Wykonanie
Powinnam chyba na swoje potrzeby ustanowić nowe powiedzenie: co masz zrobić jutro, zrób dziś, bo
potem i tak nie będziesz
mieć czasu🙂 Blogowanie odkładałam na mój polski urlop zakładając, że
będę mieć dużo wolnego czasu. Uhmm. Kto jeździ na urlop do domu wie, że z tym wolnym czasem bywa różnie.Cofam się dziś pamięcią jakiś miesiąc wstecz, by zabrać Was na wirtualną wycieczkę nad najsławniejsze jezioro z potworem w tle😉 Bardziej jednak niż samo Loch Ness fascynują mnie jego okolice, niezwykle zielone wzgórza i doliny, tajemnicze lasy wyściełane mchem tak zielonym i gęstym, że wydaje się jakby ktoś zaszalał z fotoszopem. A dookoła cisza i pustka.Jeśli również lubicie takie klimaty, to zapraszam🙂
Na wyprawę wzdłuż Loch Ness wybraliśmy się w pewien całkiem
słoneczny poranek. Do Inverness towarzyszyła nam piękna pogoda, ale w Drumnadrochit gdzie rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę, pogoda weszła w tryb szkocki i tak już nas zostawiła prawie do końca. Od jakiegoś czasu pogodą już przestaliśmy się przejmować, zwłaszcza, że czasem okazuje się, że im gorsza tym ciekawiej. Po raz pierwszy też nie wędrowaliśmy sami. Towarzyszyli nam
Dori i Kelvin – w takim składzie, żadna pogoda nie mogłaby nam popsuć humorów.22-kilometrowa trasa z Drumnadrochit do Invermoriston wiedzie wzdłuż Loch Ness na dwa sposoby. Można przejść ją dolnym szlakiem przez las, lub górnym szlakiem, częściowo przez las, częściowo piękną trasą z
widokiem na jezioro. Wybraliśmy górną trasę i myślę, że był to całkiem niezły pomysł. Jest to jedynie mały fragment Great
Glen Way, która ciągnie się od Inverness do Fort William przez 117km.Wyruszamy z parkingu przy informacji turystycznej w Drumnadrochit. Tutaj swój początek ma wiele szlaków, stąd parking pełen jest samochodów. Posilamy się jeszcze przed
drogą pysznym
ryżem z warzywami przygotowanym przez Kelvina i domowymi frytkami, które choć miękkie i zimne po ponad trzygodzinnej jeździe samochodem nadal smakują jak niebo w gębie i jesteśmy gotowi do
drogi.Większość trasy po prostu delektuję się chodzeniem, rozmową i naturą. Fragment trasy wiedzie przez przepiękny, ciemny, tajemniczy las. Ziemia pokryta jest grubą warstwą zielonego mchu, który w przebijających przez konary drzew promieniach światła, wygląda wręcz fluorescencyjnie.
Szlak jest bardzo prosty. Ma kilka podejść pod górkę, ale poza tym spory kawałek wiedzie asfaltową
drogą lub szeroką ścieżką przez las. Jedynie długość może nastręczać trudności, choć przyznam, że taką trasą mogłabym iść i 35km bez większego zmęczenia. A może to dobre towarzystwo sprawiło, że w ogóle nie odczułam tych 25 kilometrów?
Loch Ness jest długie i wąskie, bardziej przypomina szeroką rzekę aniżeli jezioro. Jeśli jednak spodziewacie się czegoś spektakularnego na słowa Loch Ness, możecie się nieco zawieść.
Widoki są piękne, dookoła cisza i spokój, ale to nadal tylko jezioro. Bardziej niezwykłe wydają mi się soczyście zielone wzgórza, z pojawiającymi się gdzieniegdzie rachitycznie powyginanymi drzewami.
Wszystko pokrywa warstwa mgły i chmur, z których w pewnym momencie zaczyna siąpić drobny ale bardzo gęsty deszcz. Akurat kiedy mam przed sobą piękny widok zielonej doliny i jest to świetny moment, aby wyjąć aparat i zrobić kilka zdjęć. Trudno. Ten widok pozostanie tylko w mojej pamięci.
Powoli oddalamy się od jeziora, szlak wiedzie teraz przez charakterystyczne dla Szkocji wzgórza pokryte wrzosem. Jeszcze kilka kilometrów i będziemy w Invermoriston. Natomiast nie uda nam się zdążyć na autobus przed 20:00 i będziemy musieli czekać na kolejny, ostatni
kurs, który zawiezie nas z powrotem do Drumnadrochit. Schodzimy ze wzgórz asfaltową
drogą, w dolinie widać już maleńkie Invermoriston, dookoła zielone wzgórza. Deszcz delikatnie siąpi, gdy zza chmur przebija się słońce rzucając na dolinę trochę światła. Nagle tuż przed nami na niebie wyrasta piękna tęcza wprawiając nas zachwyt. Czy można sobie wyobrazić coś piękniejszego na koniec pochmurnej, deszczowej trasy jak odrobinę słońca i tęczowy spektakl? Kelvina tęcza cieszy chyba najbardziej,
mówi, że przyniesie nam szczęście.I ma całkowitą rację. Kiedy wychodzimy na główną ulicę w Invermoriston, nagle zza zakrętu wyjeżdża nasz (spóźniony) autobus. Machamy, kierowca zatrzymuje się, autobus jest prawie pełny, nie mamy rezerwacji, ale bez większych problemów kupujemy bilety. To się nazywa szczęście! Z radością rozsiadamy się w fotelach zaskoczeni takim rozwojem wypadków. W niespełna 30 minut jesteśmy z powrotem w Drumnadrochit. W porównaniu do naszej marcowej wyprawy nad Loch Ness, miasteczko jest pełne życia. Odpoczywamy jeszcze chwilę przed
drogą powrotną popijając
kawę i zajadając afrykańskie
bananowe placki (przepis swoją
drogą pojawi się na bank, tylko jeszcze nie wiem kiedy).
Jeśli Loch Ness i jego niezwykła okolica oczarowała Was tak jak mnie, stay tuned, nie wyłączajcie odbiorników i już zapraszam Was na niezwykłą podróż na wyspę Skye. Wpis pojawi się najszybciej jak to możliwe. Choć pewnie i tak nie uda mi się w pełni oddać wszystkiego co zobaczyły me oczy, nos wywąchał, a ciało doznało😉buźka!