Wykonanie

Wróciłam. Och i ach, tak właśnie było. Były księgarnie (ale o tych napiszę następnym razem, bo to będzie prawdziwe rozpisanie!), dobre jedzenie, słońce,
zero angielskiej pogody (o, dzięki Ci londyński klimacie!). I ja. I książki. Rozentuzjazmowana, latając
między regałami z wiatrem we włosach (ach, romantyczne klimatyzatory), czułam się co najmniej jak dziecko, do którego ktoś podszedł i zapytał: Chcesz torbę
cukierków za darmo? No przecież że by się dwa
razy nie zastanawiało :) Ja kupowałam swoje
cukierki, nie jedną paczkę, a 8 kg. Chociaż paczkę faktycznie dostałam - ode mnie dla mnie, z Londynu do Krakowa. Gdyby nie ona, zapłaciłabym spory nadbagaż. To wcale nie jest śmieszne, ale przez foremki na lotnisku wyskoczyła mi magiczna liczba 21 kg przy odprawie bagażu, przez co zgrabnie zastopowałam całą kolejkę Irlandczyków, żeby się przepakować z jednej wielkiej torby do drugiej, która tez była wielka, ale udawać miała ta mniejszą. I w duchu modliłam się, żeby przypadkiem nikomu na lotnisku nie przyszło do głowy zastanawiać się nad wagą mojej
torebki (torby!). Anglicy są wyrozumiali - nie obchodzi ich ile masz w bagażu podręcznym, dopóki
mieści się w przepisowym szablonie wymiarów i wszystko da się zapakować w jedną torbę. God bless England.

Książki. W Irlandii - tanie. Nawet w przeliczeniu na złotówki, choć już żyjąc tam nie opłaca się tego robić, książki są bardzo tanie. Znalazłam dokładnie takie, jakich szukałam w Polsce i tutaj nie znalazłam. Za to tam: raj dla oczu, raj dla duszy, raj dla mojej rozentuzjazmowanej części mózgu odpowiedzialnej za emocje. Już nie
mogę się doczekać, aż otworzę te najgrubszą,najcięższą z nich (1001 Cupcakes, Cookies & other tempting treats) i zacznie się zabawa. Bo to trochę inne
ciasteczka niż te, które znajduję w
polskich książkach. Jednak. Tamte są ładne, są kolorowe, pomysłowe - małe dzieła sztuki, na które aż chce się patrzeć. Nie twierdzę, że w Polsce nie ma takich książek - na pewno gdzieś są, ale mnie nie było dane się na taką natknąć. Zdjęcia są ładne, przemyślane i "świeże" - wiecie, o co mi chodzi? Nie ma barakowego przepychu, ale ładna kompozycja. I ja takie książki lubię.Oprócz tego doszedł prezent od Basi - Irish Food & Folklore, niesamowita, bo nie tylko kucharska. Z opowiadaniami na temat Irlandii, z cytatami, z przepięknymi, czarno-białymi zdjęciami. Jest cudowna. Przeglądałam ją już 3
razy, w te i z powrotem, i znajduje przyjemność nawet w samym przekartowywaniu. Z Irlandii przytaszczyłam jeszcze książkę z muffinkami. Przy okazji zaczęłam się zastanawiać czym różnią się angielskie słowa cupcakes i muffins. Do tej
pory byłam przekonana, że to to samo, dopóki w książce nie zrobili dwóch rozdziałów, jeden z cupcakes, drugi z muffins. Sprawa dodatkowo się skomplikowała, bo wszystkie wyglądają tak samo. Chyba nie załapuję o co chodzi.

Pozostałe książki już z Londynu: Chocolate. The Consuming Passion, z prześmiesznym hipopotamem uzależnionym od
czekolady (na pewno jeszcze o niej napisze więcej), Jamie Confidental - biografia Jamiego (aach!!) i jego magazyn. Przy okazji zaczęłam się zastanawiać nad tytułami magazynów. Jamie - magazyn Jamiego Olivera. Nigella - pod wspólnym tytułem, książki Nigelli Lawson. Gordon - wiadomo o kogo chodzi. I... wyobrażacie sobie książkę w Polsce:
Asia. Grażyna.
Basia, Stefania, Genowefa. I od razu wiadomo o kogo chodzi... :) Chociaż: Pascal! Robert (Makłowicz) już nie. Śmieszna sprawa.
Ciasteczka - w kropeczki.
Makaroniki nakrapiane
czekoladą,
kokosowe, mięciutkie w środku i kruche na zewnątrz. Uwielbiam wszystko, co
kokosowe. Z moich obserwacji wynika, że nie tylko ja. Połowa ludzi lubi
ciasteczka z
kokosem, druga połowa -
makaroniki. Zbierając wszystkich do kupy: pasuje każdemu :)

Składniki na ok. 55 sztuk:4
białka300 g
cukru pudru2 opakowania
cukru waniliowego220 g
wiórków kokosowych220 g zmielonych
migdałów50 g
gorzkiej czekolady startej na wiórkiPrzygotowanie:
Białka ze szczypta
soli ubij na sztywną pianę (miska, w której ubijasz, musi być czysta, sucha i bez tłuszczu). Przesiej
cukier puder i wymieszaj z
cukrem waniliowym. Stopniowo dodawaj go do piany i ubijaj całość tak długo, aż
cukier całkowicie się rozpuści. Wymieszaj
wiórki kokosowe z
migdałami i
czekoladą. Mieszankę wsyp do piany, bardzo delikatnie mieszając, żeby wszystko się połączyło.Rozgrzej piekarnik do 160oC. Blachę wyłóż papierem do pieczenia. Masę makaronikową małymi porcjami wykładaj na blachy pomagając sobie dwoma łyżeczkami lub formując kulki wielkości małych
orzechów włoskich dłońmi umoczonymi w zimnej wodzie. Pomiędzy kokosowymi kleksami zostawiaj odstęp –
ciasteczka w piekarniku rozjeżdżają się na boki.Upieczone
makaroniki wyjmij z piekarnika, pozostaw na blasze do ostygnięcia (tuz po upieczeniu są tak delikatne, że rozlatują się, kiedy chce się je przenieść). Pozostaw tak długo aż całkowicie ostygną.


Ryszard Kapuściński, Autoportret reportera

O ile nie lubię zbiorów tekstów autorów, które już znam, o tyle Autoportret mi się podoba. Wyszło wiele książek Kapuścińskiego, w których zebrane sa jego przemyślenia na różne tematy - całkiem według mnie niepotrzebnie wyszły, bo autorzy przeczytali wszystkie jego książki, wybrali z nich potrzebne im fragmenty i buch! nowa książka. Patrzcie, kupujcie. Nowa książka Kapuścińskiego.
Figa z
makiem, żadna nowa. Nie lubię takich. Nie lubię rozczarowania, kiedy otwieram książkę i okazuje się, że nie mam co czytać, bo już wszystko znam an pamięć i
mogę streścić całą bez dochodzenia do drugiej strony. Ale miałobyć o tym, co mi się podoba. Autoportret wyszedł, kiedy Kapuściński jeszcze żył. Może dlatego jest dobry? Bo miał nad tym jaką taką kontrolę, wiedział co podpisuje swoim nazwiskiem. To jest bardzo mądra książka. Bardzo życiowa. Do przeczytania nawet wtedy, kiedy ktoś się nie interesuje podróżami, reportażami, mediami, pisaniem i tak dalej. Bo za tym wszystkim, co Kapuściński mówił i pisał, kryło się prawdziwe życie, nic nie było w oderwaniu od niczego i wszystko się ładnie z sobą zazębiało, tworząc spójną całość. A przy tym podane wyrozumiale, ciepło, bez oceniania. Po prostu - patrzenie i opisywanie. I ciągły głód na więcej.