Wykonanie
Zupa wprawdzie już dawno zjedzona, ale podobna będzie również i w ten weekend. Jesienne chłody coraz częściej zaczynają o sobie przypominać, tak więc
pora najwyższa, by w kuchni znów zagościły rozrzewające zupy . Ta ostatnia powstała na bazie receptury jednej z moich ulubionych zup – francuskiej ‘ soupe au pistou ’ (klik). Tym razem był tutaj dodatek pierwszych tegorocznych dyni *, ponownie
fasoli borlotti (to jedna z moich ulubionych) i wrześniowych
pomidorów.* A skoro o dyniach
mowa – już za niedługo zaproszę Was na kolejny Festiwal Dyni! Mam nadzieje, że i tym razem licznie się do
grona dyniujących przyłączycie :)
ok. 250 g świeżej
fasoli (waga po wyłuskaniu)*1
cebula1-2 ząbki
czosnku1-2
marchewkiok. 350 g dyni (waga po spreparowaniu)350 g
cukinii3-4 duże
pomidoryok. 1,2 – 1,5 l
wody lub
bulionu (mniej lub więcej, w zależności od tego, jaką konsystencję preferujecie)dodatkowo : mały pęczek
natki pietruszki + kilkanaście listków
bazylii*jeśli używamy
fasoli suszonej, zalewamy ją na noc zimną
wodą, na drugi dzień odcedzamy, zalewamy świeżą
wodą i gotujemy
fasolę do miękkości
Fasolę zalać zimną
wodą i gotować ok. 30-40 minut.Warzywa umyć,
cebulę drobno posiekać,
czosnek zmiażdżyć.
Dynię i
marchewkę pokroić w średniej wielkości kostkę,
cukinię w półksiężyce (ok. 0,5 cm grubości);
pomidory sparzyć, obrać ze skórki, pozbawić nasion i pokroić w małą kostkę.
Cebulę podsmażyć na rozgrzanej
oliwie, następnie dodać
czosnek i po chwili
marchew i
dynię i smażyć jeszcze kilka minut. Dodać podgotowaną, odsączoną
fasolę i zalać gorącą
wodą lub
bulionem (jeśli zalewamy warzywa
wodą – posolić do smaku). Po ok. 15 minutach dodać
cukinię oraz
pomidory i gotować jeszcze ok. 10 – 15 minut (lub do odpowiedniej dla nas miękkości). Na koniec dodać poszatkowaną
pietruszkę i
bazylię.
‚* * *‚Jak zwykle po powrocie potrzeba mi było trochę czasu by zasiąść przed klawiaturą… Wróciłam z kilkoma nowymi przepisami (
między innymi na duńskie ciasto z
jabłkami, które planuję upiec w ten weekend) oraz z kilkoma nowymi ‘skorupami’ ;) które też pewnie niebawem zagoszczą na blogu (do tej
pory nie wiem jak udało mi się je zmieścić do walizki, która już przy wyjeździe była pełna ;)). Tym razem było bez zdjęć (jechałam tylko z bagażem podręcznym, a aparat zajmuje niestety sporą jego część…), było rodzinnie i bardzo ‘bezstresowo’ ;) Leniwa popołudniowa
kawa w słońcu na tarasie, zbieranie ostatnich
malin i
jeżyn w ogrodzie, odwiedzanie naszych ulubionych miejsc, a nawet rozmowa z Isabellą Smith, zwaną duńską Marthą Stewart! :) Zamiast duńskich restauracji zaś – tym razem wizyta
między innymi w kopenhaskiej (bretońskiej) naleśnikarni ‘ La Galette’ (polecam!) oraz w pewnej włoskiej restauracji, gdzie na szczęście moja mocno kulejąca ‘włoszczyzna’ wystarczyła do prowadzenia rozmowy z właścicielem (Włoch z okolic Rimini) tylko po włosku, co uczyniło miniony duński tydzień jeszcze ciekawszym
językowo niż zwykle ;). Z nadmiaru wrażeń o mały włos spóźniłabym się nawet na samolot… Na szczęście jednak tak się nie stało, dzięki
czemu o kopciuszkowej godzinie szczęśliwie dotarłam do domu, a ‘skorupy’ bezproblemowo przeżyły nieplanowaną podróż w luku (tak to jest, gdy trafia się na sam koniec boardingu… ;)).‚Pozdrawiam serdecznie i miłego weekendu życzę!‚