Wykonanie

To był długi, pełen niepewności i nerwowego oczekiwania flirt z niewiadomą. Czytałem dziesiątki opracowań, sięgałem do starożytnych źródeł, nauczyłem się zapomnianych dialektów, aby porozumieć się z pradawnymi bóstwami i ciągle nie mogłem pogodzić się z faktem, że w tylu przepisach pojawia się
kawa rozpuszczalna... nieeeee! - krzyczałem w głębi swojego jestestwa - to nie może być rzeczywistość, tak się po prostu nie robi!Odrzuciłem tę
maskę zakłamania, te złudy, które co dzień
wodzą na za nos swoimi pięknymi kłamstwami. Zszedłem z utartego szlaku, łatwego szlaku, równego, oczyszczonego z głazów, spękanych pni i cierni. Zanurzyłem się wgłąb wilgotnej, mrocznej zgnilizny, by odszukać prawdę - tę jedyną.Teraz, gdy to wszystko jest zaledwie wspomnieniem - nie potrafię nawet powiedzieć ile dokładnie czasu to trwało, jakie proporcje, ile i jakich ingrediencji. To co pamiętam, postaram się odtworzyć z jak najbardziej pieczołowitą wiernością.Przez wiele dni nurzałem ziarna dobrej gatunkowo
kawy w czystym
spirytusie, aż nabrał on barwy brązowawej (choć jeszcze nie brązowej). Nurzałem tam
laskę wanilii - również przez wiele dni. W końcu nurzałem i karmel - smażony na patelni
cukier, który w najwyższym momencie temperaturą swą skłonny był spalić wszystko co żywe na czarny wiór.Do tej ciemnej - choć nadal przejrzystej -
wody dodałem kilka filiżanek mocnego, gorącego, aromatycznego
espresso (ze świeżo zmielonych ziaren
kawy) i dodatkowo rozcieńczyłem to zwykłą
wódką, aby moc nie była zbyt duża.Po wielu miesiącach, gdy uznałem, że przegryzło się wystarczająco, wlałem większą część puszki
mleka zagęszczonego, słodzonego (przypominającego to, z tubki). Dopiero te wszystkie zabiegi doprowadziły do stworzenia
likieru kawowego, godnego nosić to imię.Zaprawdę powiadam Wam! Nie wierzcie w
mity i kłamstwa o
kawie rozpuszczalnej i cukrze
waniliowym! Odrzućcie iluzję i odważcie się spojrzeć w zwierciadło prawdy. Jedynie ono zapewni Wam likwor godny!