Wykonanie

Miałam w szafce końcówkę
cukru Muscovado. Jest ciemniejszy od brązowego (Demerary), „wilgotny” i o dość wyrazistym smaku. Pozyskuje się go z trzciny cukrowej, wytwarzany jest tylko na Barbadosie. Nie jest tak słodki jak biały. Bardziej aromatyczny. Treściwszy. Gdybym miała określić jego smak… Korzenny? Słodki, ale bogaty. Taki smak, który wyczuwa się po chwili, nie od razu.Bardzo lubię wykorzystywać go w kuchni. Nadaje
ciastom niecodzienny smak. Niby podobny, bo to
cukier, a jednak inny. Nowy. Zupełnie nie klasyczny.Przepis przerobiony z przepisu na ciasto
owocowe z książki Pieczone specjały (wyd. Paragon).

Składniki:6 łyżek stołowych pokrojonego w małe kawałki
masła225
mąki pszennej1 czubata łyżeczka
proszku do pieczenia50 g ciemnego
cukru Muscovado1 duże, słodkie
jabłko75 g
rodzynek150 ml mętnego
soku jabłkowego, najlepiej jednodniowy1 ubite
jajko200 g
malinPrzygotowanie:1. Posmaruj cienko
masłem okrągłą formę do pieczenia o średnicy 20 cm i wysyp ją
mąką lub wyłóż pergaminem. Rozgrzej piekarnik do 190 o C.2. Do dużej miski przesiej
mąkę i
proszek do pieczenia. Dorzuć
masło i rozcieraj opuszkami palców, aż całość zacznie przypominać zacierki (jak na kruszonkę).3. Dodaj
cukier,
jabłko obrane ze skórki, bez gniazd nasiennych i pokrojone w kostkę oraz
rodzynki.4. Wlej
sok jabłkowy,
jajko, starannie wymieszaj masę. Ostrożnie dorzuć
maliny i delikatnie wymieszaj, żeby nie uszkodzić
owoców.5. Przelej masę do przygotowanej formy. Piecz przez 45 minut, aż ciasto dobrze wyrośnie i będzie złociste. Po wyjęciu pozostaw na kwadrans w formie, aby nieco ostygło. Przełóż na kratkę i zostaw do całkowitego ostygnięcia. To bardzo ważne, bo ciepłe ciasto jest jeszcze mało zwarte.

Tym samym żegnam się z
Wami na tydzień. Wyjeżdżam do Paryża, ukochanego. Uważany za jedną ze stolic miłości, gdzie oprócz gołebi gruchają zakochani. Trochę to mdłe, przyznaję. Ale Paryż ma swoją artystyczną atmosferę: specyficzną, jakby zatrzymał się w czasie, żył własnym życiem nie oglądając się na innych. Dlatego tak kocham to miasto. Och, i oczywiście dla francuskiej umiejętności cieszenia się jedzeniem. Tylko tam
pory posiłków zamieniają się w wolne od pracy święto narodowe (dosłownie - nikogo nie dziwią pracownicy, którzy o 12 znikają na dwie godziny z biura, żeby zjeść lunch),
bagietkę kupuje się trzy
razy dziennie, żeby była świeża, w piekących non stop piekarniach, z których zapach czuć na drugim końcu ulicy, jesli nie zostanie wyparty przez zapach z kolejnej piekarni, których w Paryżu jest chyba więcej niż kiosków i aptek.Więc - do zobaczenia za tydzień! :)
Halina Poświatowska, *** (Chcę pisać o tobie)