Wykonanie
            Bardzo lubię oglądać różne programy kulinarne. Co może być dla niektórych zaskakujące albo wręcz oburzające to fakt, że oglądam właściwie jak leci. I nie mam tu na myśli oglądania jakiś miernych kucharzyn. Chodzi o to, że oglądam programy, w których gotują kuchnię "tradycyjną" czyli zawierającą całą masę niewegańskich, a nawet niewegetariańskich składników.Siadłem zatem dzisiaj wieczorkiem z półtoralitrowym kubłem zielonego koktajlu i zacząłem oglądać Jamiego Olivera. I cholera, musiał robić 
makaron od 
zera. No i ja się na ten 
makaron strasznie napaliłem. I nie przeszkadzało mi, że kto to widział robić ciasto na 
makaron o dziesiątej w nocy. Wprawdzie trzeba było ruszyć dupsko z kanapy, ale o dziwo obyło się bez zwyczajnych 
oporów.Niby wszystko super, zagniotłem ciasto z 
mąki pszennej, 
oliwy, łyżeczki zmielonego siemienia i 
majeranku. A tu zonk, okazało się, że ja przecież nie mam wałka. Po kilku minutach przeszukiwania szafek w poszukiwaniu czegoś walcowatego skończyło się na wałkowaniu ciasta wyparzoną puszką 
mleka kokosowego. Niestety i puszka nie zapewniła mi pożądanej cienkości ciasta, ale i tak wszystko się ładnie ugotowało i nie miało kluchowatej konsystencji.W międzyczasie podsmażyłem na odrobinie 
oliwy 90g 
tofu i dużo boczniaków. Jak już puściło sok i trochę odparowało, doprawiłem 
słodką papryką i dorzuciłem 
makaron. Dodałem 
sos sojowy i 
sok z cytryny. Na koniec dorzuciłem drobno posiekane liście 
rzodkiewki, które dały fajny pikantny posmak.A poniżej efekty półgodzinnych (o dziwo tak krótkich) zmagań z 
makaronem. Światło niestety od lampy i to energooszczędnej, więc jakością nie powala:
