Wykonanie
Swego czasu nie mogłam przeżyć tego, że
Magda Gessler w swoim przepisie na zakwas buraczany kazała zebrać pleśń i płyn po przecedzeniu spożywać ze smakiem. Opadały mi ręce, nogi i cycki, kiedy czytałam pełne uwielbienia komentarze od jej wielbicieli, którzy twierdzili, że zakwas upstrzony tą „szlachetną pleśnią” jest przepyszny i mieszali z błotem każdego, kto śmiał
mieć inne zdanie. Nie jestem mikrobiolożką, jestem filolożką, ale wiem, że
buraki to nie
camembert i tego się z futrem nie je.Dostałam
potem wiele wiadomości, w których opisując swoje „narośle” pytaliście, czy Wasz zakwas ma na sobie
matkę octu czy pleśń.Miałam w planach przygotować dla Was wpis, w którym pokazałabym, jak wygląda dzień po dniu prawidłowo rozwijający się zakwas (na blogu mam już przepis na wersję mocno ascetyczną, bez użycia
soli – wychodzi i jest pyszny! na zdjęciach widać charakterystyczną piankę).Niestety, i mnie dosięgła powszechna ostatnio plaga – mimo że użyłam domowego razowca, mój zakwas postanowił spleśnieć, bo nie przyłożyłam się do niego i zapomniałam o obciążeniu składników. Nic straconego – będziemy się uczyć na błędach. Przedstawiam Wam niezwykle pasjonujący fotoreportaż o tym, jak pleśnieje zakwas z
buraków. Teraz już chyba nikt nie będzie miał wątpliwości, czy jego dzieło nadaje się do picia czy raczej do wylania do wc.Dzień pierwszy:do słoja wrzucam 1 kg wyszorowanych i pokrojonych na plastry
buraków, kilka nieobranych ząbków
czosnku,
ziele angielskie i
liść laurowy. Zalewam solanką (1,5 litra ciepłej, butelkowanej źródlanki z 1 łyżką
soli niejodowanej).

Dzień drugi:o pierwszych oznakach nowego życia świadczy delikatna pianka.

Dzień trzeci:Zawartość słoika zaczyna pachnieć lekkim kwaskiem. To przyjemny aromat. Kolor cieczy się pogłębia, ale do pianki dołącza pojedyncza, biała kropka.

Dzień czwarty:świetnie widać, że zaczyna dziać się źle – mam już dwa malutkie, ale jednoznaczne skupiska kudłatej, lekko zielonkawej pleśni. Zapach także nie jest typowy (czyli przyjemnie słodkawy i kwaskowaty) – pojawia się lekka nutka wilgotnej piwnicy. Mogłabym już się pozbyć zawartości słoja, ale nie byłoby zabawy. Zostawiam, zobaczymy, co z tego wyrośnie.


Dzień szósty:pleśnie odniosły wyraźne zwycięstwo nad bakteriami. W słoju wyraźnie czuć charakterystyczny, „piwniczny” zapach. Pomiędzy skupiskami białej, zielonej i szarawej pleśni smętnie snują się pomarszczone kawałki
matki octu.


Dzień siódmy:W tej zagładzie zakwasu buraczanego jest coś pięknego – tyle faktur i odcieni! Dochodzę jednak do wniosku, że już mi wystarczy eksperymentowania. Czy ktokolwiek miałby ochotę zdejmować tę pleśń i wypić
potem takie coś albo użyć do barszczu? Wylewam zawartość, słoik wyparzam i jutro zaczynam od nowa.


Co zrobiłam źle?Oto lista błędów, na których można się czegoś nauczyć (albo i nie):Składniki nie powinny wystawać ponad powierzchnię
wody, trzeba je czymś dociążyć od góry, by pozostały zanurzone.
Winny mógł być
chleb – być może zbyt długo znajdował się powyżej powierzchni
wody i przyciągnął pleśnie albo
buraki, które były niewłaściwie przechowywane w magazynie (były lekko zwiędłe).Related PostsZakwas buraczany na barszcz (bez
soli)Pieczony
boczek z
oreganoZupa krem z pieczonych i kiszonych
burakówWołowe
curry z
buraczkamiZupa pomidorowa z pietruszkowymi kluskami lanymi