Wykonanie
Standardowy scenariusz - godzina 1:00 w nocy, więc z otwartych dobrodziejstw natury posiadających takie dobra jak
słodycze zostały jedynie stacje paliw i to i tak nie mogłabym powiedzieć, że miałabym je na wyciągnięcie ręki. Świadomość, że nie
mogę zrobić
maślanych oczu i wysłać kogoś do pobliskiej biedronki po cokolwiek co słodkie (krzycząc przy tym, że za cholerę nie wiem co bym zjadła) buduje we mnie jeszcze większą potrzebę pochłonięcia
cukru. I tak sprawdzam po raz setny czy na 100% zajęłam się wszystkimi przedstawicielami
słodyczy jacy byli w domu. I tak wertuję strony internetowe i książki kucharskie mówiąc "Mamuuuuś no, słodkiego mi trzeba. Umrę. Umrę!!!" . A, że matka moja zna mnie dobrze to włącza mi zdjęcie przystojnego czarnoskórego mężczyzny, którego z uśmiechem określa mianem "ciacha" biorąc pod uwagę moje uwielbienie do samców jego pokroju. I rozpływam się jak
masło w upalny dzień i już wiem czego mi trzeba... a, że wierna jestem swemu białemu czarnuchowi to murzyna w kuchni zobaczyć
mogę jedynie w formie ciasta. Tak więc godzinę i parę minut po północy robimy z Mamą murzynka. I biorąc pod uwagę to, że kwintesencją mężczyzny był dla mnie zawsze Dziadziu to właśnie jego przepis idzie w ruch. I tak przed 4:00 rano mam w ustach czarną
słodycz, która ratuje życie moim 50cm w
pasie uzależnionym od
czekolady. I muszę przyznać, że racją jest, że Murzyn(ek) potrafi zrobić dobrze.


SKŁADNIKI:-
masło, kostka,-
mleko (3,5%), pół szklanki,-
kakao ciemne, 5-7 łyżek (my dałyśmy prawdopodobnie więcej tym razem + dołożyłyśmy dodatkowo 2 łyżki słodkiego),-
cukier biały, 2 szklanki,-
mąka kukurydziana, 1,5 szklanki,-
mąka ziemniaczana, pół szklanki,-
jajka kurze, 5 (jeśli ktoś jest uczulony na kurze to polecamy 10 przepiórczych),-
proszek do pieczenia, łyżeczka (bezglutenowcy pamiętają aby był bezglutenowy),-
orzechy włoskie tłuczone/zmielone - ile dusza zapragnie,-
rodzynki,
żurawina - podobnie jak z
orzechami,-
cukier wanilinowy, 1-2 opakowania, (a najlepiej
laska wanilii lub domowy
cukier waniliowy),

WYKONANIE:
Masło,
mleko,
kakao,
cukier,
cukier wanilinowy podgrzewamy w garnku nie dopuszczając do wrzenia, aż powstanie gęsta masa. Cały czas mieszamy. Do gęstej masy dorzucamy
bakalie i
orzechy, mieszamy i czekamy aż wystygnie. Odlewamy pół kubka na polewę.Do przestudzonej masy dodajemy po jednym
żółtku, cały czas dokładnie mieszając. Następnie dodajemy suchą mieszankę (
mąka kukurydziana + ziemniaczana +
proszek do pieczenia). Po dokładnym wymieszaniu dodajemy pianę z ubitych na sztywno
białek. Delikatnie mieszamy.//Do upijanej piany dodajemy szczyptę
soli.PIECZENIE:Masę wylewamy do wyłożonej papierem (do pieczenia) keksówki.Pieczemy 45 min - 1h, w temperaturze 180 stopni z termoobiegiem (góra-dół).Patyczkiem sprawdzamy czy ciasto nie jest już mokre.Lekko wystudzone ciasto polewamy (choć... bardziej smarujemy) odstawioną wcześniej zawartością kubka :) (o ile jej nie zjedliśmy, a z własnego doświadczenia wiem, że jest to bardzo prawdopodobne)


A żeby "czaruchów" mi nie brakowało (bo można rzecz, że z Murzynkami jest jak z bokserami czy devonami - jeden to po czasie za mało) popijam
kawę z 2packiem słuchając jego głosu wypełniającego cały dom równolegle z zapachem ciasta. Ciasta, które dawniej piekł Dziadziu. Ciasta, na które przepis widnieje od lat w wielkiej, czerwonej księdze kucharskiej... Ciasta, które przerobiła Mamuśka. Ciasta, które po x lat stało się... bezglutenowe.

Jakie jest nasze "czarnoskóre, jadalne ciacho"? - Delikatne, rozpływające się w ustach i uzależniające. Poziom słodkości dopasowany jest do mnie, a ja kocham wyraziste smaki, więc teoretycznie powinien zaspokoić mnie jednorazowy incydent. Teoretycznie, bo właśnie zorientowałam się, że coraz mniej ciasta leży i kusi."...Some say the blacker the berry, the sweeter the juice,I say the darker the flesh then the deeper the roots..."
