Wykonanie
Nie
będę Was okłamywać. Jestem mięsożerna. I to tak bardzo, że nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej odwiedziłam wegetariańską restaurację. Pewnie zauważyliście też, że chyba w żadnej mojej recenzji, nie pojawiła się ani jedna
sałatka. No cóż, tak właśnie mam. Dlatego nie
będę Wam prawić o tym, że Pod Norenami - miejscu wegetariańskim jeśli nawet nie wegańskim, nie poznacie różnicy jedząc imitacje
kurczaka czy
wołowiny. Poznacie. Poznacie też wegetarianizm od najlepszej jego strony, najedzeni po uszy, zakochani w wariacjach kuchni azjatyckiej, wpiszecie ten lokal na stałe w swoją kulinarną mapę Krakowa. Bo tak, nie jedliście nigdy.

Mam szczęście do ulicy Krupniczej. Odwiedziłam tam kilka restauracji i żadna mnie nie zawiodła. Dwie z nich są w top 10 moich ulubionych miejsc, jedna do dzisiaj nie znalazła swojego odpowiednika w postaci konkurencji, bo jeżeli coś jest autorskie i ma dusze, to ciężko to podrobić. Dziś z całą pewnością
mogę Wam powiedzieć, że Pod Norenami dopiszę do tej listy. Nie dlatego, że mam słabość do kuchni azjatyckiej. Po prostu nie sądziłam, że można przekonać dwie mięsożerne jednostki do jedzenia wegetariańskiego i wegańskiego.

Wybrałam się tam z moim narzeczonym. Nie był pozytywnie nastawiony. Dziewczyny łatwiej przekonać do tego rodzaju miejsc, chociażby przez wzgląd na mało kalorii w jedzeniu. Nic więc
dziwnego, że swoją przygodę z tym miejscem zaczęliśmy od sushi. Było najbezpieczniej. Nie wiedząc jeszcze jak się obejść z proponowanymi pozycjami z karty, zdaliśmy się na Itamae (Szef Kuchni) wybierając zestaw dwunastu kawałków o nazwie Omakase (29,50 zł) o smaku słodko-
ostrym. I tu nastąpiło pierwsze zdziwienie. Nie ma ryb. Sushi skomponowane jest z warzyw! Pierwsza moja myśl: wszystkie moje przyjaciółki w ciąży będą zachwycone kiedy im to
powiem! Druga myśl nie nastąpiła bo sushi zniknęło w dwie minuty. Przepyszne.
Ryż dobrze ugotowany, sypki, nie bryja.
Powiem szczerze, że w tym momencie otworzyły się nasze drzwi do świata wegetarian. Ochoczo wybraliśmy na przystawkę Nem (15,50 zł) sajgonki z "
mięsem" i warzywami oraz Kabocha Gyoza (18 zł) pierożki z
dynią i sosem
chili. Chrupiące, z fantastycznymi sosami, pięknie podane. Odkryłam również nową inspirację kulinarną: krem
pomidorowo-
kokosowy (9 zł).
Kokos genialnie osładza
pomidory. Właśnie to lubię w kuchni azjatyckiej - mieszanie na pozór nie pasujących do siebie smaków, przełamanych nutką orientu
daje zaskakujące
wyniki. Tradycyjnie spróbowałam również Miso (11 zł), mojej ulubionej zupy na kaca i chociaż wtedy mi nie doskwierał przyznam, że po prostu uwielbiam wszystko w tej zupie. Zwłaszcza ten charakterystyczny, palony posmak oraz wodorosty.Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy przy daniu głównym nie zjedli czegoś "
mięsnego" czyli omówionej we wstępnie
wołowiny. Pani Kelnerka zapewniała nas, że różnica jest niewielka. Jest kolosalna. Nie wiem i nie rozumiem dlaczego chcąc zachęcić mięsożerców do kuchni wegetariańskiej
wciska się im, że nie ma różnicy. Ja się tak zniechęciłam bo ktoś mi kiedyś zaserwował kotlet
sojowy twierdząc, że smakuje jak
kurczak. Nie smakuje. I tu było podobnie. Z
wołowiną niewiele miało to wspólnego ale marynata była tak cudowna, a
płatki "
wołowiny" kruche i smaczne, że oboje zajadaliśmy aż nam się uszy trzęsły. Ja wybrałam "
wołowinę" na ostro w sosie z
czarnej fasoli na gorącym talerzu (25,50 zł). Do teraz, kiedy o tym pisze cieknie mi ślinka. Wojtek zajadał "
wołowinę" pikantną smażoną w
tajskiej bazylii (25,50 zł). Znacie nasze możliwości ale po tych wszystkich daniach skapitulowaliśmy. Porcje dań głównych są naprawdę duże, a ponieważ nigdzie nie jedliśmy czegoś równie pysznego, to wylizaliśmy talerze do ostatniej kropli sosu. Tartę z
białej czekolady i zielonej
herbaty zabrałam na wynos bo Pani Kelnerka zapewniała, że jest grzechu warta. Była!

Fenomenem tego miejsca jest to, że nie znajdziecie takiego drugiego w
Krakowie. Ma przyjemny, nieco szalony, azjatycki wystrój. Bogaty wybór w karcie, Szefa Kuchni, który gotuje autorsko i który potrafi przekonać nawet tak zatwardziałych wyznawców
mięsnej kuchni jak My. Przede wszystkim jednak, czy wegetariańsko czy nie, jest po prostu inaczej. Tak już na Krupniczej bywa. Nie zawodzi.


