ßßß
Prosta sprawa, muffiny wylądowały w misce i zostały zalane budyniem waniliowym. Po zastygnięciu budyniu powstało nieregularne ciasto, na tyle smaczne, że zjadłam je w dwa dni - dodatkowego kopa uzyskałam polewając kawałki syropem klonowym lub likierem Bailey's ;)Drugim przypadkiem, kiedy ostro kombinuję jest moment kiedy coś traci ważność albo widać, że zaraz nie będzie już się nadawało do jedzenia. No bo przecież nie wyrzucę. Więc patrzę co wykorzystać muszę, co mam dodatkowego, coś się z tego składa. Przejrzałe pomidory robią dobrą bazę do sosów, jak ser już mi nie pasuje na kanapkę to ląduje na cieście francuskim i są minipizze. Bo ciasto francuskie praktycznie zawsze mam w lodówce. I właśnie się tak zdarzyło, że cały rulon ciasta francuskiego kończył ważność... Tu właściwie obeszło się bez kombinowania. Do ideału trochę im brakowało, ale złe nie były...
Faworki :)))Nie wiem, czy można bezkarnie je faworkami nazywać, ale przynajmniej były w odpowiednim kształcie i posypane cukrem pudrem, a część również przyprawą korzenną. Do kawy jak znalazł.Trzecią sytuacją, w której kombinuję jedzeniowo są... resztki. Znowu - nie wyrzucę, a nie zawsze mam ochotę dwa dni z rzędu jeść to samo. Albo zostaje za mało, żeby była z tego kompletna porcja.Na przykład ryba. Z ryżem. Z jednym z tych torebkowych sosów, bez których bym sobie poradziła, ale dostałam, a jak już dostałam to i wykorzystałam. Obiad zły nie był, ale porcja bardziej dwuosobowa. No i nie było aż tak dobre, żebym chciała na drugi dzień go powtarzać. Rano pomyślałam o przerobieniu pozostałości na kotlety, ale akurat nie mam jajek ani ochoty na spacer do sklepu... Miałam za to świeże ciasto francuskie :)I tak...
Rybno-ryżowe pozostałości rozdziubałam widelcem i powstał farsz...
Farsz napełnił pierożki z ciasta francuskiego. Pierożki wylądowały w piekarniku na pół godziny (180st) i...
i wyszły takie :)Trochę blade, z braku jajka do posmarowania ciasta. Nie byłam pewna czy nie wyszły za suche, więc dodałam jeszcze sos chili z kolendrą i limonką. Za suche nie były, ale sos i tak pasował :)Takie 6szt. w ramach lunchu było i smaczne i sycące.Pewnie, że czasem fajnie jest znaleźć fajny przepis, iść do sklepu z listą zakupów i zrobić wszystko od A do Z. Ale jednak wielką satysfakcję daje wyczarowanie czegoś z... niczego. I świadomość, że jeżeli za oknem ziąb czy plucha, to można jakoś obejść się bez spaceru do sklepu. Bo jest się Kuchenną Ninja!