Wykonanie
« Wizyta w Fabryce LubelliRavioli
szpinakowe »Niekiedy spontaniczne wyjazdy są lepsze od tych planowanych miesiącami. Nie spodziewałam się, że po kilkudniowym
pobycie we Lwowie,
będę marzyła, aby tam wrócić.
Pierwsze wrażenie – zawód. Szare miasto, z dziurawymi
drogami i nazwami ulic, których nie umiałam odczytać 😉 Ale wyjście na starówkę sprawiło, że zapomniałam o niedoskonałościach, wynagrodziło ono podróż i czterogodzinne stanie na granicy.Wybierając się na Ukrainę oczywiście miałam na względzie przysmaki, których jest w miejscowych knajpkach co nie miara. Kuchnię ukraińską znamy wszyscy, jednak pod inną nazwą i lekko zmodyfikowaną recepturą, bo kto nie zna uszek czy barszczu ukraińskiego? 😉 Szukając ciekawych knajpek podpierałam się przewodnikiem po Ukrainie – i w kilku przypadkach się nie zawiodłam.
Hitem wyjazdu był
maleńki, skromny bar Diana, który znajduję się w centrum samego Lwowa. Pyszne pielmienie i wareniki podbiły nasze podniebienia. Popijane zimnym
piwkiem smakowały jak prawdziwe rarytasy! Jedna porcja za 12 hrywien – to około 6 zł
Znaną i najbardziej obleganą knajpą jest jednak Pyzata Chata. Znajduje się ich kilka we Lwowie. Miejsce, w którym należy wziąć tacę i wybrać smakołyki z szerokiego menu – od surówek do słodkości. Pierwszy raz spróbowałam soljanki – palce lizać!Miejsce, na którym się zawiodłam to restauracja „U Pani Stefci”. Nie dość, że nie było podstawowego dania w menu, ceny były wygórowane, to w lokalu było tak duszno, że ciężko było wytrzymać. Chociaż plus za to, że lokal stylizowany był na ukraińską chatę.
Nie należy też ufać ogródkom piwnym i przystawkom. Przekąską do
piwa było 5 plasterków
szynki, której (przez twardą skórę) nie dało się pogryźć. Wszystko to za około 20 zł. Lepiej wypić
piwo w ogródku, a na przekąskę iść do Diany ;)Akurat w tym czasie, kiedy gościłam we Lwowie zaczynały się święta. Mnóstwo straganów z lokalnymi smakołykami. Suszone
ryby,
sery,
miód, suszone
kiełbasy,
ser panierowany na patyku…
Jednak mi nie dawał spokoju samochód zapakowany kolorowymi ciastami, od razu ustawiłam się w kolejce, aby wypróbować regionalnych słodkości. Okazało się, że to ciacho
drożdżowe z
rodzynkami i kolorową posypką J Szału nie było, ale sama świadomość, że zjadłam coś co wpisuje się w świąteczną tradycję rozpierało mnie dumą!
We Lwowie znajdziecie też pchle targi, gdzie można nawet znaleźć stare polskie gazety, mnóstwo przypinek, książek czy
jajek drewnianych w sam raz na Wielkanoc. Szukałam cacek do kuchni, ale niestety szczęście w tym wypadku się nie uśmiechało…
Smak, niekoniecznie dobry, który zostanie na zawsze w pamięci to suszone
ryby w postaci
chipsów. Kocham
ryby wędzone, gotowane, pieczone, ale to… zdecydowanie za słone, za twarde i śmierdzące. Dodam, że na przedświątecznych straganach roiło się od tego typu przysmaków. Nie wiem czy kiedykolwiek się przekonam. Choć przyznam, że sushi za pierwszy razem też mi nie zasmakowało. Kolejna przekąska to kawałki suszonego
indyka. Fuj!
Smak, który zasługuje na uznanie to lemoniada! Delikatna w smaku, lekko gazowana, bez tony słodziku. Brakuje takich u nas.
Oprócz uciech, które miałam na miejscu, przywiozłam kilka, które będą umilać mi dni w domowym zaciszu. Od ręcznie malowanego czajniczka, ziółek, deski do krojenia, po
nalewki z
kawy!
A Lwów nocą jest piękny! Warto tam jechać we dwoje.Chcecie wiedzieć więcej?Pytania wskazane!