ßßß
Savannah jest jednym z najstarszych miast w USA, przez co też ma dużo historycznych budynków i wcale nie ma wieżowców. Jest to nie duże miasto, zupełnie inne niż nowoczesna Atlanta; trochę przypomina Europejskie miasteczka. Od razu rzucają się w oczy przepiękne drzewa! Są dosłownie wszędzie i sprawiają że Savannah ma bardzo specyficzny klimat. Myślę że to też dlatego jedną z głównych atrakcji są tutaj wycieczki w poszukiwaniu duchów… W historycznym centrum znajdują się cmentarze, które jeszcze potęgują tajemniczość i lekką straszność tego miejsca. Są tutaj również liczne parki, oraz skwery z pomnikami oraz fontannami. Jako ciekawostka, park z białą fontanna to park w którym zaczyna się film Forest Gump!























Już po kilku minutach chodzenia jesteśmy cali mokrzy… Mimo iż w Savannah jest ten sam klimat co w Atlancie, to przez obecność oceanu jest dużo bardziej wilgotno i często przechodzą burze (łapie nas jedna, którą przeczekujemy w pubie, pijąc pyszne lokalne piwo).Po zwiedzaniu dzielnicy historycznej, idziemy na nadrzeczna promenadę. Centrum Savannah leży nad rzeką, nie bezpośrednio nad brzegiem oceanu. Promenada naprawdę jest bardzo urokliwa, stare budynki, bardzo dużo ludzi, wszyscy są zadowoleni






Znajdujemy wielki sklep ze słodyczami, ale nie kupujemy nic tylko idziemy na kolacje na owoce morzaKażda restauracja na bulwarze proponuje właśnie takie specjały – i dobrze, bo w końcu jesteśmy nad rzeką i nad oceanem. Ja decyduje się na raki, podane z masłem rakowym, pikantnym ryżem (niestety raki były bardzo male i nie wiele było w nich mięsa :(), inni biorą rybę, która oczywiście amerykańskim sposobem jest smażona w panierce i podana z frytkami, ale widać że jest smaczna i świeża. Na deser wybieramy się jeszcze do słynnej lodziarni Leopold – która jest znana nie tylko z pysznych lodów, ale również z tego że bywali w niej sławni ludzie (udokumentowane zdjęciami na ścianach).




Svannah (może ze względu na atmosferę miasta) ma spora wyższą szkołę artystyczna i to z niej właśnie pochodzili nasi gospodarze… Jedna dziewczyna była znajomą z dzieciństwa mojego znajomego który wybrał się ze mną na ta wycieczkę, i to właśnie ona zaproponowała że możemy u niej przenocować. Cóż od początku spodziewałam się ze to nie będzie najbardziej komfortowa noc, no ale w sumie jedną noc to można niby przenocować praktycznie byle gdzie… Była już 2ga w nocy, po ciężkim dniu (byłam kierowcą) byłam po prostu zmęczona, dostałam kanapę w salonie i myślałam ze dam rade spać… ale niestety, okazuje się że będąc alternatywnym artystą trzeba pracować w nocy, a komponowanie strasznej muzyki do horrorów obowiązkowo musi być robione wtedy kiedy zmęczeni goście śpią na kanapie w salonie 😀 W końcu znalazłam jakiś wolny pokój (oczywiście pokój był nie używany, gdyż wszyscy razem spali na materacach rozłożonych w salonie), gdzie mogłam spokojnie się wyspać.No ale kolejny dzień mieliśmy spędzić na plaży! 😀 Wstaliśmy nie tak rano, ale od razu wyruszyliśmy nad ocean na Tybee Island. Tam śniadanie, w typowej amerykańskiej śniadaniarni – dla mnie omlet z krewetkami i warzywami i tradycyjnymi grits – kasza manna, którą tutaj wszyscy uwielbiają.Plaża sama w sobie jest zwykła plaża, woda nie jest tez jakaś super (po za tym ze jest ciepła), no ale w końcu to ocean!Cały dzień zdecydowanie był udany, mimo ze trochę zbyt mocno opaliłam sobie plecy i co ciekawe na plaży nie było pryszniców!




Zmęczeni wróciliśmy do Atlanty późnym wieczorem!Zdecydowanie weekend był super (mimo kilku koszmarków :p)