Wykonanie
Uff... Dzisiaj będzie o pączkach, o których obiecałam napisać kilka dni temu. Moi
drodzy - takiej pączkowej męki jeszcze nie przeżyłam! Tym bardziej, że do tej
pory pączusie wychodziły mi pulchniutkie i wspaniałe za każdym razem, kiedy więc wyjęłam z garnka gniotki, którymi, jakby dobrze rzucić, można by kogoś poważnie uszkodzić, niemal się załamałam. Ansia jednak stwierdziła, że do wytrwałych świat należy i poddawać się nie godzi, więc zrobiłam podejście drugie. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy po godzinie ciasto znów nie urosło ani o milimetr! A pełna dobrych chęci, umieściłam je w piekarniku z włączonym światłem, żeby miało cieplutko, bez przeciągów, no nic, tylko rosnąć przecież! Wściekła, stwierdziłam dość ! A że C. robił przed wyjściem maślane oczy o pączki, zła, zostawiłam ciasto tam, gdzie było. W
sumie, to nie jestem pewna, dlaczego od razu go nie wyrzuciłam... Może chciałam mu pokazać, ile się nacierpiałam, a efektów brak...? Dość, że zajrzałam do piekarnika dwie godziny później, i moim oczom ukazało się... Dokładnie tak - wyrośnięte
ciasto drożdżowe! Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. No bo jak to tak...? Najpierw nic, a
potem nagle bum ...? Hmpf... Zaskoczona stwierdziłam, że skoro już urosło, to przecież nie
będę wyrzucać... Rozwałkowałam, powycinałam oponki, znów włożyłam na godzinę do cieplutkiego piekarnika. Urosły! I wyszły idealne - puchate, leciutkie, z tą cudowną obrączką, która niektórym
spędza sen z powiek. Czy było warto...? Cóż... Satysfakcję mam, nie
powiem, ale więcej po ten przepis nie sięgnę. Nie chcę Was zniechęcać, ale na blogu są przepisy, przy których nie czekają Was godziny niepewności... Zdecydujecie sami.Po wszystkim
doszłam do wniosku, że
winę za taki układ rzeczy ponosi zbyt duża ilość
rumu. Na początku nie zwróciłam na to uwagi, bo zawsze do pączków
daję alkohol. Nie w takich jednak ilościach! Dwie łyżki to stanowczo za dużo. Wydaje mi się, że olejek byłby dużo lepszym rozwiązaniem - bezpieczniejszym, no i da bardziej wyraźny smak. Dwie, trzy krople, i powinno się udać.Co do źródła... Kiedy drugi raz ciasto nie urosło, zła, wyrzuciłam plik z przepisem, w którym również znajdował się adres strony, z której go wzięłam. Później, choć próbowałam, nie mogłam już go znaleźć... Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Jeśli znacie autora, proszę, podrzućcie adres. Z drugiej strony jednak nie wiem, czy taka recenzja byłaby dobrą reklamą dla bloga...A teraz już zapraszam Was na
rumowe oponki. Puchate, pączkowe, z delikatnym aromatem
rumu. Smaczne. C. był bardzo zadowolony. Ja, po tym co z nimi przeszłam w kuchni, nieco mniej...
Składniki:(na 7-8 sztuk)250 g
mąki pszennej25 g świeżych
drożdży1
żółtko1
jajko50 ml letniego
mleka60 g
cukru pudru2 łyżki ciemnego
rumu25 g miękkiego
masła1/4 łyżeczki
solidodatkowo:1 łyżka
cukru pudru1-2 l
olejuDrożdże rozetrzeć z
mlekiem, 1 łyżką
mąki i 1 łyżką
cukru. Odstawić na 15 minut, żeby
drożdże ruszyły.
Masło utrzeć z
cukrem pudrem. Wbić
żółtko, następnie całe
jajko, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Wlać rozczyn, wsypać
sól, partiami dodawać
mąkę. W tym momencie należy zmienić końcówki w mikserze na haki do
ciasta drożdżowego, lub dalej wyrabiać ręcznie. Ka końcu wlać
rum, wyrobić gładkie, nielepiące się ciasto. Odstawić na 2-3 godziny w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.Wyrośnięte ciasto rozwałkować na grubość 1 , 5 cm. Szklanką wycinać koła, malutkim kieliszkiem dziurki. Oponki odstawić na 30-60 minut do wyrośnięcia.Wyrośnięte oponki smażyć na gorącym
oleju na złoty kolor z obu stron.Oprószyć
cukrem pudrem.Smacznego!
A jak u Was pogoda...? Bo u nas znów zima... Kiedy C. wrócił z pracy, o pierwszej w nocy, z przerażeniem zauważyłam, że okno nad łóżkiem jest całkiem zasypane... Na szczęście nie musiałam odkopywać auta o piątej nad ranem, bo później już nie padało... Mimo wszystko, nie jest mi z tym najlepiej - miałam nadzieję na wiosnę, a tu znów biało... Kiedy wreszcie zima się spakuje na dobre...?