Wykonanie
W ostatnim
poście napisałam, że wyruszyliśmy do Kioto RANO. To był żart- nie wstaliśmy tak wcześnie i na miejscu byliśmy dopiero koło 14. Jechaliśmy dwoma pociągami- razem z nami przesiadał się pewien starszy pan, który tak, jak ja miał na szyi analoga. Widać, że stare aparaty zbliżają, bo po małej pogawędce zrobił nam kilka zdjęć.
TUTAJ znajduje się cała galeriaSama przyjechałam do Japonii zaopatrzona w zapas filmów, ale wywołam je dopiero po powrocie. W Kioto mieliśmy mnóstwo momentów, które „zasługiwały na analoga”, więc nie
mogę się doczekać, kiedy w końcu je zobaczę. Chociaż nie, nie chcę myśleć o powrocie!Ponieważ ciągle chodziliśmy niewyspani, przysnęliśmy na chwilę w pociąfu i naprawdę nie wiem jakim cudem obudziłam się na chwilę przed naszą stacją. Z dworca odebrały nas Nana i jej starsza siostra Saho, zostawiliśmy torby w domu i wyruszyliśmy w
drogę.
Mieliśmy ogromne szczęście, bo ten dzień był ostatnim dniem iluminacji w świątyni Kiyomizudera, więc właśnie to miejsce stało się naszym głównym celem.Na samym początku wybraliśmy się jednak do Fushimiinari. Jest to miejsce, które najbardziej słynie z korytarza zrobionego z
bram torii ciągnących się nawet przez 4 kilometry. My przeszliśmy tylko jeden fragment- ten zaczynający się na samym dole mapy. Na każdej bramie wypisane jest nazwisko sponsora i rok, w którym brama powstała. Niesamowite są te czerwienie Kioto i naprawdę żałuję, że zdjęcia z mojego aparatu nie oddają tego w całości.
Wychodzą z Fushimiinari zjedliśmy taiyaki, czyli
ciastka w kształcie rybek z nadzieniem ze słodkiej
fasoli- kiedyś mi nie smakowały, teraz je uwielbiam. Filip spróbował szaszłyków z
kurczaka- yakitori. Uwielbiam te stoiska z jedzeniem na ulicach, na szczęście zawsze można je znaleźć w okolicach świątyni, albo podczas festiwalu.
Na każdym kroku spotykaliśmy
panie noszące kimona, w większości
młode dziewczyny. Wszystkie były naprawdę przepiękne, aż nie mogłam się napatrzeć. Zostałam więc fotografem kimon ;)
Kolejnym punktem naszej wycieczki była świątynia Kiyomizudera. Dotarliśmy tam jeszcze przed zmrokiem i iluminacjami, więc spacerowaliśmy po urokliwych uliczkach i próbowaliśmy różnych słodkości, którymi częstowali nas sprzedawcy. Zaczęliśmy od
lodów o smaku zielonej
herbaty, które absolutnie uwielbiam i tak, mogłabym jeść je codziennie. Maccha jest cudowna i lubię ją w każdej postaci, nawet czekoladowej.
Tak wyglądał nasz spacer. Było tak pieknie, że aż ciężko było mi uwierzyć w to, że jestem w tak niesamowitym miejscu. Tak daleko od domu, tak bardzo zakochana w tym, co miałam przed oczami.Same iluminacje- bajka. Byłam w Kiyomizudera w ciągu dnia, ale to miejsce po zmroku jest nie do opisania. Czerwony kolor świątyni,
granatowe niebo i różowe śliwy.
Magia.