Wykonanie
Za każdym razem, gdy słyszę hasło "zupa szczawiowa", mam przed oczami zdjęcie sprzed dwudziestu lat, na którym urocza mała dziewczynka z dwoma kucykami przewiązanymi różowymi kokardami
siedzi nad wielkim talerzem wspomnianej zupy i pływającymi na jej powierzchni kawałkami
białka jaja. Nie wnikam, kto i dlaczego zrobił takie zdjęcie, ale mimo upływu tylu lat, gdy owa dziewczynka przewinie się przez kuchnie z
żurku albo z przygotowanych talerzy z pokrojonym
jajkiem do szczawiówki znikają
żółtka... Cóż, pewnych nawyków i miłości do szczawiowej chyba nigdy się nie pozbędę :D Gdy tylko dostałam telefon od cioci, czy przypadkiem nie chcę świeżego szczawiu, nie mogłam odmówić. Dostałam dokładne wytyczne jak się z nim obchodzić. Zadowolona, obładowana dwiema siatkami liści wróciłam do domu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka. Gdyby nie wsparcie taty, który dzielnie pomaga mi w najdziwniejszych kulinarnych eksperymentach, odrywałabym ogonki i duże żyłki do rana. Zabawy trochę było, bo po obraniu i przebraniu, zostały dwa kilogramy liści. Z takiej ilości wyszły mi cztery słoiki o pojemności około 250-300 ml.
Składniki:liście szczawiudwie łyżki
olejusólPrzebieramy
szczaw, odrzucamy listki z plamami czy pomarszczone. Z liści odrywamy ogonki i grube żyłki. Dokładnie je myjemy. Można
szczaw posiekać nożem lub przepuścić przez maszynkę do
mięsa. Ja wybrałam inną opcję ze względu na dużą ilość- użyłam blendera, ale tak, aby zostały kawałki listków. Wrzucamy rozdrobniony
szczaw na rozgrzany tłuszcz, doprawiamy
solą. Użyłam łyżeczki
soli na 2 kg liści. Gorący przekładamy do wyparzonych słoików, pasteryzujemy 15 minut. Tak przygotowany przecier wystarczy dodać zimą do
wywaru, doprawić
śmietaną i podać z
jajkiem ugotowanym na twardo.