ßßß
Po opowieści skąd wziął się zwyczaj grillowania i barbecue oraz czym się obie metody różnią, zajęliśmy się polędwiczką wieprzową - środkowa część marynowała się zamknięta w foliowym woreczku a główka i ogon (?) przemieniły się w faworki. Zaostrzone szpadki ozdobione barwnymi warzywami były gotowe do boju. W rondlu bulgotał sos pomidorowo-ananasowy a drugi - z rodzynkami, bananem i curry - przegryzał się obok w misce.
Makrele najpierw moczyły się w solance, potem obsychały nieśpiesznie owiewane majowym wiaterkiem a później dyndały sobie w ciepełku zamknięte w specjalnym kominie - jedna jak widać rozdyndała się za bardzo :)Piękny filet z łososia przypadł do obróbki Michałowi, który pod czujnym wzrokiem kilku koleżanek wcale się nie peszył i sprawnie usunął wszystkie ości a następnie pokroił rybę na kawałki przemieniając je w steki o wdzięcznej nazwie butterfly czyli motyle. Wystarczyła im odrobina cytrynowego pieprzu, soli i kropelka oliwy żeby były gotowe na ruszt.

Gotowałam razem z Olą - doprawiałyśmy, mieszałyśmy i przygotowywałyśmy wszystkie dania we dwójkę, ale niektóre zespoły były trzyosobowe bo jakoś dziwnie zbyt dużo nas się zrobiło - czyżby ktoś przyszedł niezaproszony ???Każdy zespół dostał stek wołowy - z antrykotu albo rostbefu - co się trafiło. Doprawiony tylko młotkowanym pieprzem i wysmażony odpowiednio na grillowej patelni smakował wyśmienicie z dodatkiem ziołowego masła.Było cudnie. Miło, pysznie, wesoło, pouczająco - jak zwykle w Makro.