Wykonanie
Leje. Od 3 dni leje. Siąpi, mży, pada - cokolwiek. Wczoraj lało, dzisiaj leje, jutro będzie lać. Zwariuję. Nie lubię parasoli. Ale ale, jeszcze tylko jutro i w czwartek - słońce witaj znowu!
Póki co pocieszam się wspomnieniami o ciasteczkach z
dżemem. Domowych, bo akurat leje, ze
słonecznym oczkiem (zaklinam pogodę, a nuż się uda), małych i puchatkowych.
Nazwę
ciasteczek pozostawiłam oryginalną, bo jest urocza. Jak zresztą cały Puchatek. Ten starej daty, nie nowy, Disney’owski, komputerowy. Właśnie ten rysunkowy, książkowy, niezbyt piękny, a przynajmniej nie tak odpicowany jak w telewizyjnych dobranockach. Przepis pochodzi z książeczki Kubuś Puchatek zaprasza na
ciasteczka, według A. A. Milne’a, z ilustracjami Ernesta H. Sheparda, wydanie z 1999 roku. To pierwsza książka kucharska, jaką dostałam, dlatego mimo rosnącej góry książek kulinarnych, może i lepszych i ładniejszych, sentyment do tamtej pierwszej pozostał duży.
Składniki:ok. pół kostki
masła (może być nieco mniej)1/3 szklanki
cukru2
żółtka1 małe opakowanie
cukru waniliowego (Albo łyżeczka esencji waniliowej)1 i ¼ szklanki
mąki (ok. 20 dag)po kilka łyżek
przetworów owocowych, u mnie
dżem z pigwowca (żółty), węgierek (brązowy) i aronii (fioletowy)Przygotowanie:Ucieramy
masło z
cukrem na puszystą masę. Dodajemy
żółtka, esencję (lub
cukier waniliowy) i całość dokładnie mieszamy. Powoli wsypujemy
mąkę i ucieramy, aż składniki dokładnie się połączą. Gotowe ciasto przykrywamy i chowamy do lodówki na minimum godzinę.Dłońmi formujemy kulki o średnicy ok. 2,5 cm (nieco mniejsze niż
orzechy włoskie) i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Lekko spłaszczamy, pośrodku robimy wgłębienie. Pieczemy 10-12 minut w 190 stopniach C.
Ciasteczka wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy do ostudzenia.
Przetwory podgrzewamy w małym rondelku. Po zagotowaniu zdejmujemy z ognia i pozostawiamy do lekkiego ostudzenia. Ciepłm
dżemem napełniamy zagłębienia zimnych
ciasteczek.
A.A. Milne - Kubuś Puchatek zaprasza na
ciasteczkaMoja pierwsza w życiu książeczka kucharska, od taty. Miałam może 13, 14 lat? I tak sobie leżała, leżała, aż w końcu po nią nie sięgnęłam. Jak byłam mała, myślałam, że jak w przepisie podane jest: 30 dag
brązowego cukru, to jak go nie ma w domu, to
ciastek nie da się zrobić. I nie robiłam. Najlepsze, że byłam naprawdę chwilowo nieszczęśliwa, że nie
mogę niczego upiec, no bo przecież nie mam
brązowego cukru, ale na myśl mi nigdy nie przyszło, żeby zapytać mamę czy kogokolwiek, skąd
mogę to wziąć :) Nie było w domu - to znaczy, ze nie było w ogóle, w żadnym sklepie - na pewno! A
potem okazało się, że jednak i niesłodzone
masło orzechowe nie jest problemem, i
laski wanilii, i nawet ten "nieszczęsny"
cukier trzcinowy leży od dawna na półkach. I od tej
pory właśnie zaczęło się na nowo odkrywanie kwadratowej, różowej książeczki.