ßßß
Dzień drugi:o pierwszych oznakach nowego życia świadczy delikatna pianka.
Dzień trzeci:Zawartość słoika zaczyna pachnieć lekkim kwaskiem. To przyjemny aromat. Kolor cieczy się pogłębia, ale do pianki dołącza pojedyncza, biała kropka.
Dzień czwarty:świetnie widać, że zaczyna dziać się źle – mam już dwa malutkie, ale jednoznaczne skupiska kudłatej, lekko zielonkawej pleśni. Zapach także nie jest typowy (czyli przyjemnie słodkawy i kwaskowaty) – pojawia się lekka nutka wilgotnej piwnicy. Mogłabym już się pozbyć zawartości słoja, ale nie byłoby zabawy. Zostawiam, zobaczymy, co z tego wyrośnie.
Dzień szósty:pleśnie odniosły wyraźne zwycięstwo nad bakteriami. W słoju wyraźnie czuć charakterystyczny, „piwniczny” zapach. Pomiędzy skupiskami białej, zielonej i szarawej pleśni smętnie snują się pomarszczone kawałki matki octu.
Dzień siódmy:W tej zagładzie zakwasu buraczanego jest coś pięknego – tyle faktur i odcieni! Dochodzę jednak do wniosku, że już mi wystarczy eksperymentowania. Czy ktokolwiek miałby ochotę zdejmować tę pleśń i wypić potem takie coś albo użyć do barszczu? Wylewam zawartość, słoik wyparzam i jutro zaczynam od nowa.
Co zrobiłam źle?Oto lista błędów, na których można się czegoś nauczyć (albo i nie):Składniki nie powinny wystawać ponad powierzchnię wody, trzeba je czymś dociążyć od góry, by pozostały zanurzone. Winny mógł być chleb – być może zbyt długo znajdował się powyżej powierzchni wody i przyciągnął pleśnie albo buraki, które były niewłaściwie przechowywane w magazynie (były lekko zwiędłe).Related PostsZakwas buraczany na barszcz (bez soli)Pieczony boczek z oreganoZupa krem z pieczonych i kiszonych burakówWołowe curry z buraczkamiZupa pomidorowa z pietruszkowymi kluskami lanymi