Wykonanie
Właśnie dlatego niedawna wyprawa z przyjaciółmi, choć szybka i weekendowa, okazała się niezwykłym odkryciem. Rajdem przez Węgry i
Serbię (z dłuższym popasem w urzekającym Nowym Sadzie, gdzie patyna czasu prawdziwa, a kuchnia powalająca, i to za pieniądze doprawdy niegodne...) dotarliśmy do Sofii, gdzie zostaliśmy podjęci iście po królewsku (dzięki, Agnieszko!!!). Przez cztery dni jedliśmy do nieprzytomności, piliśmy wyborne bułgarskie
wina (tak!) i zwiedzaliśmy do upadłego. To niekonkretne, liminalne położenie Bułgarii na granicy kilku wyrazistych regionów okazało się jej największym skarbem. Otóż bułgarska kuchnia łączy w sobie wszystko, co najpiękniejsze na Bałkanach, w górach i w Turcji. To
kraj fantastycznych owczych i kozich
białych serów (sirene),
słonecznych warzyw, wśród których prym wiedzie
papryka i
pomidory (nawet nasze
malinowe są tylko cieniem tamtejszych...), to
kraj doskonałej
jagnięciny (o której w Polsce tylko pomarzyć, bo w naszych górach owiecki służą tylko jako fotograficzne tło dla ceprów i jako źródło
mleka na z rzadka tylko niefałszowane
oscypki).
Kraj dań tłustych, ale takich, których tłustość jest umiejętnie zrównoważona warzywnym towarzystwem.
Kraj, gdzie choć przez
wieki utrzymywano silną opozycję wobec osmańskiego okupanta, w nieunikniony sposób przeniknęło do jego kuchni wszystko, co najpiękniejsze w kuchni tureckiej: szacunek dla przypraw, temperament i radość gotowania oraz kilka bardzo konkretnych idei kulinarnych, by wymienić tylko kebab (kebabczeta), gotowaną
kawę, baklawę czy wszędobylski
jogurt:
Bułgarzy także
piją ayran, a jedna z najważniejszych bakterii
jogurtowych nie od parady nazywa się lactobacillus bulgaricus . Podobno
jogurt z bulkarikusem udaje się tylko w Bułgarii (nie do końca prawda: przywiozłem kubek
jogurtu i już któryś raz rozmnażam w jogurtownicy - wychodzi świetnie).Last, but not least, Bułgaria jest
krajem znakomitych win. Od czasów komunizmu, który skutecznie masakrował wszelką tradycję i regionalność, a to przecież podstawa dobrego
wina, Bułgaria poczyniła spektakularne postępy.
Wina, które tam piłem, śmiało mogą stawać do pojedynku z najlepszymi
winami Europy Zachodniej czy Nowego Świata. Niestety, w Polsce się ich nie uświadczy: żeby się to opłacało, musiałyby kosztować tyle, co przyzwoite
wina hiszpańskie czy francuskie, a przecież Polak, jak nie jest półsłodkie, nie ma na etykiecie zameczku i napisu "szato", to się nie tknie. A już z Rumunii? Z Bułgarii? Fu, myśmy przecież ze szlachty, z panów, my będziemy pić słodzone kiszonki, które Francuz zleje z dna zalegających mu beczek i sprzeda za bezcen do Polski, bo tam się spyli każde gówno, byleby miało zameczek...Już wracam do tematu, bo mnie ponosi (ale to dlatego, że krew mnie zalewa...). Bardzo ciekawą rozmowę z bułgarskim winiarzem można przeczytać tutaj, a ja wymienię tylko takie lokalne szczepy jak melnik czy mavrud, dające bardzo przyjemne kupaże, a i samodzielnie też się dobrze spisujące.Słowem - Bułgarii mówimy tak! Problem tylko w tym, że nad Wisłą świeci zdecydowanie za mało słońca, by
sałatka szopska smakowała tak, jak tam, a i
papryk odpowiednich, bałkańskich, nie sposób dostać, (znowu: w Polsce klient chce
papryki dużej i lśniącej, więc się bierze byle jakie gatunki, byle duże strąki dawały, pędzi w szklarni na obłąkańczych nawozach, aż się
papryka nadmie i wyda z siebie strąk smakujący jak przestana
woda, za to duży i lśniący - w czym pomaga jeszcze woskowanie...). Skoro więc teraz nadciąga sezon na dni trochę bardziej
słoneczne, korzystajmy z tego ile wlezie, i gdy tylko pojawią się
malinowe pomidory i rodzime
papryki, łapmy się za kuchnię bułgarską.Z Sofii przywiozłem nie tylko zapasy
wina i lutenicy, czyli
paprykowo-pomidorowej pasty, ale też genialne naczynie - gjuwecz. To pękaty gliniany gar, służący do długiego duszenia w niewysokich temperaturach. Gjuwecze (z gjuweczem jak z marokańskim tażinem - to nazwa zarówno naczynia, jak i dania w nim przygotowanego) powinny się kojarzyć z gulaszami, choć są zdecydowanie bardziej warzywne i sos w nich rzadszy. Naczynia te występują w postaci zarówno dużej, rodzinnej, jak i miniaturowej, gdzie porcję przygotowuje się dla jednego biesiadnika i serwuje się mu danie w gorącym, glinianym naczyniu.
Do tej potrawy gliniany gar - jeśli nie gjuwecz, to jakikolwiek inny - nadaje się idealnie: glina nie tylko doskonale utrzymuje temperaturę, ale też chłonie a
potem oddaje wilgoć. Ale jeśli nie masz takiego cuda pod ręką, możesz użyć naczynia żeliwnego, czy po prostu dużego gara z pokrywką, który możesz wstawić do piekarnika (nie ma plastikowych rączek). Danie wymaga trochę czasu, ale w zamian dostaje się sycący, smakowity i pełnowartościowy posiłek dla dużego stada gości lub członków rodziny - albo porządne zapasy na kilka dni, bo gjuwecz łatwo odgrzewać.
Poniższy przepis rozpisany jest na duży gar, ale jeśli chcesz przygotować danie w indywidualnych naczynkach, po prostu rozdzielaj do nich składniki po równo :) Poniższe proporcje nakarmią 5 osób.
Potrzebujesz:500-600 g dobrej
wieprzowiny - użyj
łopatki albo
karkówki, poproś o wybranie ładnego, nie za tłustego kawałka. Dlatego właśnie
mięso fajnie jest kupować w małych masarniach, a nie w hipermarketach - albo 500-600 g
piersi z kurczaka, jeśli wolisz wariant bardziej fit. To będą jakieś 4 filety. Jeśli możesz, użyj
kurczaka zagrodowego. Gjuwecz na
wieprzowinie będzie bardziej charakterny, ale w Bułgarii serwuje się i taki, i taki rodzaj.5
papryk - czerwonych i żółtych. Lepiej wybrać żółte, polskie
papryki niż te okazałe, importowane frankensztajny.2 nieduże
cukinie - im mniejsza
cukinia, tym smaczniejsza. Polski przesąd, że
cukinia powinna być duża, ma podłoże co najwyżej freudowskie, na pewno nie kulinarne.2
cebule, a lepiej 5-6
dymek1/2 główki
czosnku200 g
białego ryżukawałek białego bułgarskiego
sera owczego sirene - "
ser owczy typu bułgarskiego" można w Polsce kupić, ale jeśli nie dostaniesz, postaraj się o dobrą
bryndzę . Nada się też
feta - tylko prawdziwa, owcza, a nie wynalazki
polskich mleczarzy o wdzięcznych nazwach udających słowo "
feta".3 łyżki czubricy - to najbardziej podstawowa bułgarska
przyprawa sporządzana na bazie cząbru górskiego. Dostaniesz ją w dobrych sklepach z
przyprawami, a jeśli nie dostaniesz, użyj cząbru2-3
liście laurowesól,
pieprz0,5 l
bulionu warzywnego, najlepiej domowegotrochę
oliwyopcjonalnie: kieliszek
białego winagjuwecz (albo inny gar do duszenia, najlepiej gliniany) i patelnię
Mięso pokrój na kawałki wielkości kęsa. Posyp
pieprzem i łyżką czubricy i zostaw na chwilę. Tymczasem poszatkuj
czosnek i
cebulę. Rozgrzej patelnię z odrobiną
oliwy (potrzebna będzie tylko do podsmażenia
cebuli,
potem dodamy
wieprzowinę, która dostarczy wiele własnego tłuszczu. Jeśli robisz gjuwecz na
kurczaku, możesz użyć trochę więcej
oliwy, ale nie musisz :) ). Wrzuć
czosnek i
cebulę, a jak się przesmaży -
mięso.Najlepiej smażyć partiami - 600 g
mięsa (oraz
czosnek i
cebulę) podziel na dwie porcje. Inaczej temperatura na patelni spadnie i
mięso zacznie się gotować we własnych sokach, a nie smażyć. W efekcie zamiast kruchych kęsów dostaniesz wieprzową gumę do żucia.Wymieszaj z
cebulą i
czosnkiem, ale
potem już mieszaj zbyt intensywnie, niech się kawałki lekko zrumienią,
potem odwróć i podsmaż je z drugiej strony. Tylko 3-4 minuty, żeby
mięso się ścięło (chcemy zamknąć
pory, żeby w środku zostało miękkie). Zawartość patelni wrzuć do gara.
Paprykę pokrój na kawałki - nie za duże, nie za małe.
Cukinię obierz i ciachnij wzdłuż na pół, każdą połówkę jeszcze raz na pół, a
potem w poprzek na mniej więcej centymetrowej grubości cząstki. Do gara.Niektóre szkoły każą
paprykę i
cukinię uprzednio również podsmażyć - usunie to z nich część
wody. Ja zostawiam surowe, żeby wszystko dusiło się w
warzywnym soku, ale jeśli chcesz, wrzuć je na patelnię, na której smażyłeś
mięso.
Potem będzie trzeba trochę więcej
bulionu.
Pomidory obierz ze skóry (wytnij szypułki, natnij skórę na krzyż, wrzuć do miski, zalej wrzątkiem, po chwili zalej zimną
wodą - skóra sama zejdzie) i poszatkuj na kawałki. Do gara, razem z
sokiem, który wypłynie przy krojeniu. Wsyp do gjuwecza resztę czubricy,
liście laurowe,
sól i
pieprz (ja do gjuwecza z
wieprzowiny dodałem też trochę
szałwii - bardzo fajny efekt). Wlej
bulion tak, żeby zalać składniki do ok. 1/3 wysokości naczynia (jeśli podsmażałeś
paprykę i
cukinię, nawet trochę więcej). Możesz też wlać trochę
białego wina.Przykryj gjuwecz i wstaw do zimnego piekarnika . To ważne - glinianym naczyniom nie wolno fundować szoku termicznego. Trzeba je rozgrzewać razem z piecem, inaczej mogą nie wytrzymać. Nastaw go na 180-200 stopni i zostaw na 2 godziny.Po 2 godzinach sprawdź, czy nie wygotował się cały płyn (marne szanse, że tak się stanie, pewnie będzie go aż za dużo - ale jeśli gjuwecz wypije wszystko, dolej jeszcze troszkę
bulionu). Wsyp na wierzch
ryż, który ugotuje się w sosie - lekko go wmieszaj w potrawę. Przykryj i zostaw jeszcze na 20 minut do pół godziny. Po tym czasie
ryż będzie gotowy. Jeśli gjuwecz ciągle jeszcze pływa w wodzie (powinien w nim być dość wodnisty sos, ale tak w sam raz. Jeśli płyn sięga do samej góry naczynia, jest go za dużo) - zostaw na chwilę odkryty w piekarniku.
Na koniec posyp startym
owczym serem, przykryj i zostaw jeszcze na chwilę, żeby
ser się roztopił. Wjeżdżaj na stół całym garem (pamiętaj tylko o drewnianej podstawce i rękawicach kuchennych, bo glina nagrzeje się jak piekło).Hint:Przed dodaniem
sera można jeszcze wbić na wierzch
jajka (po jednym na biesiadnika) i przysypać
serem. Kilka minut w przykrytym gjuweczu, nawet już po wyjęciu go z piekarnika, wystarczy, żeby
jajka pięknie się ścięły.Idealna rzecz na długie biesiadowanie, bo glina będzie utrzymywać ciepło przez naprawdę sporo czasu. Bułgaria jest piękna, po prostu :)
Wpis bierze udział w akcji: