ßßß Cookit - przepis na Przy jedzeniu się (nie) czyta! - "Ludzie na walizkach"

Przy jedzeniu się (nie) czyta! - "Ludzie na walizkach"

nazwa

Wykonanie

Jak na piątek przystało - dzisiaj kolejna recenzja z piątkowego cyklu Przy jedzeniu się (nie) czyta!
Nie wiesz o co chodzi? Informacje o moim copiątkowym cyklu felietonów kulinarno-literackich Przy jedzeniu się (nie) czyta! znajdziesz tutaj .
Przy okazji przypominam, że od przyszłego tygodnia cykl przechodzi z tygodniowego w dwutygodniowy. Kolejna duża recenzja ukaże się zatem za dwa tygodnie, 7 października.
Moją pierwszą reakcją na zapowiedź książki było: oho, znowu?
Szymon Hołownia jest naczelnym polskim popkaznodzieją. Co kilka miesięcy natykam się w księgarni na jego nową książkę, w Newsweeku regularnie widzę jego felietony, a gdybym zakodowała sobie pod którymś numerkiem na pilocie Religię.tv, pewnie i w telewizji migałby mi co jakiś czas.
Ludzie na walizkach to dwadzieścia wywiadów, które Hołownia przeprowadził w swoim programie o tym samym tytule właśnie w Religii.tv. Ci, którzy w Hołowni widzą ewangelizująca instytucję medialną, rozczarują się. Bo to nie są wywiady z księżmi, siostrami zakonnymi i braciszkami emanującymi świętym blaskiem (choć cztery osoby są faktycznie nieświeckie - wśród nich ksiądz Adam Boniecki), a z ludźmi, którzy wcale nie mają potrzeby dzielenia się swoimi wizjami zbawienia - zamiast tego chcą tylko (aż?) powiedzieć o tym, co przeżyli. Hołownia nie siedzi przed nimi z kartką, na której ma rozpaczliwie wielkimi literami napisane "zadaj pytanie o Boga!" i nie przebiera nóżkami w oczekiwaniu na odpowiedź.
To rozmówcy Hołowni mają głos i to oni decydują, co powiedzą, a czego nie, jaki temat poruszą, a jaki przemilczą. Nie będzie o Bogu? Świetnie. Wywiad z homoseksualistą? Czemu nie? Z ateistą? Jak najbardziej!
Czy Hołownia jest prasową maszynką do nawracania? Jedni twierdzą, że uprawia nowe kościelne dziennikarstwo, drudzy przyklaskują mu i najchętniej pisaliby o nim rozprawy naukowe, a znam też takich, którzy czytają go i oglądają dla jego poczucia humoru. A ja? Jestem gdzieś pomiędzy. Bo Hołownia mnie Ludźmi na walizkach nie nudzi. Niczego nie narzuca. Swoich rozmówców nie nawraca i nie wpadł na szczęście na pomysł wyciskania z nich na siłę uduchowionych sentencji, które co poniektórzy spodziewaliby się przeczytać i usłyszeć.
Pisałam już kiedyś, że uwielbiam czytać wywiady. Pod warunkiem, że są nieprzegadane, że dziennikarz, który pyta, nie wywleka w rozmowie swoich pomysłów na życie, nie narzuca, tylko kieruje rozmową tak, żeby rozmówca czuł się bezpiecznie, otworzył się, powiedział to, na co ma ochotę, a resztę przemilczał. Hołownia zdaje egzamin. Nie miałam takiej pewności na początku, gdy sięgałam po książkę - bo pierwsza część Ludzi na walizkach może nie tyle, że mnie rozczarowała, ale była mocno przeciętna. Nie było źle, ale dobrze też nie. A ci ludzie podobają mi się bardzo.
Razi mnie jednak wypiska na tylnej okładce, że Hołownia odkrywa, jak silny może być człowiek i jak poradzić sobie z cierpieniem. Często prowokuje, pyta o bunt wobec Boga, o to, czy można pogodzić się z takimi doświadczeniami. Odpowiedzi, które słyszy, mogą nas wiele nauczyć . Jestem uczulona na książki, które są zachwalane jako zawierające głębokie przemyślenia o życiu i śmierci - książka sygnowana sensem życia na kilometr pachnie mi podejrzanie. Czytam i zostaje mi w głowie tylko: edukacyjna martyrologia.
A tak nie jest. To jest prosta książka, prosty zbiór rozmów z ludźmi, którzy przeżyli rzeczy, o których każdy z nas myśli: No tak, zdarzają się, ale żeby mnie?? A jakby tak się zastanowić, że może to mnie nie jest takie mało prawdopodobne, możnaby na niektóre sprawy spojrzeć inaczej. Jak ta dwudziestka ludzi. Dla których sukcesem największym na świecie jest codzienna możliwość wstawania z łóżka, samodzielne ugotowanie obiadu, szczęśliwe przeżycie dnia do końca. Ludzie dodają otuchy. Są najprostszym lekarstwem na wszystkie wygórowane ambicje, wyścig szczurów, poczucie, że trzeba być lepszym, lepszym, coraz lepszym!
Wcale nie trzeba. Bo ostatecznie, co by się stało, gdybyśmy odpuścili? Nic.
A być może, co co po niektórym może wydać się czystym szaleństwem, bylibyśmy nawet odrobinę bardziej szczęśliwi? Jak ludzie z walizkami w ręku. Mimo że stracili najbliższych, niektórzy są ciężko chorzy, inni żyją ze świadomością, że mają przed sobą góra 3 miesiące życia, że rak wrócił albo że muszą walczyć o życie kogoś bliskiego. Wtedy odkrywa się, na czym polega szczęście.
_______________________________
Kraków 2011
Wydanie I
Stron: 256
Wydawnictwo:
Było dla mnie oczywiste, ze do Ludzi an walizkach upiekę sernik z jagodami. Ale co ma piernik do wiatraka? Już wyjaśniam. Ludzie na walizkach byli dla mnie książką podróżową, nie tylko przez dwuznaczny tytuł, ale też dosłownie - przeczytałam ją w pociągu, wracając z Warszawy do Krakowa. W Warszawie przed wyjazdem kupiłam jagody, z którymi chciałam zrobić w domu tartę. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że w pociągu lekko, ale konsekwentnie trzęsie - nie tylko mną, ale też moimi jagodami. Do ładnego ozdobienia tarty już się nie nadawały. Ale jeśli nie na wierzch, to może do środka? Wyciągnęłam więc z szafki wagę, z lodówki ser i zaczęłam piec fioletowy sernik.
Fioletowy-odlotowy.
Pyszny, kremowy, bardzo owocowy. I jeszcze smakujący latem.
Sernik jagodowy
(Doroty)
Składniki na spód:
150 g kruchych ciasteczek, pokruszonych
75 g masła, roztopionego na masę serową:
750 g twarogu śmietankowego, tłustego, zmielonego
2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
200 g drobnego cukru
4 jajka
2 łyżki mąki
1 łyżka soku z cytryny
250 g jagód
Przygotowanie:
Zrób spód: tortownicę o średnicy 22 cm wyłóż folią aluminiową (bardzo dokładnie, możesz obłożyć kilkoma warstwami - tak, że jeśli masz tortownicę z odpinanymi bokami jak ja, żeby masa nie przeciekała podczas pieczenia przez szczeliny). Ciastka wymieszaj z masłem, wgnieć w spód tortownicy, schłódź przez 20 minut.
Zrób masę serową: wszystkie składniki masy serowej zmiksuj razem na gładką masę, na końcu wmiksowując jajka (i od tego momentu tylko chwilę). Masę wylej na schłodzony wcześniej spód. Piecz w temperaturze 180ºC przez około 55-65 minut (sernik powinien być 'ścięty' na wierzchu, nie pieczemy do tzw. suchego patyczka).
Po upieczeniu schłódź w lodówce, najlepiej przez całą noc. Przechowuj również w lodówce.
Cykl recenzji Przy jedzeniu się (nie) czyta! powstaje we współpracy z portalem Bobyy.pl - także tam możesz znaleźć moje felietony literackie.
Źródło:http://bookmeacookie.blogspot.com/2011/09/przy-jedzeniu-sie-nie-czyta-ludzie-na.html