Wykonanie
When I read last
month, that there’s gonna be polish edition of „Jamie magazine” I was
very happy. Because that’s great news! I had a chance to check out original version and it looked really good. Only the price, as it is always an issue with imported press, wasn’t helping. I used to think – do I need this? There is a website, there are tv shows. English is not a problem, so why should I spend 30PLN on tens of colorful pages? And as
time went by, new issues of „Jamie” appeared and disappered. I didn’t buy one. [for the rest of english text scroll down]Jak w zeszłym miesiącu po raz pierwszy przeczytałam, że pojawi się polska edycja „Jamie magazine” byłam bardzo szczęśliwa. Bo to naprawdę znakomita informacja! Do tej
pory miałam okazję zetknąć się z wersją anglojęzyczną i wyglądała całkiem interesująco. Tylko cena, jak na importowaną prasę przystało, nie zachęcała do zakupu. Myślałam – po co mi ten magazyn? Jest strona internetowa, są programy. Angielski nie jest problemem, więc
czemu mam wydawać ok 30zł na kilkadziesiąt kolorowych kartek? I tak mijał czas, kolejne numery pojawiały się i znikały. Nie kupiłam ani jednego.Aż nadszedł ten dzień, 16. września 2015, środa. Wypatrzyłam znajomą twarz na okładce w salonie prasowym (nazwa „kiosk” odeszła do lamusa na dobre?). Bez cienia wątpliwości, bez chwili zawahania wzięłam egzemplarz magazynu do ręki, skierowałam swe kroki do kasy i zapłaciłam 12,99zł. Nie mogąc doczekać się tego, co w środku zastanę, pierwsze linijki przeczytałam już w autobusie wiozącym mnie w stronę domu. I to był koniec radości…Nie do końca mogąc uwierzyć w to, co czytam, schowałam magazyn do torby i zadzwoniłam do B, żeby potwierdził, że nie zwariowałam. Gdy wyjaśniłam mu w jakim celu dzwonię, parsknął śmiechem potwierdzając moje obawy. Po powrocie do domu i złapaniu oddechu otworzyłam dwumiesięcznik ponownie. Wertując go nie traciłam nadziei, że to, co wyczytałam w autobusie okaże się jedną, małą wpadką, że materiał, który znajdę na pozostałych stronach będzie inny, że.. że nie okaże się, że osoba tłumacząca ten numer z angielskiego na polski, nie ma pojęcia o gotowaniu i że nie jest ono jej pasją..A niestety takie wnioski nasuwają się same. Rozumiem, że nie każdy musi znać „kulinarny” angielski, ale żeby od razu tłumaczyć „spring rolls” jako „Letnie roladki a la sajgonki”?? Nawet dziecko wie, że „spring” to wiosna ;) „Frytki z jarmużu”?.. Gdy cała Polska zajada się
CHIPSAMI z jarmużu?.. Mała podpowiedź na przyszłość: frytki ->
chips (UK) -> fries lub french fries (US),
chipsy -> crisps (UK) ->
chips lub potato
chips (US). Niezrozumiałe dla mnie jest też to, że angielskie nazwy są tłumaczone (choćby nie wiem jak głupio brzmiały), natomiast włoskie nie. Pojawia się tylko pod nimi ich polski odpowiednik w nawiasie. Da się? Da się.Kolejna rzecz – może przesadzam, ale moim zdaniem, jak ktoś pisze o jedzeniu, powinien zrobić to tak, żeby chciało się daną potrawę zjeść. Tu, teraz, natychmiast! Niemalże poczuć jej smak i zapach.. Ciężko jest ten stan osiągnąć, gdy czyta się coś takiego:„i 20 sekund później masz giętkie owinięcie na wszystko”(to o wspomnianych wyżej „Letnich roladkach a la sajgonki” ;) ),albo takiego:„JABŁKA pieczone z
cynamonemPokrój 3
JABŁKA na cienkie półkrążki. Usmaż
JABŁKA z
cukrem muscovado, aż zrobią się miękkie. Potrząśnij kilka
razy patelnią, aż karmel pokryje
JABŁKA. Przed podaniem posyp
cynamonem.”(„je”, „owoce” – jest kilka wyrazów, które mogłyby zastąpić te biedne, wymęczone w prawie każdym zdaniu..
jabłka ;) ).Tak na prawdę jedyny dłuższy tekst w całym magazynie, który jako tako „płynie”, to artykuł o Mediolanie. I to też nie cały. O tym, że niektóre przepisy mają kilka słów wstępu, a inne nie nie
będę się rozwodzić. Na 2. stronie Redakcja zaprasza czytelników do odwiedzenia profilu na Facebooku i strony internetowej, ale adresów niestety nie podaje ;) Inna, niezwykle irytująca rzecz –
czemu zdjęcia potraw nie są obok przepisów na nie, tylko nawet 2 strony dalej?? Idealny przykład – zdjęcie potrawy o nazwie „Cegiełki
krabowe z
sałatką z awokado”. Przepis znajdziecie 2 kartki dalej i będzie on brzmiał „Paluszki
krabowe z
sałatką z awokado”. Fakt, że „paluszki krabowe” kojarzą się jednoznacznie z surimi, przemilczę.Także podsumowując to, co wyżej napisałam – w mojej opinii pierwszy numer magazynu „Jamie” w wersji polskiej to przygotowany na kolanie przedruk z kiepskim tłumaczeniem. Jestem bardzo rozczarowana tym, jak do tego formatu podeszła strona polska. Nie wiem, czym się kierowano przy doborze osób pracujących przy pierwszym numerze, ale albo zawiódł dział HR i zatrudnił ludzi nie mających w sobie nawet ułamka pasji do gotowania, która charakteryzuje Jamiego, albo Redakcja miała naprawdę niewiele czasu na przygotowanie tego numeru, co byłoby dla mnie niezrozumiałe w momencie, gdy przenoszony jest na polski rynek magazyn tego formatu. Nie wnikam, kto zawiódł, ale, mówiąc kolokwialnie – ktoś dał d*** na całej linii. Oby kolejny numer był lepszy i zatarł tragiczne pierwsze wrażenie.…Możecie się zastanawiać skąd wziął się u nie pomysł na napisanie tego tekstu. Czy przemawia przeze mnie odwaga? Głupota? Frustracja? Myślę, że bardziej brak zgody na traktowanie w ten sposób dzieła kogoś, kto oprócz tego, że jest „gwiazdą” kulinarnego świata i idolem wielu osób, od gospodyń domowych, po tzw „foodie”, robi też dużo dobrego. Drażni mnie fakt, że coraz częściej ludzie nie czytają, nie przykładają się, nie szukają informacji. Że popularna blogerka pisząca o jedzeniu nie zadaje sobie trudu, by dowiedzieć się o pochodzeniu potrawy, którą chce pokazać na blogu, tylko na oślep wrzuca przepis, a jak ktoś jej zwróci uwagę, arogancko odpowiada, że to jej blog i wara od niego. Że do polskiej wersji mojego ukochanego MasterChefa niejednokrotnie wybierani są ludzie nie mający talentu kulinarnego, tylko „historię”. Że po obejrzeniu jednego z odcinków programu „popularnego kucharza” łapię się za głowę, jakim cudem stał się tak popularny. Możecie pomyśleć, że mój blog nie jest jakiś nadzwyczajny, że zdjęcia mogłyby być lepsze, że czasami jest „ilość, a nie jakość”. Mam na to prostą odpowiedź – bo ja się jeszcze trochę miotam.
Między tym, czy powinnam wrzucać „mniej a lepiej” (czyli pewnie max 2-3 posty tygodniowo), czy „więcej a trochę gorzej”. Jest tyle rzeczy, które mnie w gotowaniu pasjonują, tyle dróg, którymi chciałabym pójść, ale przez brak czasu nie
mogę… Gdybym mogła zająć się blogowaniem na 100% i rzucić dzienną pracę byłoby tu zupełnie inaczej, ale nic na to w tej chwili nie poradzę. Także dzisiaj wyjątkowo – miotam się, denerwuję i skarżę, bo mi zależy, żebyście w mediach znajdywali przepisy na smakowite potrawy, dobrze napisane i przygotowane przez ludzi z pasją, a nie mierne treści nie rozwijające Waszej
wiedzy na temat gotowania i produktów, które spożywacie. Bo zakładam, że jeśli trafiliście na mój tekst, kulinarny świat nie jest Wam obojętny.…UPDATE 2015 . 09.21Otrzymałam dzisiaj maila, który, nie ukrywam, bardzo mnie ucieszył :) Jego treść znajdziecie poniżej.Od siebie dodam tylko, że bardzo się cieszy mnie fakt, że osoby odpowiedzialne za magazyn „Jamie”, po pierwsze – zareagowały na mój post, i po drugie – zrobiły to w taki, a nie inny sposób. Doceniam, szanuję i czekam na listopad z ciekawością i nadzieją, że nie znajdę żadnych wpadek i
będę mogła „wytknąć” same pozytywy :) Trzymam kciuki!…And finally the day has come, September 16th, 2015, Wednesday. I spotted familiar face in the press salon (is the name „kiosk” gone already?). Without any question, any doubt I took one of the „Jamie” magazines, went straight to the cash desk and paid 12,99PLN. As I couldn’t wait to see what’s inside, I read first few lines on the bus
home. And that was the end of the happiness…As I couldn’t believe in what I’m reading, I put the magazine into my bag and called B, to confirm, that I am not crazy. I told him what the reason of my call was. His laugh confirmed my concerns. When I got back
home and caught my breath, I opened „Jamie” again. Going through it I wasn’t loosing hope, that the thing I read earlier was one, small mistake, that the material I’m gonna find on the rest of the pages gonna be different, that… that it won’t turn out, that person that was translating this edition from english to polish not only doesn’t have any clue about cooking, but it’s also not his/her passion..But unfortunately that’s the conclusion. I understand, that not everyone has to know „culinary” english, but translating „spring roll” the way it’s translated is just ridiculous („Letnie roladki a la sajgonki” – „SUMMER rolls a la saigon rolls” – it’s hard to explain it exactly :/). „Kale chips” – translator thought that „chips” are actually „fries”… It’s a bit strange as „kale chips” where
very popular in the past few months in Poland. Strange thing is also the fact, that english names of the recipes are translated (even if the translation sounds crazy), but italian ones stay as they are, polish translation is put under the original name. So it can be done.Another thing – maybe I’m overreacting, but in my opinion, when someone writes about food, it should be done to
make readers want eat the dish. Here, now, immidiately! To almost feel the taste and smell… It’s really hard to achieve with text like this:„i 20 sekund później masz giętkie owinięcie na wszystko”(„and 20 seconds later you have flexible wrapping for all of this” – it sounds bad in polish version, believe me)(it’s part form the spring rolls recipe),or this:„APPLES baked with cinnamonnSlice 3 APPLES in
thin half slices. Fry APPLES with muscovado sugar, until tender. Shake pan a few times, until caramel covers the APPLES. Sprinkle with cinnamon before serving.”(„them”, „fruits” – there is some words that could be used instead of.. APPLES ;) ).I think that the only longer text in this magazine, that is nice to read, is the one about Milan. And not in 100%. Fact, that not all of the recipes has a few words of „intro”, is not something I want to talk about. On the 2nd
page, editors invite us to go to „Jamie magazine” Facebook
page and website, but forgot to print addresses for that. ;) Another,
very irritating thing – why pictures of dishes are not next to the recipe of the dish, only one or two pages away?? Perfect example – picture of the dish called „Cegiełki
krabowe z
sałatką z awokado” („Crab bricks with
avocado salad”). You can find the recipe 2 pages further and the dish’s name changes to „Paluszki
krabowe z
sałatką z awokado” („Crab fingers with
avocado salad”). The first thing that comes to mind when you hear „paluszki krabowe” („crab fingers”) in Poland is surimi..To
sum up all the things I wrote above – in my opinion first issue of „Jamie” magazine in polish version was prepared without needed accurancy and with a bad translation. I am
very dissapointed with the way that polish editorial office treated it. I don’t know who chose people to work on the first issue, but either HR department didn’t do it’s work well and hired people that don’t have even a little bit of characteristic for Jamie Oliver passion for food, or the office had really little
time to prepare the magazine, what would be incomprehensible, when print like this is transferred to polish reality. I don’t care, who did it, but saying it simple – someone messed up badly. I only hope that another issue gonna be better and will erase the bad impression.…You may wonder why I wrote this text. Because I’m brave? Stupid? Frustrated? I think that it’s because I don’t agree with taking work of someone, that is not only a „star” in culinary world and an idol to many, from stay at
home mums to „foodies”, but also someone who is making many good things for others, and doing with it what polish editors did. I get frustrated with the fact, that people stop reading, doing their job good, searching for informations. That popular food blogger doesn’t take even a little
time to learn
more about the dish she’s gonna post on her website, only posting it and getting furious when someone point out her mistake. That to polish edition of my favorite MasterChef are chosen people, that don’t know a thing about cooking, only have a „story”. That after watching episode of „popular polish chef’s” tv program I can’t believe why he got so popular. You may say, that my blog isn’t amazing, that pictures could be better, that sometimes it is „quantity over quality”. I have an answer to that – because I have a problem with deciding what to do. Should I post „less but better” (which means 2-3 posts a week), or „more, but a bit less great”. There is so much things that I’m passionate about in cooking, so many ways, I’d like to go , but because of lack of
time – I can’t… If I could blog in 100% and leave daily job it would be different, but I can’t do this right now and there is nothing I can do about it. So
today, exceptionally – I am unhappy, furious and complaining, because I want you to be able to find in media only delicious recipes, well written and prepared by passionate people, not average contents that don’t do you any good and you can’t learn from about cooking and products you put on your
plate. Because I believe, that if you are reading this, you care about culinary world as much as I do.