Wykonanie
Kolejne warsztaty kulinarne, w których
brałam udział, tym razem w restauracji indyjskiej Ganesh .Kuchnią indyjską zachwyciłam się jakiś czas temu, bywam w kilku restauracjach
indyjskich w
Krakowie, lecz Ganeshu jeszcze nie odwiedziłam, więc propozycję warsztatów akurat w tej przyjęłam z entuzjazmem.Pierwsze moje wrażenie po wejściu do lokalu było takie, że się pomyliłam i nie jest to restauracja indyjska, bo do tej
pory kojarzyły mi się te miejsca z bogactwem kolorów, a tutaj styl piwniczny i powiedziałabym nawet nowocześnie elegancki, czyli z elementami metalu i szkła.Lokal ogromny, z zakamarkami i ciekawymi miejscami, jak np. miejsce położone wyżej, do którego wchodzi się po schodkach i w dodatku ukryte za zasłonami. Na warsztaty została wybrana największa z sal z ciekawymi
ramami rozwieszonymi na ceglanych surowych ścianach i bliskością kuchni.Ganesh to
sieć restauracji, jest ich 8 w pięciu miastach Polski i każda jest w innym stylu - ma to obrazować różnorodność kultury indyjskiej.Warsztaty prowadził sam właściciel Tapinder Sharma, który nie tylko przygotowywał dla nas potrawy, ale i dużo nam opowiadał o swoim życiu (mieszka od 20 lat w Polsce) i kuchni indyjskiej.Na uwagę zasługuje fakt, że kuchnia w Ganeshu oparta jest na tradycyjnych recepturach i oryginalnych składnikach, a
przyprawy są sprowadzane z Indii.Tyle tytułem wstępu, a teraz o warsztatach.Na pierwszy warsztatowy ogień poszedł farsz ziemniaczany z
zielonym groszkiem do nadziania samosów. Farsz przygotował prowadzący, a my dostaliśmy po kawałku samosowego ciasta i naszym zadaniem było zrobić z niego kieszonkę, a
potem ją tym farszem wypełnić. Ciasto najpierw trzeba rozwałkować na bardzo cienki długi placek, a
potem skleić wg instrukcji, co okazało się wcale nie takie proste i każdemu z nas samosy wyszły inne, ale w końcu w kuchni nie chodzi o taśmową produkcję, czyż nie?Instrukcja jak lepić:Tutaj moje stanowisko pracy oraz samosy surowe i po usmażeniu:
Następnym daniem przygotowanym w trakcie warsztatów był sos na bazie
szpinaku (
szpinak to bardzo popularne warzywo w Indiach) z
kurczakiem, podawany z
ryżem i
chlebkiem naan. Najbardziej zadziwiło mnie używanie chochli do mieszania sosu, nie spotkałam się dotąd z takim jej wykorzystaniem;)Chlebek znów przygotowywaliśmy sami, każdy na swoim stanowisku. Z
ciastem była fajna zabawa, bo najpierw się go rozgniata na blacie zwilżywszy palce
oliwą, a
potem przerzuca z jednej dłoni na drugą, co średnio zgrabnie nam wychodziło. Ale zgrabnie czy nie zgrabnie liczy się efekt, a ten był w pełni zadowalający - nasze
chlebki wyszły pyszne!Pieczone były w tradycyjnym piecu tandoor.A tutaj moje
chlebki - surowy i upieczony w towarzystwie całego dania:
Mimo, że to wyrób pszeniczny, a ja unikam pszenicy, to jednak na
chlebki naan zawsze się skuszę podczas wizyty w indyjskiej restauracji, więc i tym razem nie mogło być inaczej:)W międzyczasie popijaliśmy lassi: czyste i z
mango (pyszne, ale słoooodkie bardzo), a na końcu kto chciał mógł skorzystać z malowania dłoni henną. Ja się nie skusiłam, ale chętnych było sporo.To były bardzo udane warsztaty i fajnie spędzony czas, a restaurację na pewno odwiedzę nie raz, do czego i Was zachęcam:)