Wykonanie
Nigdy nie byłam chuda, ani nawet szczupła, ale naprawdę gruba zrobiłam się w okresie dojrzewania.Na zastosowanej wówczas diecie kopenhaskiej (totalny bezsens i że też wciąż jeszcze, w dobie tak powszechnie dostępnej informacji, trafiają się tacy, którzy się na nią nabierają) schudłam 10 kg (z 72 do 62).Po zaliczeniu joja, będąc już na studiach, wpadłam w fazę bulimiczną i moja waga znowu uplasowała się w granicach 60 kg.Tuż po wyjściu za mąż zaczęłam ponownie tyć - tym razem dobiłam do 75 kg.Odchudziła mnie ciąża (tak, tak - moje nienarodzone jeszcze dziecię nie chciało grubej
matki tak bardzo, że przez 4 miesiące nie pozwoliło mi jeść nic ponad
marchewkę,
brzoskwinie i galaretę). W ciąży schudłam więc 6 kg i trzymałam stosunkowo niską wagę do końca okresu karmienia piersią.Po czym, w jakieś 2 lata, rozrosłam się do rozmiaru 48 i wagi 90 kg.Rozpoczęłam dietę 1000 kcal (kolejny niewypał) na której schudłam wprawdzie 31 kg, ale która zredukowała mój metabolizm praktycznie do
zera i niemal doprowadziła mnie do śmierci głodowej (pod koniec diety prawie nic nie
jadłam, bo już wypicie
jogurtu jednego dnia wieczorem, na drugi powodowało skok wagi o cały kilogram).Efekt?Czarna rozpacz, beznadzieja i gigantyczne jojo, które dokumentnie złamało moje poczucie własnej wartości i siłę woli w ten sposób, że uznając, że się NIE DA i szukając pocieszenia w słodyczach, przez 11 kolejnych lat osiągnęłam... prawie 1 , 5 m w biodrach i... tak... 125 kg wagi!Zrobiłam się ciężko chora fizycznie - z trapiącym mnie całym szeregiem różnorodnych dolegliwości oraz psychicznie - wskutek uzależnienia od słodkiego.Opamiętanie przyszło znienacka, kiedy pewnego dnia na mojej drodze stanęło lustro (przedmiot od lat omijany szerokim łukiem) i widniejące w nim nagie blond monstrum opasane dziesiątkiem tirowych opon sadła...Spojrzeliśmy sobie w oczy - ja jemu z przerażeniem - ono mi - z pogardą...Tego dnia, z szoku, którego doznałam, przestałam jeść ciałem, a zaczęłam głową. W 15 miesięcy schudłam 68 kg i z bezkształtnych worów w rozmiarze 60 wskoczyłam w ubrania - rozmiar 36/38.I byłoby (a było!) pięknie, gdyby, jak to bywa w życiu, 3 lata później nie dopadł mnie kryzys.Dla nałogowca, nieważne czy tego od
słodyczy, czy hazardu, kryzys, a zwłaszcza taki, który wywraca jego świat do góry nogami, po czym jeszcze sobie po nim poskacze, to moment prawdziwej próby charakteru.Moja skończyła się porażką - półtora roku codziennych, kompulsywnych szprycowań
ciastkami,
lodami i
czekoladą = 32 kg w górę + depresja.Podniosłam się jesienią.I od 21 września znowu mam kontrolę nad swoim życiem.:)I ciałem.:)I - aktualnie - 13 kg mniej.:)I - kolejne "i" - mimo bez wątpienia ogromnej
wiedzy i doświadczenia w temacie dietetyki redukcyjnej, dzięki którym potrafię skutecznie i miło chudnąć, wciąż niezałatwiony problem z emocjami, przez co o mały włos a zaprzepaściłabym wszystko, co dotychczas osiągnęłam.Może dzięki temu, że już wiem, gdzie tkwi źródło tego problemu, tym razem uda mi się pokonać go na dobre?Wierzę, że pomoże mi w tym ten blog.:)PS. Jeśli jest na sali jakiś entuzjasta matematyki, może zechce się pokusić o podsumowanie moich zmagań z wagą. Choć muszę dodać, że w rzeczywistości i tak pomyli się o jakieś 20 kg, których nie uwzględniłam opisując całą tę swoją wagową historię, z racji tego, że gubienie ich i nabieranie nie odbywało się w żadnych spektakularnych okolicznościach, tylko ot, tak, po prostu.