ßßß
6 lutego miała miejsce premiera książki Nathalie Roy, pt. „Smaczne życie Charlotte Lavigne” – pierwszy tom trylogii o kulinarnych i miłosnych przygodach. Autorka w wywiadach wielokrotnie podkreślała, że w swojej powieści chciała pokazać coś więcej niż sercowe rozterki, chciała podkreślić znaczenie dobrej kuchni.Charlotte Lavigne to 33-letnia dokumentalistka telewizyjna, która umie korzystać z życia i z możliwości, które niesie debet na karcie kredytowej. Oto jak się sama przedstawia:„Mam drogie hobby, które jest jak narkotyk – potrzebę gromadzenia ludzi wokół stołu; potrzebuję spojrzeń, które spoczywają na mnie, gdy stawiam na stole karmelizowaną gicz jagnięcą, gdy podaję gościom sałatkę z krewetek, kopru i jabłek, gdy pudruję zmielonym kardamonem mus z gorzkiej czekolady i ozdabiam go jędrnymi malinami.Cóż, mniej zabawnie jest, gdy ludzie siedzą przy stole, a ja kroję pieczeń wołową, która okazuje się zbyt sucha, albo zapominam wydrylować figi**, zanim dodam je do ciastek, i któryś z gości traci ząb, albo gdy mylę kardamon z kminkiem i bezwiednie serwuję niezjadliwy indiański mus czekoladowy.Ale ogólnie rzecz biorąc, moje kolacje są dość udane, nawet jeśli zawsze jest w nich coś, co całkowicie nie odpowiada moim gustom. Marzę, by kiedyś udało mi się przyrządzić kolację idealną. Bez żadnej gafy.”Charlotte jest spontaniczną, chaotyczną i nieco zbyt mocno angażującą się zarówno w przyjaźń, jak i w miłość Kanadyjką, która zakochała się w wyniosłym, spokojnym i poukładanym Francuzie, Maximilienie. Od razu widać, że to idealny materiał na uczuciową katastrofę. Panna Lavigne wie natomiast, że nic tak nie koi bólu serca, jak solidna terapia deserami.Jedzenie przewija się przez karty tej książki nieustannie. Bohaterowie cały czas coś przygotowują, jedzą, spotykają się przy domowych posiłkach, uroczystych kolacjach, restauracyjnych stolikach. Dawno się nie spotkałam z tak apetycznymi opisami potraw w powieści. Charlotte, zapalona kucharka, która przed świętami modli się nie tylko do świętego Mikołaja, ale i do Marthy Steward, jest skłonna do największych szaleństw, żeby zachwycić swoich biesiadników – w dziką zamieć śnieżną pojedzie na farmę po steki z bawołu, wstanie bladym świtem, żeby pierwszy raz w życiu własnoręcznie złowić pstrągi, zamówi gęś z dostawą samolotem aż z Normandii…Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby kiedyś na podstawie tej historii powstała kanadyjska książka kucharska. Tchnie ona bowiem patriotyzmem lokalnym – na piedestale stoi żywność produkowana w Quebecu: sery, mięsa, wędliny, gęsie wątróbki,owoce morza, warzywa, owoce, syrop klonowy, czekolady, piwa, wina, aperitify oraz cydr.Niejednokrotnie w trakcie lektury czułam się tak, jak bym stała obok Charlotte w jej kuchni. Czytając, śmiałam się z jej spontanicznych zakupów zupełnie nieprzydatnych kuchennych gadżetów, a potem sobie uświadamiałam, że śmieję się sama z siebie, bo robię dokładnie to samo. Myślę, że każda z nas ma w sobie coś z tej szalonej Kanadyjki.*mało to profesjonalne, ale informacji dostarczyła mi Wikipedia.** wtf? już chyba prędzej daktyleDziękuję Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz książki do recenzji.Related PostsPowieść dla kucharek, czyli „Sposób na happy end” Barbary O’NealKsiążki dla dzieci o gotowaniu i nie tylko ;)Ciasto drożdżowe do pizzy – przepis „mina”Liebster Blog AwardSłów kilka o garnku rzymskim