Wykonanie
I kolejny miesiąc za nami. Niby środek zimy, a śniegu człowiek to za bardzo nie uraczył, a jeśli już, to topniał po kilku godzinach zostawiając wszędzie wokół szarą, ciapowatą breję. Nawet teraz, gdy piszę to podsumowanie, siąpi coś na kształt deszczościegu, co doprowadza człowieka do rozpaczy, bo wieczorem miałem iść biegać. I cały luty tak właśnie wyglądał, zapchany w międzyczasie sesją, nudnymi lekturami wymieszanymi z tymi bardzo ciekawymi z własnego wyboru i ostatecznie krótką wizytą w Rzeszowie (muszę w końcu obejść te rzeszowskie wegańskie miejscówki) i moim rodzinnym miasteczku. W temacie weganizmu działo się sporo, robiliśmy jak zawsze kuchnię społeczną w Kato, wybierałem się na takowe wydarzenie również do Bytomia, ale nie było jak dojechać, cóż, może w marcu się uda. Poza tym gotowanie, kuchenne eksperymenty i takie tam, więcej ot tym w dalszej części.

Przyjaciółka przebywająca przejściowo w Niemczech obdarowała mnie różnymi wegańskimi frykasami.
Czekolady,
ciastka i inne pyszności. Wybiega się ;)

Z racji częstych, prawie codziennych pobytów w Katowicach człowiek musi nieraz zaszyć się gdzieś na godzinę albo kilka, czasem coś się je,
pije gorącą
czekoladę lub obżera. Różnie w różne dni. Od czasu do czasu
herbata, coraz częściej
kawa, czarna lub z
sojowym.W międzyczasie zdarzył się również tłusty czwartek. Zakupiłem sobie dwa pączki od Zielonego Talerza,
potem przyszedł jeszcze czas na domową produkcję własną. Niektóre oponki wyszły trochę koślawe, ale kto by się przejmował wyglądem, w końcu to pączki!


Wizyta w domu krótka, aczkolwiek przekonałem rodziców do wegańskiego
smalcu. No i kocica dawała mi powody, żeby nie jeść przy
stole, ale na kanapie.

Na koniec wiecznie marudzący i na wszystko narzekający autor tegoż bloga, tak w gratisie na dokładkę.