Wykonanie
Ostatnio mieliśmy na blogu relację z miejsca serwującego burgery idealne, tym razem zaprosimy was na spotkanie z czymś mniej przyjemnym. Przyznam, że powstające co i rusz nowe burgerownie zaczynają być nieco irytujące. Istnieje tak wiele ciekawych opcji, kiedy myśli się o rozpoczęciu przygody z gastronomią, że aż ciężko uwierzyć widząc kolejne nowe miejsca z burgerami. Mniejsza o to, jeśli ktoś o przygotowywaniu tego specyficznego jedzenia ma pojęcie. Zazwyczaj jednak za burgery zabierają się ludzie kompletnie bez kompetencji, i wtedy zaczyna się problem. Właśnie z taką sytuacją spotkaliśmy się podczas WrocLove FoodLove, czyli wrocławskiego zlotu foodtrucków, który odbył się 16. sierpnia na terenach przy Hali Stulecia. Owszem, trafiliśmy na pozycje świetne, jak choćby pyszne kanapki z
wołowiną z foodtrucka Chyży Wół . Tradycyjnie nie zawiódł Pasibus, ale jak wszędzie, można było natrafić na słabsze ogniwa. Takim okazał się nowy na wrocławskiej scenie – Mobile Burgers Wrocław .
Podczas dotychczasowych dwóch foodtruckowych świąt we Wrocławiu, dominującym tematem były kolejki przy każdym z aut. Nie ukrywam, lekko irytujące, ale do przeskoczenia, zwłaszcza jeśli ktoś nie zjawił się, aby skonsumować tylko jedną potrawę. Wystarczy sposób, zamówienie w kilku miejscach i spokojne czekanie. Kiedy byliśmy już po zjedzeniu
trzech różnych dań, naszła nas ochota na kolejnego – po Pasibusie – burgera. Kroki skierowaliśmy do tego przy, którym teoretycznie panował najmniejszy ścisk, co spowodowane było zapewne niezbyt długą historią i popularnością Mobile Burgers Wrocław.Rzeczywiście, udało nam się zamówić dość szybko, ale już czas oczekiwania miał wynieść 40 minut. Trudno, przeżyjemy. Menu dość standardowe, bez specjalnych udziwnień. Co ciekawe, schowane w taki sposób, że ciężko cokolwiek dostrzec, zwłaszcza przy większej kolejce.
Zamawiamy dwa
razy Farmera, prosząc o dobrze zgrillowany
boczek. Otrzymaliśmy swój numerek, mianowicie 16 i na spokojnie udaliśmy się spożywać inne pyszności. W momencie składania zamówienia wydawany był numerek drugi, więc przed nami znajdowało się jeszcze kilkanaście osób, co nie wydawało się być specjalnym dramatem.W międzyczasie zdążyliśmy zjeść jeszcze pyszny krem z
pomidorów na stanowisku Zupy i wróciliśmy pod foodtrucka z burgerami.
Po rzeczonych 40 minutach podeszliśmy spytać jak wygląda sytuacja z naszym zamówieniem i, nieco nas zamurowało, kiedy dowiedzieliśmy się, że obecnie wychodzą burgery z numerem… 10. Skoro jednak już zamówiliśmy, czekaliśmy dalej, przyglądając się ciekawym scenom dziejącym się pod Mobile Burgers Wrocław. Do auta co chwilę podchodzili klienci chcący zamówić burgery, niestety w odpowiedzi słyszeli, że zamówienia nie są
póki co przyjmowane. Jak dla nas, marketingowy strzał w stopę.Swoją
drogą, skoro podczas zlotów foodtrucków i tak kolejki są spore, i oczekiwanie na zamówienia się przedłuża się dość mocno, może niezłym pomysłem byłoby np. informowanie klientów o stanie ich zamówienia smsem?Przyglądając się z
boku na to co dzieje, nasze obawy o to czy otrzymamy swoje burgery, nieco przybrały na
sile, ponieważ tempo wydawania zamówień spadało drastycznie z każdą chwilą, a obsługa w liczbie
trzech osób chyba nie do końca ogarniała co się dzieje dookoła. Kiedy od naszego pierwszego podejścia do kasy Mobile Burgers Wrocław minęła godzina i czterdzieści minut, w nasze ręce w końcu trafiły burgery. Wcześniej jednak chowając się przed deszczem pod
daszkiem foodtrucka, zerkaliśmy jak idą przygotowania.
Pominę już nieład panujący na grillu, ale tego co działo się podczas przygotowywania
mięsa, już nie. Po uformowaniu
wołowiny i włożeniu jej na grill, człowiek obsługujący to stanowisko tak żarliwie przyciskał burgery
łopatką, że traciły one wszelkie
soki, dodatkowo potwornie brudząc grill, który nie był później czyszczony przez nałożeniem kolejnej porcji
mięsa. Już wtedy można było domyślać się, że burgery będą suche. Na sam koniec
mięso jest pieprzone oraz obficie posypywane
papryką w proszku. Ostatecznie otrzymujemy zawiniętego w papier
śniadaniowy a’la burgera.
Farmer, czyli 160 g
wołowiny,
ser,
ogórek,
sałata,
pomidor,
cebula,
smażony boczek i na naszą prośbę jeszcze jalapeno. Za całość zapłaciliśmy 15,50 zł.Ciężko opisać to co otrzymaliśmy, zwłaszcza po zjedzeniu nieco wcześniej świetnego burgera z Pasibusa.
Bułka jak z Lidla, podobna do tych serwowanych w barach, gdzie hamburgera możemy kupić za 4,5 zł. Pomimo podpiekania jej w piecyku, dalej była miękką i gumowata, o chrupkości można zapomnieć. Przechodząc dalej, pierwszy w oczy rzuca się
ser typu gouda w plasterku, surowy, nieroztopiony. Do
boczku przyczepić się nie mam prawa. Był dokładnie taki, jak sobie zażyczyliśmy. Upieczony właściwie na skwarek, chrupiący i nadający nieco życia temu mdłemu burgerowi.
Mięso właściwie powinienem przemilczeć, ponieważ okazało się suchym wiórkiem, przypominającym w smaku kotleta mielonego. Nie żebym nie lubił mielonych, ale nie o to chodziło podczas zamawiania burgera.Sos? Jaki sos? W środku odnalazła się tylko jakaś ciapka
majonezu, ale kompletnie zgubiła się w całości. Warzywa świeże, owszem, ale na tle ogólnej beznadziei, nie miały szansy zaistnieć.
Papryczki jalapeno o swojej ostrości słyszały chyba ostatni raz będąc jeszcze na krzaczku, natomiast straciły ją kompletnie w octowej zalewie, z której zostały wyjęte przed podaniem. Całość okazała się tak sucha, że po
trzech gryzach ciężko było przełknąć kolejne.Nie przedłużając, burger w Mobile Burgers Wrocław okazał się katastrofą, drugą była długość oczekiwania, a trzecią podejście do klienta. Załoga MBW nie zrozumiała jeszcze chyba, że warto uśmiechnąć się do klienta, zagadać, może opowiedzieć o swoim produkcie. I jeszcze na koniec. Nie próbuję się czepiać na siłę. Większość foodtruckowych ekip będących na zlocie potrafiło sobie poradzić z długimi kolejkami, serwując przy tym smaczne jedzenie. Jeśli ktoś wykonuje swoja pracę za karę, to niestety, ciężko o sukcesy.Mobile Burgers Wrocławul. Hubska 102/118facebook.com/MobileBurgers