Wykonanie
W niedzielę wybraliśmy się do Legolandu. To już tradycja rodzinna - na urodziny taty C., co roku, cała rodzina jedzie do parku rozrywki. I chociaż trwa to już latami, nikomu się jeszcze nie znudziło!Legoland, jak sama nazwa wskazuje, ma dużo wspólnego ze słynnymi, duńskimi klockami. Jest tu całe mini miasteczko zbudowane z klocków Lego, w którym znaleźć można kopenhaską przystań, zamek, a także wiele innych ciekawych budowli. Jest akwarium, gdzie można podziwiać przepływające nad głową rekiny (niezbyt okazałe sztuki pod względem wielkości, ale ciągle zapierające dech w piersi), mnóstwo kolorowych rybek i największego
kraba, jakiego w życiu widziałam. Są pingwiny, które szczególnie pociesznie zachowują się w
porze karmienia. Są przedstawienia, tym razem, wiadomo, w halloweenowym klimacie. Jest też nowo otwarty dom duchów, który tak naprawdę wcale nie jest straszny, choć gabinet luster zrobił na mnie ogromne wrażenie. Są kolejki, którymi można objechać niemal cały Legoland. Dla poszukiwaczy wrażeń mocniejszych są kolejki górskie, a także kanu i pontony, przy których można się nieźle zmoczyć.Dla dzieci to niebywała atrakcja - nie znam chyba żadnego, które by się w Legolandzie nie zakochało. Co znajdą tam dla siebie dorośli...? Dla mnie to przede wszystkim miejsce, gdzie słychać nieustanny śmiech, gdzie dorośli zapominają, ile mają lat. Wszyscy biegaliśmy od jednej atrakcji do drugiej, piszczeliśmy, kiedy wiatr porywał nam szale w czasie przejażdżki kolejką i wybuchaliśmy szczerym, głośnym śmiechem, gdy komuś nie udało się umknąć przed
wodną pułapką. Mimo nienadzwyczajnej pogody, bawiliśmy się świetnie. Na początku padało, później na szczęście się przejaśniło. No i ogromnym plusem wypadu w październiku jest fakt, że jest tam nieporównywalnie mniej ludzi. Nie trzeba czekać w kolejkach, tylko można do woli korzystać z atrakcji.Zmoczeni, ale szczęśliwi, zrobiliśmy sobie mały piknik. Były kanapki i gorąca
czekolada z
bitą śmietaną, a ja upiekłam
ciasteczka. C. stanowczo zażądał takich z
czekoladą, ja chciałam upiec
dyniowe, połączyłam więc nasze pragnienia w jedno. Skorzystałam z przepisu z Lisiej kawiarenki, jednak mocno go zmieniłam. Nie miałam
jajek, więc dodałam nieco
mleka.
Mąkę pszenną zamieniłam na orkiszową,
przyprawy korzenne - na
czekoladę. Wyszły mi niezbyt duże, puchate, mięciutkie
ciasteczka. Smakują troszkę jak biszkopciki z
czekoladą - wszystkim bardzo przypadły do gustu, i mimo sporej ilości, znikały błyskawicznie.Polecam, nie tylko na październikowe pikniki pod gołym niebem.
Składniki:(na 60-65 sztuk)425 g
mąki orkiszowej1 łyżeczka
proszku do pieczenia1 łyżeczka
sody oczyszczonej1/2 łyżeczki
soli115 g miękkiego
masła175 g
cukru300 g puree z dyni1 łyżeczka ekstraktu z
wanilii50 ml
mleka125 g ciemnej
czekolady (70%)Mało zmiksować z
cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać puree z dyni, ekstrakt i
mleko,połączyć.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem,
sodą i
solą. Partiami dodawać do ciasta, miksując na najniższych obrotach.
Czekoladę posiekać, dodać do masy, połączyć.Z ciasta formować kulki wielkości
orzecha włoskiego, układać je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, lekko spłaszczając.Piec w 175 st. C. przez 15 minut, aż się lekko zarumienią.Ostudzić na kratce.Smacznego!Przepis dodaję oczywiście do dyniowej akcji.