Wykonanie

Ostatniej wiosny podróżowaliśmy samochodem przez hiszpańskie góry Sierra
Morena. Trwało to kilka godzin. W tym czasie, jedynym przejawem cywilizacji, z jakim mieliśmy kontakt był wąski pas asfaltu, czyli
droga. Wokół nas, aż po horyzont, widoczna była wyłącznie dzika przyroda.

Nic w tym
dziwnego, bo miejsce, które tu wspominam jest ścisłym rezerwatem.Z tego fragmentu podróży pamiętam najlepiej dwa wypowiadane przez siebie zdania: "Jak tu pięknie!" i " Jestem głodna." Powtórzyłam je wtedy kilkanaście
razy.To oczywiste, że budek z hot-dogami w rezerwatach brak. Ja tymczasem nie jestem zapobiegliwą turystką i nie
wożę ze sobą prowiantu.
Droga przez góry dobiegła końca i natychmiast zaczęło się miasto- niewielkie, niezbyt zamożne, górnicze Puertollano.Zatrzymaliśmy się przy pierwszym napotkanym punkcie gastronomicznym, barze "GIMU". Jeśli kiedykolwiek Czytelnik w tamte strony trafi, niech postara się baru "GIMU" nie przegapić. Atmosfera, jaka nas tam przywitała była niezwykle serdeczna, radosna i wręcz rodzinna.Wszystko to za sprawą obsługi i licznej rzeszy klientów, którymi okazali się być kibice FC Barcelona. Ciekawe, że piłkarze tego klubu byli przez nich nazywani "Polacos".Byliśmy głodni. Zwyczaj panujący w barach w Puertollano (nie wiem, czy dotyczy on reszty Hiszpanii), nie pozwala podawać gościom posiłku, jeśli nie zamawiają
alkoholu. Poprosiliśmy więc o
piwo oraz najszybsze danie, jakie Gospodarze byli w stanie przygotować. Nie interesowało nas co to będzie, zwłaszcza, że nie znamy hiszpańskiego. Przemiła kelnerka o urodzie tancerki flamenco, znała kilka angielskich słów. Stąd wiem, że potrawa, jaką nas uraczono jest typowa dla tamtego regionu.Pomimo, że niemal słanialiśmy się z głodu a ja nie jestem szczególnie wybredna będąc gościem, pamiętam jakie to było niedobre. Składało się dużej ilości
tartej bułki, czy też raczej okruszków zgarniętych
spod maszyny do krojenia
chleba, kilku sardynek i kawałków chorizo. Pływało w
oliwie i było podane na zimno.Jakiś czas
potem zorientowałam się, że przed tą potrawą ostrzega turystów posiadany przeze mnie przewodnik po Hiszpanii. Nazwy nie pamiętam, nie jest istotna, bo wtedy ten właśnie, lokalny i tradycyjny wytwór kulinarny uratował mnie przed omdleniem z głodu. Jestem wdzięczna.Słowianie zdecydowanie lepiej potrafią obchodzić się z okruszkami, czyli
tartą bułką. Oto dowód:Składniki:250 g
tartej bułki1/2 l
mleka3
jajka3 łyżki
mąki60 g stopionego
masła1 płaska łyżeczka
soliTartą bułkę zalać
mlekiem i odstawić na 10 minut.W sporym garnku zagotować
wodę, posolić. Niech czeka przygotowana.
Żółtka oddzielić od
białek.Do
tartej bułki dodać
żółtka i bardzo dokładnie wymieszać. Dodać
mąkę, wymieszać. Dodać powoli
masło i wymieszać dokładnie jeszcze raz.Z
białek ubić sztywną pianę i wymieszać z powstałą masą, wyrabiając dłonią.Szybko uformować niewielkie kulki (w trakcie gotowania podwoją objętość), obtoczyć je w
tartej bułce
i natychmiast wrzucić do gotującej się
wody. Gotować na małej mocy powoli przez 30 minut.

Po tym czasie wyjąć łyżką cedzakową i od razu podać lub, gdy wystygną, ułożyć je w żaroodpornym naczyniu wysmarowanym tłuszczem, polać
masłem lub posypać tartym
serem i podgrzać w piekarniku aż
ser się rozpuści (kilka minut).

Są bardzo smaczne, nadają się doskonale jako dodatek do
mięs podawanych w sosie.Mogą posłużyć także jako składnik rozmaitych zapiekanek.


Po schłodzeniu, pokrojeniu na plasterki i podsmażeniu są jeszcze lepsze i wyglądają tak:

(zdjęcie dodane 27 grudnia 2014)