ßßß Cookit - przepis na Jak się zdrowo odżywiać i dlaczego to nie jest takie proste?

Jak się zdrowo odżywiać i dlaczego to nie jest takie proste?

nazwa

Wykonanie

Nad napisaniem tekstu o moich refleksjach i doświadczeniach dotyczących tzw. zdrowego odżywiania myślę od grudnia, jeśli nie wcześniej.
Jak widzicie, trochę to trwało. W którymś momencie stwierdziłam, że chciałabym w nim zawrzeć wszystkie moje przemyślenia w temacie zdrowego odżywiania z ostatniego co najmniej roku. I wyszło na to, że chyba się nie da, bo się pogubiłam w treści;)
Trochę więc uporządkowałam i będzie tak jak jest.
Każdy kto wchodzi na drogę tzw. zdrowego odżywiania musi liczyć się z tym, że w pewnym momencie zacznie zadawać sobie pytanie: to co w końcu mam jeść??? Chyba, że przeczyta jedną (albo nawet kilka) książek promujących jakąś konkretną dietetyczną opcję i uzna, że to co tam podane to święta i najprawdziwsza jedyna prawda. Wtedy nie ma problemu, trzyma się tego i odpiera wszelkie zarzuty że może to nie jest tak do końca.
Taka sytuacja jest niezwykle komfortowa, bo nie ma się wątpliwości i wiadomo czarno na białym co jeść należy lub wolno. Zwłaszcza jeśli podane jest to z wielkim przekonaniem i na podstawie licznych badań.
Niestety, mnie dotąd żadna jedna jedyna opcja w kwestii zdrowego odżywiania (i nie tylko tego) nie zadowoliła, chociaż bym chciała, nie powiem.
Myślę też, że wiele (większość?) osób ma podobnie i szuka to tu, to tam i raz przeczyta artykuł o zdrowotności mięsa i nabiału, albo strączków i tofu, by za chwilę dumać nad innym, który zaleca tylko warzywa i owoce (w dodatku najlepiej w wersji raw) lub nad piramidą, której podstawą są produkty pełnoziarniste, której to piramidy twórcy nie liczą się zupełnie ze zdaniem np. Davisa czy innych przestrzegających przed pszenicą i glutenem.
Siedzi więc i czyta taka osoba i coraz bardziej głowa ją boli. Co jeść, co jest zdrowe w takim razie i zasadnicze pytanie: kto ma rację ? Bo każda z tych żywieniowych opcji ma argumenty i każda uznaje, że jest najlepsza i najwłaściwsza.
Czy jest więc coś, na czym można się bezpiecznie oprzeć i zaufać, że na pewno nam będzie służyć?
Ja, jak wcześniej wspomniałam, nie znalazłam.
Oczywiście mam na myśli to, jakie produkty są dla nas zdrowe i co należy jeść konkretnie, nie mówię tutaj o ogólnych zasadach zdrowego odżywiania, których nadal się trzymam (choć nie rygorystycznie) i raczej nie mam w stosunku do nich większych wątpliwości.
I wychodzi na to, i coraz bardziej się skłaniam w to wierzyć, że nie tylko nie ma jednego stylu żywienia, jednej diety dobrej dla każdego, ale nie ma nawet jednego produktu, który każdemu z nas przyniesie korzyść w postaci dobrego samopoczucia i zdrowia.
Jestem coraz bardziej pewna, że nie ma czegoś takiego; że ani jajka, ani rośliny strączkowe, mięso, kasze, zieleniny czy orzechy, ani cokolwiek innego uchodzącego za zdrowe, takie dla każdego z nas nie jest lub nie musi być.
I że, niestety, każdy z nas musi sobie zadać trud (?) poszukania i przetestowania różnych produktów i opcji żywieniowych i dopasowania ich nie tylko do swojego organizmu, ale i do aktualnego zdrowia i trybu życia, co nie jest stałe przecież i raz na zawsze.
W związku z tym, tak mi się wydaje i tego się teraz trzymam, nic w naszym menu nie jest na wieki wieków i już do śmierci i w dodatku takie samo jak u sąsiada.
Takie mam przekonanie.
Wychodzi też na to, że chyba (a raczej na pewno) nadużywa się słowa "zdrowe" i sama się do tego przykładam/łam wiele razy, począwszy od nazwy mojego bloga;)
Nawet myślałam czy by nie wrócić do pierwszej nazwy, która brzmiała "Kuchnia Sowy". Po prostu kuchnia, a nie zdrowa, bo ona zdrowa nawet nie zawsze dla mnie jest, hehe.
Pytanie, które sobie postawiłam w związku z powyższymi rozważaniami brzmiało tak: jak w takim razie do tej pory podchodziłam do kwestii zdrowego odżywiania, z czego wynikały zmiany w mojej diecie, odrzucanie jednej opcji i przechodzenie do innej? Na czym się opierałam?
No właśnie, teraz jak nad tym myślę, to sprawa przedstawia się tak: czytam, biorę udział w szkoleniach, warsztatach, oglądam filmy itp., czyli zdobywam wiedzę, z tego wyciągam wnioski dla siebie, z których wynika, że jakaś opcja przemawia do mnie bardziej logicznie/racjonalnie/mentalnie niż inna, pasuje mi po prostu, uznaję, że w tym momencie jest dla mnie/może być dobra, więc wprowadzam ją w życie.
A jak wprowadzam z wiarą, że to mi służy (jest dla mnie dobre), to najczęściej mi to smakuje.
Czyli jest tak: coś uznaję za dobre ---> smakuje mi ---> przyjmuję, że to mi służy. Koniec.
Tylko, że nie zawsze tak jest, że koniec i wszystko ok. i z tego nie zdawałam sobie sprawy i myślę, że wiele osób tak ma lub może mieć.
Co to znaczy, że nie zawsze tak jest i skąd mam o tym wiedzieć?
O tym, że dany produkt niekoniecznie jest korzystny dla naszego organizmu nasze ciało nas informuje. Czasem głośno, wręcz krzyczy, ale najczęściej ciszej. I my do tego ciszej się tak przyzwyczajamy, że uznajemy to za część naszej egzystencji. Przestajemy zwracać na to uwagę i wiązać z czymkolwiek. Tak mam i już, w końcu większość osób tak ma, bo jak się żyje, zwłaszcza w takich warunkach jakie sobie w dzisiejszym świecie fundujemy (zatrute powietrze, woda, sztuczność na każdym kroku, na czele z pożywieniem itd.), to trudno czuć się fantastycznie, nieprawdaż?
A jak ten nasz organizm nas informuje? Ano np. rodzajem (za przeproszeniem) kupy, którą codziennie (?) wydalamy. Czy wiele osób ma zwyczaj przyglądania się zawartości muszli klozetowej? Czy zwracamy uwagę na to, że dzisiaj był z tym problem większy, a wczoraj przeleciało i chlupnęło? Dopóki nie przybiera to formy ekstremalnej np. biegunki, która przykuwa nas do sedesu, dopóty niespecjalnie uważamy, że coś jest nie tak. Zresztą, nawet jak mamy biegunkę, to traktujemy ją z reguły tak: coś mi zaszkodziło, strułam się, było nieświeże, trzeba coś łyknąć na zatrzymanie i tyle.
Tymczasem rodzaj stolca bardzo mocno koreluje z tym, co jemy, jak to przyswajamy i czy nam to służy.
Polecam ciekawy post na ten temat u Pepsi. Mało się o tym mówi, albo w ogóle.
Kupa to jedno, a drugie to nasze samopoczucie. Widzę u siebie zmiany (a właściwie to jedną główną) w samopoczuciu od czasów kiedy żywiłam się byle jak i głównie słodkim, białym i zimnym. Ta zmiana jest dość wyrazista (o tym jeszcze napiszę, ale nie tym razem, bo za dużo tego jak na jeden post by było), co nie znaczy, że tak od razu była dla mnie zauważalna.
Nie, uświadomiłam ją sobie dopiero jak zaczęłam mocniej nad tym debatować.
Natomiast do niedawna nie wczuwałam się w siebie aż tak, żeby zaobserwować te mniejsze sygnały mojego organizmu, albo nie łączyłam ich z odżywianiem. Bo jakże to tak, że jem zdrowo, a coś mi na twarzy czasem wyskakuje i swędzi (pewnie od kremu), albo czuję lekki dyskomfort w ciele, albo gdzieś mnie gniecie i czasem nawet nie bardzo wiem gdzie?
Sygnały, których nie wiązałam z moim odżywianiem i też niespecjalnie się nimi przejmowałam. Ot, taki lekki dyskomfort, a gniecie, bo żyję, jak umrę, to gnieść przestanie, a poza tym co to za gniecenie, to normalka, każdy tak ma.
A szczególnie jak mi smakowało jakieś danie, to tych subtelnych sygnałów zupełnie nie czułam. Bo może zaprzeczały temu, że zdrowe, że smakuje, to jak to możliwe, że jednak niezbyt dobre dla mnie?
Często jest też nawet tak, że te objawy ze strony organizmu są mocne i odczuwalne, a jednak przechodzimy nad nimi do porządku dziennego nie wiążąc ich z dietą, albo uważając, że to jakaś choroba, a nie nieodpowiedni dla nas produkt, czy wręcz cały nasz styl odżywiania.
Co jeszcze mogą powodować produkty, które nasze ciało odrzuca?
Przybieranie na wadze lub problemy z jej zrzuceniem, mimo teoretycznie zdrowego i ilościowo odpowiedniego odżywiania! To temat odrębny, o którym chciałabym kiedyś napisać obszernie, bo od lat ten temat jest blisko mnie, bo od lat też wielu moja córka ma z tym problem (a z nią i ja w jakimś sensie).
I do niedawna ja sama uważałam, że problem ma, bo się źle odżywia (czyli nie tak jak ja), a od roku gdzieś (dopiero!) przestało mi się cokolwiek w tej jej nadwadze zgadzać. Wszystkie teorie na ten temat wzięły w łeb, począwszy od teorii, że musiałam fatalnie ją żywić w dzieciństwie.
I spotykam coraz więcej osób z takim problemem. Równanie: mniej jeść, odrzucić słodycze i inne tuczące produkty i więcej ćwiczyć = zrzucenie wagi okazuje się nie sprawdzać u coraz większej ilości osób. Choć dalej powszechnie się uważa, że tak to działa i nie ma dyskusji. A jak nie działa to znaczy, że się objadasz i tyle.
Ale o tym kiedy indziej.
Jak sobie uświadomiłam, że temat jest ciekawy i warto go drążyć zaczęłam się bardziej przyglądać reakcjom mojego ciała i być bardziej wrażliwa na te, nawet niewielkie, sygnały. I dochodzę do ciekawych spostrzeżeń, że to co uważałam (czy też się uważa powszechnie) dotąd za zdrowe może takie dla mnie wcale nie być.
Kilka dni temu trafiła w moje ręce (to na pewno nie-przypadek) książka, dzięki której mam nadzieję znaleźć odpowiedzi na pytania: co mi służy, a co mniej lub wcale?
Ta książka to "Plan" Lyn-Genet Recitas.
Na razie jestem w trakcie studiowania i przygotowywania się do proponowanego przez nią 20-dniowego testu. Zamierzam przeprowadzić go w maju.
Co nie znaczy, że tylko ta książka (a raczej test przez nią proponowany) dostarczy takich informacji. Dostarczyć ich może uważne wsłuchiwanie się w siebie i eliminowanie pokarmów, po których reakcja organizmu jest widoczna. Bez względu na to jak bardzo je lubimy, jak bardzo nam smakują i jak dobrą mają opinię.
Jeśli oczywiście wierzycie w tę całą teorię, że nie ma produktów absolutnie i bezwzględnie zdrowych dla każdego i jest to sprawa bardzo indywidualna.
Przygotowuję kolejny post o tym jak ewoluowała moja dieta, jak teraz wygląda i co się ostatnio w mojej kuchni zmieniło. A zmieniło się sporo i to trochę na przekór przyjętym zaleceniom.
Post wkrótce, a teraz czekam na Wasze refleksje, doświadczenia i uwagi.
Źródło:http://zdrowa-kuchnia-sowy.blogspot.com/2015/04/jak-sie-zdrowo-odzywiac-i-dlaczego-to.html