ßßß Cookit - przepis na Pomidorowe serce. I historia z dreszczykiem

Pomidorowe serce. I historia z dreszczykiem

nazwa

Wykonanie

Jestem Wam winna historię. O zwariowanym Duńczyku, który w pewnym momencie naprawdę mnie przestraszył, tylko wspomniałam. A historia mrozi krew w żyłach! No dobrze, może nieco przesadzam... Ale w mojej duńskiej, bardzo spokojnej rzeczywistości, zdecydowanie wyróżnia się na tle codzienności.
Zacznę może od początku: jechaliśmy z C. na spotkanie. Żeby nie było zbyt prosto - dwoma autami. On bowiem później musiał udać się do pracy, ja z kolei wybierałam się na ploteczki do koleżanki (nie ma jak sprawiedliwy podział obowiązków). On jechał przodem, z nawigacją, ja za nim, lekko tym faktem zestresowana. Zawsze troszkę się boję, że go zgubię (choć jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło).
W pewnym momencie wyprzedziło mnie małe, białe autko, starałam się więc patrzeń niejako przez nie, żeby C. z oczu nie stracić. A tu kierowca nagle zaczyna mrugać wszystkimi możliwymi światłami, zjeżdża na pobocze, a gdy chciałam go szybciutko wyprzedzić, wychylił się z okna niemal do połowy (co nie jest aż tak imponujące, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że jechał Smartem) i zaczął szaleńczo machać rękami. Najpierw pomyślałam, że wariat. Później, że może coś mi od autka odpadło, a on się tym bardzo przejął. Na końcu, że może biedak umiera i w panice oczekuje pomocy. Na myślenie nie było dużo czasu; Smarcik był komunalny (w sensie - państwowy), więc doszłam do wniosku, że pan kierowca raczej mnie nie zamorduje (chwilę później wyrzucałam sobie taką lekkomyślność). Koniec końców - zatrzymałam się, C. odjechał w siną dal, a całkowicie obcy człowiek wpakował mi się bezceremonialnie na miejsce pasażera. Żebyście tylko widzieli moją minę! Zaczął mówić z prędkością światła, ciężko mi było go zrozumieć, bo ciśnienie podskoczyło mi z wrażenia do prawidłowego. Dopiero po kilku sekundach skupiłam się na tym, co on właściwie mówi. A on rozwodził się nad cudownością mojego auta! W pierwszej chwili byłam pewna, że z tych nerwów zupełnie zapomniałam duńskiego języka, okazało się jednak, że miałam rację - pan jest fanem starych mercedesów, a mój tak pięknie wygląda, że on chciałby wszystko o nim wiedzieć!
Z opresji wybawił mnie powracający na białym rumaku... Ups! W białym służbowym aucie, C. Ha! Jego mina, gdy zobaczył obcego mężczyznę siedzącego ze mną w samochodzie, była z pewnością jeszcze ciekawsza niż moja na początku tej przygody. Zatrzymał się, podszedł, i jak zaczęli rozprawiać... Pół godziny żeśmy tam stali! Aż się bałam, że spóźnimy się na umówione (wydawałoby się - w poprzednim życiu) spotkanie. Na szczęście zdążyliśmy.
I tutaj mała dygresja - C. również jest wielkim fanem swojego samochodu, ale jeszcze nigdy nie widziałam, żeby rzucał się na niczego nieświadomych, Bogu ducha winnych kierowców, i prawił im półgodzinne wywody. Z drugiej strony - nie przebywam z nim cały czas, więc kto wie... A on teraz przecież bardzo dużo jeździ...
Wszystko dobrze się skończyło, ale naprawdę, był moment, że się naprawdę zdenerowałam. Zdecydowanie muszę popracować nad zachowywaniem zimnej krwi w sytuacjach stresowych, zamiast wyrzucania sobie, że największy nóż leży bezużytecznie w domu.
Na uspokojnie skołatanych nerwów, albo po prostu gdy jest sezon na piękne, soczyste pomidory, polecam Wam wyjątkową tartę. Klasycznej tarty tatin nigdy nie piekłam, z uwagi na brak odpowiedniej patelni, którą by można włożyć do piekarnika. Tu jednak nie jest ona potrzeba, bo niczego się najpierw nie podsmaża. Pomidorki w zalewie octowo-klonowej najpierw godzinę pieczemy, żeby wydobyć ich cudownie słodki smak i aromat, a następnie przykrywamy kruchym ciastem. Efekt, muszę przyznać, niebanalny. Danie cudownie proste w przygotowaniu, a smak zupełnie wyjątkowy. Jedyne drobne ale, to, moim zdaniem, zbyt duża ilość octu (a i tak zmniejszyłam jego ilość w stosunku do oryginalnego przepisu). To jednak oczywiście moje osobiste preferencje. Poza tym tarta wyszła przepyszna - idealnie kruchutkie ciasto, cudownie słodkie pomidorki - nie można się jej oprzeć.
Jedna tylko uwaga na koniec jeszcze - tartę należy przygotować w całej formie - bez odpinanych brzegów lub wyjmowanego dna. Inaczej soki się wyleją, i bez mycia piekarnika się nie obejdzie...
Przepis znalazłam na blogu Drink eat live niemal rok temu i bardzo żałuję, że za jego wykonanie zabrałam się dopiero teraz...
Pomidorowa tarta tatin
Składniki:
(na formę do tarty o średnicy 20 cm)
200 g mąki pszennej
100 g zimnego masła
1 jajko
1/2 łyżeczki soli
dodatkowo:
500 g pomidorków koktajlowych
3 łyżki syropu klonowego
3 łyżki octu balsamicznego
1 łyżeczka oliwy
1 ząbek czosnku
Igiełki z 1 gałązki rozmarynu
1 łyżeczka soli
Mąkę przesiać, wymieszać z solą. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Wbić jajko, szybko zagnieść gładkie ciasto.
Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić przez 1 godzinę w lodówce.
W tym czasie umyć i osuszyć pomidorki.
Na dno formy wlać syrop, ocet i oliwę, dodać sól i dokładnie wymieszać. Na tej mieszance ułożyć pomidorki, jeden przy drugim. Na wierzchu rozłożyć przeciśnięty przez praskę czosnek i drobniutko posiekany rozmaryn.
Piec w 150 st. C. przez 1 godzinę.
Po tym czasie rozwałkować ciasto na okrąg nieco większy od średnicy formy. Wyjąć tartę z piekarnika, na wierzchu ułożyć ciasto, zawijając jego brzegi do środka, pod pomidory.
Piec w 220 st. C. przez 2-30 minut, aż ciasto nabierze złoto-brązowego koloru.
Podawać na ciepło lub zimno.
Smacznego!
Słonko grzeje. Czyż to nie cudowne...?
Bardzo miła odmiana po duńskim podobno lecie.
Przepis oczywiście dodaję do akcji Mopsika .
Źródło:http://razadobrze.blogspot.com/2015/08/pomidorowe-serce-i-historia-z.html