Wykonanie

Zachciało mi się do greckiej knajpki, więc rach ciach i zarezerwowałam stolik na 4 osoby w restauracji Santorini na Saskiej Kępie. Lokal wydaje się niepozorny z zewnątrz, jakby wciśnięty w bok pawilonu. Jednak po przekroczeniu progu - zetknięcie z ciepłym klimatem greckiej tawerny jest miłym zaskoczeniem.Nastawiliśmy się na to, że chcemy jak najwięcej spróbować. Zamówiliśmy więc zimne (Pikilia) i gorące przekąski (Zesti pikilia) - oba zestawy dla dwóch osób. Zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu gorący półmisek, może z tego względu że więcej miał konkretnego jedzenia, były to np. liście
winogron faszerowane
ryżem,
kalmary w cieście (kruchutkie!), panierowana
feta, panierowany
bakłażan ze
szpinakiem,
oliwki, tzatziki i jeszcze coś, co miało kształt
oliwki, ale było bez pestki, za to z ogonkiem :D Z kolei na zimnym półmisku królowała mała ośmiorniczka i kilka musów - z
marchewki, z
grochu i z ikry
dorsza.

Na główne danie zamówiliśmy szaszłyki z
wieprzowiny i
jagnięciny (Suvlaki),
jagnięcinę pieczoną z
fetą i
pomidorami (Arni santorinis) oraz
jagnięcinę z warzywami pieczoną w pergaminie (Arni kleftiko).
Mięso rewelacyjne, kruchutkie, rozpływające się w ustach. Pieczone w pergaminie nie było przyrumienione, ale to nie zmienia faktu, że było bardzo smakowite.

Na deser kelnerka zaproponowała nam kruche
płatki ciasta filo z kremem - przy czym zaznaczyła, że porcje są duże, więc spokojnie możemy zamówić tylko dwa
ciastka, a zostaną one podane na czterech talerzach. I faktycznie... Deser był przepyszny, słodki, ale "mała" porcja była zdecydowanie wystarczająca :)

Nie wspomniałam o napojach - całość popijaliśmy różowym greckim
winem, rodzimym Tyskim i
sokiem z
pomarańczy (świeżo wyciskanym).Wyszliśmy najedzeni, żeby nie powiedzieć przejedzeni... ;) Ale na przyszłość już pamiętamy, że wystarczy spokojnie danie główne i deser. A dzięki posmakowaniu przystawek wiemy, co warto zamawiać. A jest w czym wybierać :D