Wykonanie
Tyle cudownych, pięknych słów napisano o Świętach, o Wiglii o Bożym Narodzeniu. Tyle pięknych kolęd, piosenek i pieśni. Co roku zapędzeni, zaganiani, ostatnim oddechem siadamy do wigilijnego stołu, czy pamiętamy jeszcze piękne kolędy? Czasem jest to spokojna, radosna wieczerza z bliskimi, przełamanie opłatkiem niesie w sobie moc porozumienia, radości z bycia razem. Często jednak czas oczekiwań kończą niesnaski, które jak co roku wyłażą nieproszone z kąta. Zmęczone przygotowaniami
panie domu obiecują sobie, że następnego roku skromniej, spokojniej, nie tak wystawnie... A ja w ten czas szukam tylko pogodnych myśli, szukam radości i oczekiwania, szukam uśmiechu i smutków niepamięci. Lubię tę noc, ostatnią noc przed Wigilią... i lubię noc Wigilijną, niech trwa jak najdłużej!
Została już tylko
strucla makowa i pieczone pierogi do zrobienia w wigilię rano, niedługo północ, ostatnia przed Wigilią... zmęczona jestem aż po krańce włosów, choć w tym roku to inne zajęcia mnie absorbowały bardziej niż przygotowania świąteczne. Wigilijne i świąteczne kulinarne przygotowania minęły szybko i sprawnie - z wielką pomocą domowników - i sprawiły mi wiele radości, zaskakująco wiele. Ale w tym roku, niezwyczajnie, po raz pierwszy chyba tak realnie i namacalnie poczułam, że ja też jestem obdarowywana i to bardzo niespodziewanie, nieoczekiwanie. Kurier, z którym już się zaprzyjaźniam powoli przyniózł paczkę od Czarodzieja Mikołaja i od Mikołaja od garnków.
Potem zjawiła się późnym wieczorem torebka domowych
ciasteczek i
płatków do kąpieli od koleżanki, na garażowym spotkaniu cudowna
oliwa z Krety od "prawie kreteńczyka", pachnący bochen
chleba i chrupiące
bagietki od dwóch uroczych przyszłych mam. I jeszcze piękne pudełko pełne klejnotów własnej produkcji -
ciastek,
ciasteczek, czarnych patyczków
skórki pomarańczowej w
czekoladzie. Ze skrzynki, do której nie zaglądałam od kilku dni wysypały się kartki, w tym jedna, którą niespodzianie wrzucono mi do skrzynki kilka dni temu, tylko dlatego, że ja lubię otrzymywać kartki. Takie małe, przedświąteczne cuda. Całkiem jakbym wciąż czekała na niespodziewanego gościa.Życzę bliskim, życzę przyjaciołom, znajomym dalszym i bliższym, życzę Wam, czytelnikom bloga - spokojnych, ciepłych, pełnych zadumy i poszukiwania radości Świąt. Życzę Wam znalezienia - siebie lub tego co Wam najbardziej potrzebne. Życzę Wam tego, czego sami chcielibyście sobie życzyć...Do posłuchania na najbliższe dni pięknie brzmiace I'll be
home for Christmas w wykonaniu Sarah McLachlan ...Spokojnych Świąt____________________________________________________________________________________________Stał z pękatym kieliszkiem
czerwonego wina w dłoni. Stał tam i patrzył w okno, na duże ślady pozostawione w zaspie przez spieszącego chwilę wcześniej mężczyznę. Światło latarni przydrożnej tłumił padający śnieg. Patrzył na rozkwitłe mrozem szyby w oknie i kilka ziaren pozostawionych w karmniku, który jesienią zrobił razem z chłopcami. Uśmiech bezwiednie błądził mu na ustach, a iskierki igrały w szarych oczach, zamglonych teraz lekko. Myślami był daleko. Gdzieś poza tym oszronionym oknem, poza śladami na śniegu, poza chwilą, gdy dzień się skłaniał ku zmierzchowi, ale wieczór jeszcze czekał za progiem, jeszcze nie nadchodził.Na chwilę, jak co roku, dryfował ponad wszystkim co znał, ku temu czego pragnął. Z tyłu dobiegały radosne głosy dzieci ubierających choinkę, żony krzątającej się przy świątecznym cieście. Czuł ciepło kominka, na którym wcześniej zawiesił z dziećmi rząd czerwonych skarpet. Cicho sączyło się z głośnika „White Christmas” śpiewane przez Franka Sinatrę, a nozdrza radośnie pieścił zapach
pieczonego mięsa - „indyk z żurawinami” – pomyślał. Lubił tę chwilę, ten moment wytchnienia, radosnej nadziei na to, co przyniesie czas. Co chwila rozbłyskały kolorowe lampki zielonej, odurzającej zapachem świątecznej jodły. Była wigilia, dla nich jeszcze oczekiwanie dnia następnego, radości bycia znów razem i niecierpliwości dzieci bladym świtem szukających prezentów. Dla niego, w tej krótkiej chwili, znów było to oczekiwanie na ten dzień kiedyś, na Wigilię tam, daleko, tę która dopiero miała nastąpić. Myślami przeniósł się za ocean, wzniósł kieliszek do góry pijąc czyjś toast po drugiej stronie.Tyle
razy tęsknił do tej chwili, gdy znów się spotkają, gdy usiądą razem przy wigilijnym
stole i drżącymi dłońmi rozłamywać będą opłatek. Widział salon w jej domu z płonącym kominkiem, z dużą miękką sofą stojącą obok i ciepłym blask świec na
stole, na parapecie, w holu, na podłodze pod oknem. Otworzy butelkę
czerwonego wina – „czy ona
pija wino w Wigilię?”. Chciał patrzeć na smukłe palce dzielącą
mandarynkę, na płynący po nich sok. Chciał siedzieć blisko, czując muśnięcie jej dłoni za każdym razem, gdy sięgać będzie po półmisek. Pierogi – wiedział, że tak się nazywają, wiedział, że mają być z
grzybami, a może z
kapustą i grzybami? i chciał by je razem lepili. To byłaby całkiem inna wigilia niż wszystkie w dotychczasowym jego życiu – „dwanaście potraw? jak to możliwe? ale może dla nich dwojga nie przygotowywałaby aż dwunastu”, pomyślał z nadzieją. Chciał by wspólnie patrzyli na trzaskające polana w kominku, słuchać jak bezwiednie nuci każdą kolędę dobiegającą z głośników. Pragnął znów słuchać jej niskiego, nieco zachrypniętego głosu, opowiadającego baśnie. Tęsknił, po prostu tęsknił i nie chciał sobie radzić z tą tęsknotą. Czuł łagodne ciepło wewnątrz za każdym razem, gdy po powiekami pojawiał się jej obraz. Wciąż widział dziewczynę biegnącą przez park zasypany jesiennymi liśćmi i pamiętał jak robił zdjęcia, te których nigdy nie wywołali. Było też takie z ogromnym czerwonym liściem klonu, zza którego widać było tylko jej roześmiane oczy.Tak wiele przez te lata kojarzyło mu się z nią, zawsze z nią, tylko z nią. Wypatrzył ją wtedy w zatłoczonym metrze, gdy ze słuchawkami na uszach pisała coś szybko równym pismem w grubym brulionie.
Młoda, radosna dziewczyna z innego świata z bukiecikiem konwalii na kolanach. Chciał by ten świat był jego światem. Nie musieli nawet rozmawiać, wystarczyło czasem spojrzenie, czasem znajoma
melodia w
radiu. Uwielbiała Święta i
magią Świąt zaraziła go dawno temu, opowiadając pierwsza bajkę, a może to był sernik z
makiem, albo jej malowane anioły z
solnej masy? Nie wiedział jak tak naprawdę wyglądała jej Wigilia, chociaż opowieści tchnęły taką
magią, że czuł się tak, jakby przeżyli razem niejedne Święta.I znów nadchodziło Boże Narodzenie, które dla niego było zawsze jej portretem, jej głosem, jej ciepłem, jej dotykiem. Niemalże widział figlarne błyski w jej zielonych oczach, wyobrażając sobie, że kiedyś być może rozpakuje srebrną paczuszkę, którą skrywał dla niej pod największą gałęzią choinki. Z czułością co roku pakował maleńkie pudełeczko, nigdy jednak nie odważył się go wysłać. Wiedział, że ona i tak wie. Tak bardzo chciał znów poczuć blask bijący od niej.
Czerwone wino mocnym bukietem rozpłynęło się w ustach wywołując kolejny bezwiedny uśmiech na twarzy. Tęsknił, szczególnie mocno w taki wieczór jak dziś. Znów tęsknił, wciąż tęsknił.***Zgarbiona postać brnęła przez wysokie zaspy. Białe czapy ciążyły boleśnie sosnowym gałęziom. Śnieg sypał bezszelestnie i tylko mróz skrzypiał pod butami mężczyzny. W długim płaszczu, okutany grubym szalem, z przysypaną śniegiem czapką. Szedł miarowym krokiem z uśmiechem pełgającym na twarzy, niewidocznej już w zapadającym zmroku. Spóźniona wiewiórka smyrgnęła lekko wśród nagich gałęzi modrzewia gdzieś wysoko, strzepując obłok śniegu na głowę wędrowca. Już czuł zapach
dymu z kominka i ulotny aromat palonego igliwia. Przystanął cicho pod rozłożystą brzozą, niemal niewidoczną, tak zagubioną wśród zmierzchającej bieli gasnącego dnia. Nie spieszył się, kontemplował chwilę. Patrzył na światło przebijające coraz wyraźniej pośród drzew, czekał. Uspokoił oddech i pozwolił
sercu wrócić do miarowego rytmu. Upajał się zapachami docierającym do miejsca, w którym stał, widział ślady sarny pozostawione niedawno wśród leśnej gęstwiny. Nieopodal był paśnik, czuł zapach siana i czyjś wzrok skupiony na nim. Czyli jednak nie pozostawał niezauważony – „ryś? sarna?” – przemknęło mu przez myśl. Jasna gwiazda powoli wspinała się na ciemniejącym niebie.Ruszył chwilę później zaśnieżoną ścieżką wśród drzew, mijając brzozowy zagajnik, który był tu całkiem nowy. Ujrzał dom skryty pod pierzyną bieli, błękitny dym z komina ulatujący ciężko ponad korony drzew. Okna rozbłysłe ciepłym blaskiem świec na parapetach, dobrze znanym mu ciepłem. W jednym z nich ujrzał cień, kruchy cień stojącej postaci.
Pies nie zaszczekał, podbiegł do przybysza, lekko stąpając futrzanym łapami, ogonem radośnie bijąc mężczyznę po udach. Masywna czarno-ruda wilczyca ciepłym oddechem witała spóźnionego wędrowca, domagała się głaskania. Mężczyzna wtulił twarz w grubą zimową sierść zwierzęcia, wilczyca cichutko zaskomlała z radości. Po krótkiej chwili pieszczoty,podszedł ścieżką bliżej domu. Już słyszał dźwięki dochodzące z domostwa, radosne, kojące dźwięki szczęśliwego domu. Wszedł na przestronny ganek, strzepnął śnieg z płaszcza i zastukał kołatką. Drzwi otworzył mu trzydziestokilkuletni postawny mężczyzna. Rozpromienił się czując jego mocny uścisk dłoni. Dostojna, ruda kotka mrucząc otarła się leniwie o wysokie buty przybysza jakby przyzwalając wejść do swojego ciepłego legowiska. Dom powitał go spokojem i radosnym oczekiwaniem. W nozdrza wdzierała się kakofonia aromatów - piernika i
mandarynek, ciasta z
makiem,
kapusty z
grochem, świątecznej sosny i dziesiątek płonących wszędzie świec. Gdzieś w głębi snuła się „Cicha Noc” śpiewana przez Banaszak, słyszał przytłumione, radosne głosy dzieci zebranych wokół drzewka i iskry strzelające wysoko w kominku.
Młoda kobieta, układała w kuchni
rybę na półmisku, uśmiechnęła się na jego widok, skinęła głową na powitanie, przepraszającym gestem pokazując zajęte dłonie. Na odświętnie nakrytym
stole, w blasku świec stał już półmisek
grochu z
kapustą i wielka misa parujących pierogów. „Z grzybami” pomyślał. Na skraju stołu dostrzegł też dodatkowe nakrycie z gałązką jodły na talerzu. Poczuł radosne drgnienie
serca na widok długiego
rzędu czerwonych skarpet zawieszonych na belce nad paleniskiem. Wszystko było mu tak znajome.Wtedy ją zobaczył. Na końcu salonu, skrytą w cieniu biblioteczki, kobietę stojącą w oknie zapatrzoną w dal niewidzącym spojrzeniem. Szczupła, drobna postać, tchnąca spokojem, jaśniejąca w blasku ognia. Stała ze smukłym kieliszkiem
białego wina w dłoni, w którym odbijały się płonące na parapecie świece. Stała tam i patrzyła poprzez oszronione szyby, na ślady wielkich butów odciśnięte chwilę wcześniej na śniegu. Na ogromną jodłę rosnącą przed oknem, okrytą jedynie
białym skrzącym puchem i wielkiego bałwana ulepionego dziecięcymi rączkami dzień wcześniej. Łagodny uśmiech wygładził twarz kobiety. Myślami błądziła daleko, bezwiednie bawiąc się pasmami długich włosów spływających na okryte bordowym szalem pochylone nieco plecy. Uniosła lekko kieliszek w górę jakby wznosząc toast do kogoś po drugiej stronie.Czuła jak
wino delikatnie rozpływało się po podniebieniu, rozkoszowała się tą chwilą, gdy myślami była przy nim. Znów czekała - na muśnięcie policzka, na dyskretny uścisk dłoni, na roześmiane oczy, którymi bez słów umiał wyrazić wszystko. Jej tęsknota już od dawna pozbawiona była smutku, tchnęła radością, nadzieją, oczekiwaniem. Pamiętała roześmiane szare oczy skupione na niej w tamten
słoneczny dzień, oczy, które wyłuskały ją z tłumu. Czuła niemalże zapach mocnej
kawy, którą pijał w pobliskiej kafejce. Wciąż pamiętała usta składające się do pocałunku i blask księżyca w jesienną, pogodną noc, szelest liści pod stopami. Duże, silne dłonie układające polana w kominku i dorzucające kilka jodłowych gałązek. Patrzyła na odciski na śniegu - „Jego ślady?”, zadrżała na myśl o zapomnianym już uścisku ramion obejmujących mocno, o chwili, gdy tylko we dwoje mogliby dzielić się kruchym opłatkiem, a po Wigilii zasiedliby sami przed kominkiem i on wybrałby muzykę. Tęskniła, jak zawsze, jak co roku, szczególnie mocno w ten jedyny wieczór. Po prostu tęskniła.Jasnowłosa dziewczynka o chabrowych oczach podeszła cichutko do kobiety stojącej w oknie, wzięła ją delikatnie za rękę i drżącym głosem wyszeptała – „Babciu, babciu chodź, już przyszedł”. Kobieta spojrzała na przybysza
spod przymkniętych powiek, jej twarz rozjaśnił pogodny uśmiech. Podeszła i wyciągnęła dłoń na powitanie. Oddał uścisk, tak przyjazny jak kiedyś. Jeszcze pamiętał tę dłoń smukłą,
młodą, wiotki nadgarstek z ulotnym zapachem konwaliowej nuty ulubionych perfum. Tej samej nuty, którą pachniały listy wysyłane do niego w grudniu, w kopertach grubszych z każdym rokiem, gdy obok kartki zapisanej kobiecym równym pismem z czasem pojawiać się zaczęły również koślawe literki i rysunki jej dzieci,
potem wnuków. Dziś ów zapach konwalii znów uniósł się na chwilę. Kobieta posłała mu ciepłe spojrzenie i bez słów wtuliła się ciasno w ramiona stojącego obok niej starszego mężczyzny. To jego młodsze rysy miał
młody człowiek witający go wcześniej w progu. „Bez tej siwizny na skroniach wyglądaliby jak bracia” – pomyślał.***Mężczyzna poczuł na ramieniu uścisk mocnych palców syna. Oderwał wzrok od
płatków wirujących w blasku latarni i powrócił myślami do pogodnego ciepła za plecami i dźwięków własnego domu. Spojrzał na kruchą figurkę małego aniołka z masy
solnej, którą trzymał w pomarszczonej dłoni. Łza przez chwilę zalśniła pod powieką. Pogładził lśniące brokatem skrzydło ze śladami klejenia, przykurzone złote niegdyś
loki i powiesił anioła wysoko na zielonej jodle, tuż obok sznura suszonych
pomarańczy. Wnuki zapiszczały z radości, widząc, że drzewko już gotowe. Mężczyzna uśmiechnął się do swoich myśli, pocałował srebrne
loki żony i usiadł na sofie pozwalając niewielkiej szarej kotce rozgościć się na kolanach. „A zatem jutro Boże Narodzenie” pomyślał i niskim, mocnym głosem zaintonował „Rudolph, a Red Nosed Deer”, czekając, aż dołączą dziecięce głosy wnuków.***Z samego czubka sosny spoglądał przykurzony
solny aniołek z błyszczącymi od brokatu skrzydłami. Na starszą kobietę i jej
męża stojących przy kominku. Na ich syna trzymającego czule dłoń
młodej żony. Na czwórkę wnuków wpatrzonych w przybysza błyszczącymi z emocji oczyma. Wędrowiec uśmiechnął się do niebieskookiej dziewczynki, potargał chłopca drepczącego obok i podszedł do fotela przy choince, zdejmując z trudem ciężki czerwony worek z ramion. Najmniejsza, srebrna paczuszka spoczywała na samym dnie.