ßßß
Właśnie kilka tygodni temu powróciliśmy z naszego wakacyjnego wypadu do Londona - po raz kolejny będąc w tym niezasypiającym mieście - z przyjemnością odwiedziłam ulubione miejsca, sklepiki, uliczne markety..oraz pokazałam mojej drugiej połowie czym tętni Londyn.
A tętni bardzo fajnie, mnóstwem ludzi, genialną komunikacją metrem, parkami, miłymi Brytyjczykami, którzy urzekają swoim "I'm sorry", kiedy na nich niechcący wpadniemy. To takie miłe i zupełnie "niepolskie" :)Poza centrum Londynu, ciekawe są niektóre dzielnice jak Notting Hill, Soho, China Town czy londyńskie uliczne markety czy dzielnice jak undergroundowe Camden Town, Covent Garden ze sklepikami, lokalami z jedzonkiem, gdzie można poszperać w filcowo-włóczkowym rękodziele oraz zobaczyć urzekające kuchenne gadżety, które we mnie wzbudzają szacunek do ich pomysłodawców. Dzielnica Notting Hill sprzyja spacerom, pooglądaniu brytyjskich domów - zwłaszcza dla fanów filmu Notting Hill z Hugh Grantem i Julią Roberts - odkąd go obejrzałam, przypomina mi się zawsze fragment, gdy ekscentryczny i ekshibicjonistyczny współlokator granego przez Hugh Granta bohatera, wygląda półnagi otwierając drzwi fotoreporterom.Jedynym mankamentem Londona dla Polaków, zarabiających w złotówkach to przyzwyczaić się do cen w funtach :) no ale cóż wakacje.. Zarabiamy na nie przez caaaały rok :)Z przykrością stwierdziłam, że mój ulubiony sklepik z herbatami, kawką i kolorowymi naczyniami Whittard - jakoś powoli zawiesza swoją "ceramiczną działalność"...A to właśnie w nim zaczęła się moja przygoda z naczyniami w groszki, to z Londynu kilka late temu przywiozłam groszkowy imbryk i filiżanki :)Ale i tak odwiedziłam kilka fajnych sieci jak Cargo, Butlers czy Tiger oraz sklepików ze wszystkim jak miarki kuchenne w kształcie matrioszek, tace w stylu vintage, foremki do lodu w kształcie Titanica, zabawne łyżki do sałatek, foremki do ciastek w kształcie ciastka w stylu emo :) Nawet można uszyć sobie lalę naturalnej wielkości - niesamowite, jakby powiedzieli Brytyjczycy - "cute".
Na Camden Town zawsze wystawia się wiele straganów z jedzeniem, przyprawiającym o rozdwojenie jaźni, bo czy wybrać przyrządzaną w wielkiej patelni smakowitą paellę czy może pysznie wyglądającą tortillę albo stek z argentyńskiej wołowiny? Albo angielskie fish&chips z grubaśnymi frytami? Rodacy tęskniący za polskim jedzeniem mogą skusić się na POLISH BIGOS, PIEROGI lub GOLABKI :) lub hot-dogi z POLISH KIELBASA. Tych dan kilka lat temu nie było - dziś są i kosztują tego nie tylko Polacy :) Obok ciacha też nie przejdzie się obojętnie. na paterach piętrzą się smakowite muffinki, brownie, smażone banany, wielkie ciastka, crumble :)
Zjawiskiem, które przeniosłabym bezzwłocznie do Polski to zwyczaj biesiadowania w parkach, na kocach z dziećmi, z psami, panów w garniturach i kobietek w szpilkach, na leżakach lub na trawniku. Jedzenie lunchu w parku pozwala się wyciszyć :)