Wykonanie
Listopad. Oj, pokazuje, co potrafi. Dmucha w twarze lodowatym, przeszywającym wiatrem, zacina zimnym deszczem, nie pozwala na spacery; zamiast tego człowiek przemyka z domu do autobusu, z autobusu do szkoły, ze szkoły do sklepu... Bez chwili wytchnienia od okropnej pogody. Choć jeszcze się nie poddałam, i zimowy płaszcz
wisi zamknięty w szafie, noszę bardzo ciepły sweter (albo dwa) i moją ukochaną, fioletową czapkę (która podobno nijak do czerwonego płaszcza nie pasuje. Ale mnie to niespecjalnie martwi; ważne, że w uszy ciepło).A jeśli już przy czapkach jesteśmy... Zrobiłam jedną na drutach. Ależ jestem z siebie dumna!Żeby ktoś
broń Boże nie pomyślał, że wykazuję jakiekolwiek talenty w tym kierunku, spieszę z wyjaśnieniami.Jak już
pisałam, w sobotę wybraliśmy się na urodziny mamy C. Po piątkowych gościach nie mogliśmy się zwlec z łóżka, przyjechaliśmy więc koncertowo spóźnieni - pozostali goście akurat wychodzili po fantastycznych brunchu... Niemniej, dla najbliższej rodziny zaplanowany był obiad, i w
sumie spóźnienie nie bardzo mnie zmartwiło, bo zainteresowanie tylu ciągle raczej obcych ludzi zawsze mnie peszy... Wybraliśmy się więc gromadnie na spacer karmić
kaczki, po czym wróciliśmy do domu, usiedliśmy po kątach z kubkami pełnymi gorącej
kawy, i cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie
mogę sobie przypomnieć, jak to się stało, że rozmowa zeszła na robienie na drutach. Niemniej, od ogólnego stwierdzenia szybko przeszliśmy do szczegółów, czyli czapeczki, którą siostra C. obiecała mu już dwa lata temu chyba. I choć mnie robienie na drutach nie kręci jakoś specjalnie, sama nie wiem jak, ale wylądowałam z czterema (!) drutami i czerwoną włóczką na krześle, i pod czujnym
okiem Connie zrobiłam czapeczkę. Dla C. A właściwie dla naszego mercedesa. Na znaczek na przedzie. Czapeczkę mikołajkową. Z wielkim,
białym pomponem. No piękna jest! Być może zmienię zdanie co do robienia na drutach... Nie widzę siebie siedzącej samej w domu i zajętej robieniem szala, ale w miłym towarzystwie... Dlaczego by nie? Szczególnie, że dostałam zaproszenie do klubu. Któż wie, co z tego będzie...?Od czapek wróćmy z powrotem do pogody. Jako, że zrobiło się naprawdę paskudnie, dzisiaj zaproponuję Wam pyszną, rozgrzewającą zupę. Bardzo prostą. Wszystkie warzywa pieczemy, przez co zyskują wyjątkowego, słodkiego posmaku. Ja użyłam
marchewek, ale można dodać
pietruszkę,
ziemniaki,
seler... Co kto lubi. Tylko wyobraźnia Was ogranicza. Odrobina
czosnku i
cebuli, nieco
chilli zaostrzającego smak. Całość robi się szybko, a smakuje genialnie. Ma cudowny, optymistyczno-
pomarańczowy kolor. Świetnie rozgrzewa. Mówię Wam - to idealna listopadowa zupa.

Składniki:(na 8 porcji)2 kg
marchwi2
cebule6 ząbków
czosnku2 łyżki
oliwy1 łyżeczka suszonego
tymianku1 łyżeczka suszonej
bazylii1 łyżeczka
suszonego estragonu1 łyżeczka suszonego
czosnku niedźwiedziego1/2 łyżeczki
chilli w płatkach2 l
bulionusólpieprzMarchewki obrać, przekroić wzdłuż na pół, ułożyć na blasze.
Cebulę przekroić na pół, ząbki
czosnku lekko zgnieść, ułożyć razem z
marchewką. Skropić
oliwą, posypać
tymiankiem,
bazylią,
estragonem,
czosnkiem niedźwiedzim i
chilli.Piec w 180 st. C. przez 60 minut.Wyjąć z piekarnika, lekko przestudzić.
Czosnek i
cebulę obrać, włożyć do garnka z
marchewkami. Zalać połową
bulionu, zmiksować całość na gładki krem. Wlać resztę
bulionu, wymieszać, doprawić
solą i
pieprzem do smaku.Przed podaniem podgrzać.Smacznego!A dzisiaj czeka mnie bardzo długi i męczący dzień. Jakże żałuję, że zupa została już zjedzona...