ßßß Cookit - przepis na W poszukiwaniu smaku #37 – Targ śniadaniowy na Woli, So Sweet Project

W poszukiwaniu smaku #37 – Targ śniadaniowy na Woli, So Sweet Project

nazwa

Wykonanie

W miniony weekend wybrałam się po raz pierwszy w dwa miejsca, które chciałam odwiedzić od jakiegoś czasu.

Pierwszym z nich był Targ śniadaniowy na Woli, gdzie pojechałam odebrać vouchery, które były jednymi z nagród w konkursie na 3. urodziny Sweet World of S :) Przy okazji zrobiłam małe zakupy ;)

Zaczęłam od kuchni indyjskiej – bardzo lubię samosy, także jak tylko je zobaczyłam, nie wahałam się ani chwili. Niestety były potwornie słone, a miętowy sos nie miał ani odrobiny miętowej świeżoci – był po prostu zielonym sosem. Wielkie rozczarowanie…
Na szczęście druga potrawa od Rasoi (kurczak w łagodnym, kremowym, pomidorowym sosie – nie chcę podać Wam błędnej nazwy, dlatego nie będę „strzelać” i zostanę przy takim opisie) była o niebo lepsza. Porcyjka „na wynos” malutka, ale naprawdę bardzo smaczna – sos był gęsty, dość słodki, a mięso nie przesuszone. I tak jak wolę pikantniejsze potrawy, tak to danie smakowało mi na tyle, że zamówiłabym je raz jeszcze (chociaż nie sposób się taką ilością najeść).
Kolejnym daniem, na które się zdecydowałam był bekon burger od Dobra buła. I był to najlepszy burger z food trucka jaki jadłam – soczyste mięso, mnóstwo warzyw, smakowity sos (estragonowy) – naprawdę godny polecenia :) Dodać muszę, że burger przejechał ze mną pół Warszawy i „nic mu nie było”, tzn bułka nie zmieniła się w mokrą ciapę, tylko dalej trzymała wszystkie składniki tak, jak powinna. Duży plus za to.
Standardowo kupiłam butelkę soku jabłkowego z Tłoczni soków Paweł Dobosz. Gdybym miała jak się z nim zabrać, wzięłabym cały kartonik :)
I na koniec coś słodkiego – baklava od Ottomańskiej Pokusy! Słabość mam do niej wielką. Moją ulubioną jest najbardziej standardowa wersja z orzechami włoskimi i syropem, natomiast tym razem spróbowałam jeszcze czekoladowej i kokosowej – kokosowa jest obłędna!
Po wizycie na Targu śniadaniowym, już z B, pojechaliśmy do So Sweet Project. Zostałam fanką, jak tylko przestąpiłam próg – wnętrze piękne, ciasta i napoje w lodówkach „do zjedzenia” (i wypicia ;) ). Po chwili zastanowienia i małej podpowiedzi ze strony zarówno jednej z właścicielek jak i klientów, wybrałam:
brownie – ciasto wilgotne, nie za słodkie, z kremem czekoladowym, „krówkowymi” kosteczkami i drażami na wierzchu – obłędne!
tartę z kremem czekoladowym i owocami – konsystencja czekoladowej masy była, co tu dużo mówić, cudowna. Nie był to w żadnym wypadku mus, tym bardziej nie budyń. To (znowu nie za słodkie!), ciągnące się lekko cudo moglibyśmy wyjadać łyżkami ze słoika. Kruchy spód nie robił już takiego wrażenia – był „tłem” dla czekoladowej dobroci na wierzchu. Dodatek owoców jak najbardziej na miejscu (nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam tak słodkie i dojrzałe jeżyny).
bezę z owocami – z wierzchu chrupiąca, spód miała ciągnący i trzeba ją było chwilkę „pożuć” (wrażenie mniej więcej jak przy jedzeniu rozpuszczalnej gumy do żucia ;) ). Wypełniona była przepysznym, delikatnym kremem – połączenie bitej śmietany i serka mascarpone? Obawiałam się, że krem okaże się tłustym, „mażącym” po buzi kremem z mascarpone, którego nie znoszę, a który wiele osób zdaje się uwielbiać, z nie wiadomych dla mnie względów – w moim odczuciu to trochę jak jedzenie masła wymieszanego z tłustą śmietaną (z przewagą tego pierwszego).
panna cotta – „trzęsła się” na łyżeczce tak, jak powinna :) Dodatek marakui (którą uwielbiam), malin i mięty jak najbardziej trafiony – na pewno jeszcze nie raz się na nią skuszę :) Jeden mały zgrzyt – 3 z 5 malin były brudnych.. Nie wiem, czy w ferworze pieczenia zaczekoladowione palce układały owoce na deserach, czy przyczyna była inna (chcę myśleć, że pierwsza opcja była prawdziwa), w każdym razie kilka soczyście świeżych owoców powędrowało do śmieci..
herbatę mrożoną – nie powiem, jaka to była herbata, bo nie pamiętam.. Wydaje mi się, że zielona, ale nie dam sobie głowy uciąć. Wybrałam właśnie tą, ponieważ była niesłodzona. Nie był to zły wybór, bo była bardzo orzeźwiająca – gdybym jeszcze miała popijać taką ilość słodkości słodzonym napojem, to bym chyba zapadła w śpiączkę cukrową (pamiętajcie, że miałam też supersłodką baklavę) – ale następnym razem zdecyduję się na lemoniadę :)
Podsumowując – Targ śniadaniowy na Woli odwiedziłam z wiadomego powodu. Nie żałuję, bo odkryłam nowe, znakomite burgery i kupiłam to, co wiem, że lubię. Park Moczydło nie leży w „mojej” okolicy, także następnym razem raczej wybiorę inną lokalizację. Jeśli chodzi o So Sweet Project – nie dość, że nie za słodko i przepysznie, to jeszcze jak najbardziej w moich rejonach – obawiam się, że wycieczki rowerowe będą się często kończyły właśnie przy ul.Wawozowej 4 ;) ).
Źródło:http://sweetworldofs.pl/2015/06/12/targ-sniadaniowy-na-woli-so-sweet-project