Wykonanie

Jak wiecie z naszego Facebooka wybraliśmy się na mini urlop do Trójmiasta, a dokładniej do Gdyni :) Poza masą ciekawych rzeczy do robienia, było mnóstwo rzeczy do zjedzenia. Oczywiście nie odmówiliśmy. Począwszy od gofrów, przez
lody,
ryby,
szprotki,
piwo, burgery,
żeberka, pizzę czy panini. Ale w
sumie to nic nowego ;)Wyjechaliśmy przed 7. Adrian się ze mnie
śmieje, że nawet wstając o 4 rano muszę zjeść porządne śniadanie, a on ledwie kromkę
chleba przełknie. To ja przełknęłam za niego, ale chyba się nie pogniewał. Na miejscu byliśmy koło 12. Oczywiście nie bylibyśmy sobą gdybyśmy od razu nie poszli czegoś zjeść. Po przejściu Gdyni wzdłuż i wszerz, prześledzeniu Zomato i Facebooka wylądowaliśmy w miejscu o nazwie Fanaberia .Strasznie zatłoczona naleśnikarnia, ale mimo wszystko smaczna i przyjemna. Jedliśmy naleśniki na słono - hiszpańskiego z chorizo (nawet kilka kawałków znalazłam, ale mimo to lepsze są nasze, łódzkie) i włoskiego z sosem carbonara (śmieszne połączenie - sos do
makaronu w naleśniku), ale Adrian nie narzekał ;) wcześniej pierwszy głód zaspokoiliśmy kartoflanką, a obiad zwieńczyliśmy klasycznym słodkim naleśniczkiem z
serkiem i
brzoskwinią (z puszki, bo nie ma przecież sezonu...). Generalnie wszystko super, miejsce nie raz odwiedzane przez nas podczas poprzednich wizyt. Byłoby jeszcze bardziej super, gdyby pani koło nas nie zjadła całego, WIELKIEGO, naleśnika ze
szpinakiem w 1,5 minuty. I pół zawinęła w serwetkę na wynos. Wtedy poczułam jakoś presję czasu i zaczęłam szybciej jeść, więc zdjęć brak. Uwieczniliśmy jednak zapadającą w pamięć "dekorację" naszego deseru (uwaga, wasz światopogląd na temat estetyki podawanego jedzenia może ulec zaburzeniu!):Byliśmy przywitać się z morzem i tabunem mew, jedliśmy prawdziwe nadmorskie gofry... Takie są najlepsze :) Szczególnie w
słoneczny dzień. Zaliczyliśmy Centrum Nauki Experyment i nieskromnie stwierdzamy, że warszawskie lepsze. Ale gdyby Kopernik był w Łodzi to już w ogóle wypas.




Kolejnego dnia, wypoczęci po wieczornej butelce
wina, byliśmy gotowi na wielką wyprawę jaką był Gdańsk i wyczekiwany przeze mnie Jarmark św. Dominika . Dziwnie jest chodzić po praktycznie całym
mieście z otwartą buzią i krzyczeć "o Boże jakie piękne", "to jest niezbędne i musimy koniecznie to kupić", "Adrian, nie wygłupiaj się, chodź zobacz jakie świetne", "wow" i multum innych określeń wydawanych niczym dziecko w fabryce
czekolady. Podsumować go
mogę tak - przeszliśmy ponad 20 kilometrów, jedliśmy jagodzianki i pajdy
wiejskiego chleba ze
smalcem, próbowaliśmy domowych
nalewek, grzebaliśmy na straganach ze starociami i bawiliśmy się jak dzieci.









I wylądowaliśmy w Anima Cafe - przeurokliwej kawiarence przy głównej ulicy Gdańska, bardzo blisko a jednocześnie daleko od zgiełku jarmarku. Bardzo fajne, klimatyczne miejsce. Jedliśmy przepyszne
ciasto drożdżowe, Adrian pił białą
kawę a ja latte z
syropem kasztanowym. Cudo.

Dzień zakończony kupnem
nalewki dereniowej i bolącymi stopami. Należał się sowity odpoczynek :)Następny dzień spędziliśmy w Gdyni. Pogoda nie była zbyt łaskawa, ale odwiedziliśmy świetne miejsce, jakim jest
Mąka i
Kawa . Wspaniała włoska pizza. Włoskie panini. Polski kucharz. Co jak co, ale w tej roli sprawdza się idealnie.Zamówiliśmy panini z
szynką włoską i
mozzarellą (niebo w gębie) i dwie pizze:
salami mascarpone (bardzo popularne, ostro-kremowe połączenie) i
napoli (z
salami i
cebulką). Mniam mniam. Duży plus za naprawdę pyszną
kawę, brak ciężkich, niepasujących do niczego
sosów tylko oryginalna
oliwa i
ocet balsamiczny. Szkoda, że nie można płacić kartą i są tylko cztery, wiecznie zajęte stoliki w środku. W każdym razie - warto.Po obiedzie złapał nas straszny deszcz, właściwie to burza, a właściwie to taka, że jak zagrzmiało to kucharka aż podskoczyła i zaczęła piszczeć. Udało nam się zapłacić, wyjść i odpocząć chwilę w domu.Wieczorem poszliśmy do Tawerny na wieczór z muzyką na żywo. Miały być szanty, a facet śpiewał stare, anglojęzyczne hity. Miłe zaskoczenie :) Adrian jadł pieczone
ziemniaki ze
śledziem w
śmietanie, a ja
śledzia smażonego z surówką z
kiszonej kapusty. Nadłubałam się, jak to przy rybkach w całości, ale cały wypad miał swój urok. Od tej
pory byliśmy tam 3 lub nawet 4
razy próbując prawie wszystkiego w karcie:
ziemniaka zapiekanego z
kurczakiem,
szprotek (super!),
makaronu ze
szpinakiem i
pestkami słonecznika (mniam!), zupy
rybnej, różnych piw i rozgrzewających
herbat. Przesympatyczna kelnerka o nietypowym imieniu, którą z tego miejsca mocno pozdrawiamy :)Kolejny dzień to wypad do Sopotu. Tego dnia było GO-RĄ-CO! To aż
dziwne jak na nasze polskie morze ;)




Jedliśmy w miejscu, którego niemiłosiernie się naszukaliśmy, mimo, że było koło naszego nosa... Tawerna
Rybaki . Knajpka prawie przy samej plaży, a świeżych rybek zaledwie cztery rodzaje na pięćset w karcie. Co nam się od razu rzuciło w oczy - kelnerki bardzo niezorientowane w swoich gościach, na przemian pytają się tych samych ludzi, czy mogą przyjąć już zamówienie.Wybraliśmy sobie zupę kartoflaną, specjał tawerny - pieczoną
makrelę i trzy
rybne filety w sosie z
zielonego pieprzu. Zupa bardzo dobra, ziemniaczana, śmietanowa, z dużą ilością
łososia. Słona jak pierun.
Makrela bardzo dobra, pieczona w ziołach, o chrupiącej skórce, aczkolwiek przeciągnięta i sucha. Podany do niej był
sos chrzanowy, który zabijał cały smak delikatnej
ryby.
Ryż szafranowy w porządku, jednak warzywa - porażka. Warzywa korzeniowe, na więcej niż pół surowe, bardzo przyprawione, okropne. Ale może to kwestia gustu. Filety (z
łososia,
dorsza i bodajże z
pstrąga) bardzo dobre, w kremowym, pieprznym sosie. Bukiet surówek wielkości łyżki od zupy. Średnie w smaku.Jeżeli chodzi o samo miejsce - bez większego szału, pomysłu na urządzenie, ciekawe podanie menu i obrusy na stołach przypominające dziecięcą kołdrę w kotwice. Na plus wyszli z tym, że kelnerka od razu powiedziała jakie
ryby są świeże i jakie dania nam proponuje.Sopot zakończył się spacerem po plaży i moczeniem nóg w lodowatym Bałtyku.

W międzyczasie zacumowaliśmy (;)) także na
kawce, w kawiarnio-lunchownio-barze o nazwie
Kava . No cóż, tarty robię lepsze, ale
kawa bardzo dobra. Chociaż miałabym parę zastrzeżeń, to ten blog nie jest o tym, żeby wylewać swoje żale ;PNasz wyjazd powoli dobiegał końca i to właśnie jego postanowiliśmy zwieńczyć wielkim kawałem mięcha. Burgerem i
żeberkami w sosie BBQ. A wszystko odbyło się w Tony's Diner . Amerykańskiej knajpce z amerykańskim żarciem. Swoją
drogą, bardzo dobrym, ale średnio wysmażony burger to to nie był!


I wróciliśmy do domu. Najedzeni, trochę zmarznięci, z potarganymi od wiatru włosami. Z buteleczkami i
nalewką z jarmarku, z masą śmiesznych zdjęć, które nie nadają się do publikacji, z nowymi doświadczeniami. Wszystko było fajnie, ale... bardzo krótko :) dlatego też ten wpis nie jest tak bardzo kulinarny, jak byśmy chcieli.Jeżeli jednak zastanawiacie się nad Trójmiastem my mówimy głośne i stanowcze TAK! Świetne miejsce, dobrze skomunikowane ze sobą miasta, atmosfera świetna tylko pogoda niepewna ;) z czystym sumieniem (i pełnym żołądkiem) polecamy Wam opisane miejsca i czekamy na to, jak Wam smakowało :)