Wykonanie
Zacznę trochę przewrotnie – marny ze mnie mięsożerca… I na wstępie przepraszam czytelników zaglądających na facebookowy profil bloga, że w tym
poście będzie się powtarzać to, co
pisałam pod zdjęciem z Burger Mama ;)Zrobiliśmy sobie wczoraj mały objazd Ursynowa „w poszukiwaniu smaku”. Zaczęliśmy od tego, co łączy kilka rzeczy, które uwielbiam –
owoce,
sorbety,
lody na patyku – a mianowicie pojechaliśmy na
lody od Lodove :) W naszej dzielnicy można je dostać w Me Gusta Cafe na Kabatach. B wziął ananas+kokos, a ja brzoskwinia+wiśnia (liczyłam na
malinę, ale nie było :/ ). I, jak to zwykle bywa, B wybrał lepiej ;) Nie twierdzę, że
brzoskwiniowo-
wiśniowy lód był zły, wręcz przeciwnie – był bardzo dobry :) Tylko
ananasowo-
kokosowy był lepszy :D Do tego stopnia, że gdybym miała Lodove pod domem to poszłabym po kolejnego ;) Oprócz smaku bardzo spodobało mi się to, że nie były za słodkie i że można je było gryźć :D Mniam :) Mam cichą nadzieję, że Lodove zawitają na TARG
śniadaniowy na Natolinie jeszcze w tym sezonie. Chociaż może lepiej nie… Bo: a) zostawię u Nich majątek, b) zamarznę od za dużej ilości
lodów ;)
Byłabym zapomniała! W Me Gusta Cafe kupiliśmy jeszcze babeczkę z
wiśniami i
orzechami! B był zachwycony ;)
Po schrupaniu
lodów pojechaliśmy „w górę mapy” do Burger Mama na Stokłosach.
Absolutna świeżynka (oficjalnie otwarta wczoraj) znajduje się przy ulicy Dembowskiego 8a, tuż obok restauracji Quattro (wspominam o niej, bo to nieodłączny element mojego dzieciństwa – jeździliśmy tam z rodzicami na obiad i jedliśmy na deser „płonące lody” :) . Lokal jest nieduży, z
widokiem na kuchnię i kilkoma stolikami z czerwonymi siedziskami. Próbowaliśmy sobie z B przypomnieć, co tam wcześniej było – pizzeria? Sklep nocny? Może ktoś z Was kojarzy?
Wracając do głównego
wątku – jak podjechaliśmy, w środku było pełno, a w drzwiach stało kilka osób w kolejce. Złożyłam zamówienie (na wynos) i wróciłam do samochodu. Rotacja jest tam duża – stolik się zwalnia, chwilę później już jest zajęty. Gwarno, „Thrift shop” lecący z głośników, charmider w kuchni bardzo dobrze pasują do tego typu miejsca. Obsługa bardzo sympatyczna i uśmiechnięta. A jedzenie? Do wyboru jest kilka opcji – od
wołowiny, przez
kurczaka, po burgera z
kaszy jęczmiennej czy
cieciorki. My wzięliśmy CHEESE (B) i GUACAMOLE (S), do tego porcję frytek. Jak już wspominałam wcześniej (i na fb) kiepski ze mnie mięsożerca i jak trafię na najmniejszą chrząstkę/włókienko itp to foch, dlatego (i tylko dlatego!) nie
powiem, że zakochałam się w tych burgerach. Co innego B – urodzony mięsożerca – był zachwycony!
Mięsko było soczyste i lekko różowe w środku, warzywa świeże, sosy pyszne, buła troszkę rozmiękła w transporcie niestety, ale tylko w moim burgerze. Wiem do czego
mogę się jeszcze przyczepić! Że
ogórek nie chrupał ;) Mam świra na punkcie
ogórków w burgerach – muszą robić „chrup!”. Ale za to miałam sporo
cebuli, także nie
będę się za bardzo czepiać ;)
Jeśli chodzi o frytki – trochę nam zaparowały w drodze, przez co nie były chrupiące.. Były smaczne, nieprzesolone, także myślę, że zjedzone na miejscu byłyby super :)
Podsumowując – B chce wrócić do Burger Mama jak najszybciej, do niczego się nie przyczepił. Z kolei ja chcę wrócić jak najszybciej… żeby spróbować burgera z
ciecierzycy :) Może jak ładnie poproszę podmienią mi kotleta wołowego w GUACAMOLE na tego z cieciorki? :)