Wykonanie
Słoneczna sobota. Piękne przedpołudnie a ja tłukę przez całe miasto się żeby stać przy garach . . . No właściwie wszystko się zgadza poza tym tłuczeniem bo leciałam jak na skrzydłach :DMakro zorganizowało kolejne warsztaty dla blogerów a ponieważ czas bardzo letni więc mieliśmy marynować, grillować, wędzić i biesiadować na świeżym powietrzu pod kierunkiem szefów Grzegorza Kazubskiego i Piotra Kraśkiewicza.
Powiem szczerze, że nie mogłam się doczekać bo tak się jakoś składa, że do grillowania nie mam wielu okazji . Nie wiem też na ten temat zbyt dużo więc warsztaty wymarzone jak dla mnie. I takie były - najlepsze
mięsa,
ryby, warzywa - pokazano nam różne gatunki
wołowiny z różnych
krajów świata opowiadając o ich właściwościach, zaletach i przeznaczeniu. Przypraw w sam raz, rozżarzone węgle, dym gryzący w oczy a
potem pyszne jedzenie w doborowym towarzystwie.Jak zwykle kucharze Makro przygotowali dla nas poczęstunek - na zdjęciu nie widać cudownej, rozpływającej się w ustach
karkówki bo zniknęła błyskawicznie. Nie ma też podanych na zakończenie biesiady boskich lodów/sorbetu z
ananasa z
imbirem,
miodem i
zielonym pieprzem - byłam już tak rozleniwiona, że aparat poszedł w odstawkę.
Po opowieści skąd wziął się zwyczaj grillowania i barbecue oraz czym się obie metody różnią, zajęliśmy się polędwiczką wieprzową - środkowa część marynowała się zamknięta w foliowym woreczku a główka i ogon (?) przemieniły się w
faworki. Zaostrzone szpadki ozdobione barwnymi warzywami były gotowe do boju. W rondlu bulgotał
sos pomidorowo-
ananasowy a drugi - z
rodzynkami,
bananem i
curry - przegryzał się obok w misce.
Makrele najpierw moczyły się w solance,
potem obsychały nieśpiesznie owiewane majowym wiaterkiem a później dyndały sobie w ciepełku zamknięte w specjalnym kominie - jedna jak widać rozdyndała się za bardzo :)Piękny filet z
łososia przypadł do obróbki Michałowi, który pod czujnym wzrokiem kilku koleżanek wcale się nie peszył i sprawnie usunął wszystkie ości a następnie pokroił
rybę na kawałki przemieniając je w
steki o wdzięcznej nazwie butterfly czyli motyle. Wystarczyła im odrobina
cytrynowego pieprzu,
soli i kropelka
oliwy żeby były gotowe na ruszt.
Gotowałam razem z Olą - doprawiałyśmy, mieszałyśmy i przygotowywałyśmy wszystkie dania we dwójkę, ale niektóre zespoły były trzyosobowe bo jakoś dziwnie zbyt dużo nas się zrobiło - czyżby ktoś przyszedł niezaproszony ???Każdy zespół dostał
stek wołowy - z
antrykotu albo
rostbefu - co się trafiło. Doprawiony tylko młotkowanym
pieprzem i wysmażony odpowiednio na grillowej patelni smakował wyśmienicie z dodatkiem
ziołowego masła.Było cudnie. Miło, pysznie, wesoło, pouczająco - jak zwykle w Makro.