u której zostawiłam "fortunę" w słoikach na tegoroczne
przetwory. Z
panem, który ryzykuje sprzedażą zielonych
pomidorów i namawia mnie do kupna, bo ma najlepszy przepis na
sałatkę zimową, według przepisu żony. Ileż było w nim determinacji! Biegał po całym targu i szukał noża, którym mógłby odciąć kawałek "na spróbowanie". Tak dobrze się bawiłam, że nie przyznałam się, że właśnie tego szukałam, już tydzień temu, żeby zrobić chutney, gorąco polecane przez autorkę strony Chiliibite. Cudowne, niezapomniane wrażenia. Wzięłam przepis na
sałatkę i na razie odłożyłam do szuflady. Może jeszcze tej jesieni, a może następnej, zamiast wielu chutney, które są już w piwnicy, zrobię
sałatkę z zielonych
pomidorów,
patisonów,
papryki i
miodu…
Zaczęłam niewinnie, od kilku
gruszek i
śliwek. Skończyłam na torbie zielonych
pomidorów, kilku ozdobnych dyniach, ziołach w doniczkach, ziemniakach, bo jest akurat Gala i jeszcze wrzosach, pięknym symbolu jesieni…
Ręce obciążone, zwisały do ziemi, ale gęba cieszyła się na samą myśl o kwaśno-słodkim dodatku do
mięs,
dyniowych muffinkach i grzybach, które w czasie, kiedy ja buszowałam po targu, zbierane były przez resztę rodziny.W ten weekend przerobiliśmy też „tonę”
orzechów włoskich, którym najpierw dziadek, w parze z ojcem, tłukł skorupki, a później, mama, obdzierała ze skóry. Uwijała się jak skrzat, do drugiej w nocy i „uskubała”, raptem, niewielką miseczkę. Podzieliłam ją na kilka mniejszych porcji i zamroziłam. Pierwszy woreczek wykorzystam do
orzechowych lodów, drugi do "miodowca", kolejny do mazurka, a w międzyczasie, zrobię pesto z
suszonymi pomidorami.Przepis na
dyniowe muffinki od dawna czekał na swoją próbę. Ale ja czekałam na swoją
dynię. Przyznałam się, już wcześniej, przy okazji kremu z dyni, że dopiero odkrywam to warzywo. Wszystko przede mną. Przegrzebków też jeszcze nie
jadłam, ale jeśli smakują tak bosko jak muffiny, to życie dopiero się dla mnie zaczyna :)
Składniki na 14 babeczek:400 g pieczonej dyni350 g
trzcinowego cukru demerara4
jajkaszczypta
soli morskiej300 g
mąki pszennej2 kopiaste łyżeczki
proszku do pieczeniagarść pokrojonych
orzechów włoskichłyżeczka
cynamonu175 ml
oliwy extra virginKrem:2 łyżki
serka mascarpone4 łyżki kwaśnej
śmietany z Piątnicy2 czubate łyżeczki
cukru pudruskórka otarta z połowy
cytryny1 płaska łyżeczka
cynamonuWszystkie składniki ciasta wymieszałam silikonową
łopatką. Przekładałam do wysmarowanych tłuszczem foremek i piekłam 22 minut w 180 stopniach. Wyjęłam, na metalową kratkę, po 5 minutach. Chłodne muffinki ozdobiłam
cynamonowo-
cytrynowym kremem.
Utarłam ser ze
śmietaną i resztą składników. Można też dodać
skórkę pomarańczową.